Co kilka lat na rynku pojawia się nowa kategoria urządzeń. Początkowo trwa badanie rynku, producenci coraz ambitniej tworzą kolejne modele, chcąc pokazać użytkownikom słuszność istnienia danych sprzętów. Rzadko się udaje, znacznie częściej jesteśmy świadkami cichej porażki, która przebiega w wyjątkowo spokojny sposób. Objawia się to końcem wielu nowości od bardziej znanych firm. Tak też wyglądała historia tanich hybryd – można znaleźć ich sporo w sklepach, jednak zdecydowanie nikt nie zaliczy ich do hitów sprzedaży.
Dlaczego nie lubię tanich hybryd? Pięć powodów ich porażki sprzedażowej
W założeniu tanie hybrydy są następcami netbooków. Z tego względu odziedziczyły po nich kilka wad, ale jednocześnie zaoferowały wiele zalet, choć patrząc na całokształt, nadal wydają się być specyficznymi produktami. Jakie jednak są ich najpoważniejszy minusy?
Konstrukcja
Przede wszystkim należy zacząć od samej konstrukcji. Hybrydy z definicji opierają się na dwóch elementach: tablecie oraz docka z klawiaturą; które łączą się ze sobą za pomocą specjalnego złącza, najczęściej magnetycznego. Niestety najtańsze propozycje z tego segmentu oferują przeciętną jakość wykonania. W internecie możemy znaleźć wiele historii na temat problematycznego połączenia, zresztą również sam tego doświadczyłem. Po pewnym czasie zaczyna to szwankować. Komputer nie zawsze wykrywa klawiaturę, pojawiają się problemy z portami, do których jeszcze wrócimy, możliwości regulowania nachylenia wyświetlacza zmniejszają się. Co gorsza, tego typu kłopoty zdarzają się nawet w droższych modelach, więc czego możemy oczekiwać od budżetowych? Z tego też względu wyjątkowo pozytywnie oceniam Acer Aspire Switch 10, którego wciąż używam, jednak po trzech latach intensywnego używania w podróży powoli jego zawiasy kapitulują, choć zważywszy na specyficzne warunki pracy to dobry rezultat.
Oszczędności
W tym wszystkim nie da się zapomnieć o ważnej sprawie. Niska cena wymaga na producentach stosowanie możliwie jak najtańszych podzespołów oraz wybór możliwie najprostszych rozwiązań, które nie wpłyną negatywnie na poziom skomplikowania urządzenia. Po pierwsze przejawia się to w ograniczonej liczbie złączy. Niestety ten minus da się obecnie przypisać również drogim laptopom, ale tam spowodowane jest to chęcią bycia możliwie jak najbardziej minimalistycznym. Aż zaskakujące, jak wiele łączy tu segment budżetowy z topowym.
Po drugie można wytknąć tu pójście na kompromis w temacie klawiatury. Te rzadko kiedy są dobrej jakości i najczęściej pisanie na nich trudno zaliczyć do przyjemnych – miałem do czynienia z kilkunastoma różnymi konstrukcjami tego typu i na palcach jednej ręki policzyłbym wygodne modele. Po trzecie bateria. Produkty od mało znanych marek wytrzymały na jednym ładowaniu około dwie, trzy, do czterech godzin, co w przypadku mobilnego urządzenia jest słabym rezultatem. Przynajmniej tutaj markowe sprzęty wypadają lepiej. Z drugiej jednak strony muszę wspomnieć o tym, że wiele osób kieruje się przede wszystkim ceną. Im niższa, tym lepiej, a do przeglądania internetu powinno się nadać idealnie, szczególnie że będzie cały czas pod ładowarką w domu. Tylko tu pojawia się inne pytanie…
Sensowność w obliczu laptopów
Najpoważniejszym powodem za zaprzestaniem dynamicznego rozwoju tanich hybryd pozostaje dostępność często lepszych laptopów. Owszem, przyjdzie za nie więcej zapłacić, ale w zamian daje lepsze podzespoły, większy ekran oraz po prostu stanowi całość, a nie połączenie dwóch elementów. Muszę dodać, że w głównej mierze zależy to także od preferencji nabywcy. W końcu to, co dla niektórych jest wadą, dla innych stanowi zaletę.
Wielkość
Budżetowe urządzenia są wyjątkowo małe. Zresztą hybrydy starają się połączyć w sobie dwa światy: tabletów oraz laptopów, co już od początku wydaje się być utrudnionym zadaniem. Jak skutecznie stworzyć udane urządzenie w dwóch kategoriach jednocześnie? Dla mnie osobiście największym problemem pozostaje wielkość wyświetlacza w takich sprzętach – 10 czy 12-calowa powierzchnia robocza nie przekłada się na najwyższy komfort pracy. W dodatku ramki wokół ekrany wołają o pomstę do nieba. Niestety, jeszcze tanie modele mają tu sporo do nadrobienia – dobrze, że zmieszczą się bez problemów do torby czy plecaka. Z tego też względu mała wielkość to zarówno minus, jak i zaleta. Najczęściej jednak sprzęty tego typu wybierane są do domu, jako centrum multimedialne czy do nauki, a w takich zastosowaniach zdecydowanie wygrają większe laptopy.
Wydajność
Na koniec został najbardziej oczywisty minus, czyli kiepska wydajność. Energooszczędne układy Intel Atom zostały stworzone właśnie dla nich, ale nie oszukujmy się, że sprawdzają się przy bardziej wymagających zadaniach. Zresztą to właśnie kiepska szybkość i płynność działania ostatecznie zakończyła żywot netbooków. Niby tutaj to poprawiono, jednak szybsze Celerony czy Pentiumy przekładają się na przyjemniejsze korzystanie, w dodatku da się w nich wymienić jakieś podzespoły, podczas gdy w hybrydach wymaga to odpowiednich umiejętności majsterkowania.
Skomplikowana sytuacja
Ostatecznie rynek zadecydował, że tanie hybrydy mają sens jedynie wtedy, kiedy są wyjątkowo przystępne cenowo i oferują m.in. dual boot (obecność zarówno Windowsa, jak i Androida). Myślę jednak, że w dłuższej perspektywie ten segment skurczy się, zastąpią go docki dla telefonów, ponieważ ludzie w końcu uznają je za ciekawsze, a Microsoft w pewnym momencie może zaprzestać dawania darmowego Windowsa dla takich małych sprzętów do 10 cali. Osobiście cenię w ich przypadku prawdziwą mobilność. Szkoda jednak, że niewiele modeli oferuje odpowiedni komfort pracy - za wyjątkiem przywołanego już Switcha, nie spotkałem się z ani jednym udanym na tym polu urządzeniem. Atom z niewielką ilością RAM to trudny przypadek. Z tego względu bez większego żalu mogę napisać, że cieszę się, że hybrydy dojrzewają na wyższych półkach cenowych, gdzie przynajmniej mają czym się pochwalić. Nie tylko tym, że można odpinać dotykowy ekran od klawiatury.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu