VOD

Emocje jak na fajerwerkach za dnia. Recenzja Szybcy i wściekli 10

Konrad Kozłowski
Emocje jak na fajerwerkach za dnia. Recenzja Szybcy i wściekli 10

To może być pierwszy nie z dwóch, a z trzech filmów kończących sagę “Szybcy i wściekli”. Miejmy jednak nadzieję, że przy kolejnych filmach twórcy (odrobinę) bardziej się wysilą, ponieważ na tę chwilę taki finał urąga fenomenowi całej serii.

“Szybcy i wściekli” rządzą się własnymi prawami i dobrze o tym wiemy. To nie jest produkcja, na którą idziemy do kina, by zainspirować się i by nas skłaniała do refleksji. Stara się podejmować poważniejsze tematy, ale oczywiście robi to w dość powierzchowny, by nie rzec hollywoodzki sposób. Tu chodzi o naszych ulubieńców, super fury, spektakularne i widowiskowe popisy specjalistów (za kółkiem lub przed komputerem), a także fajna muzykę. Twórcy dziesiątej części, w tym reżyser Louis Leterrier, doskonale zdawali sobie z tego sprawę, dlatego nie sili się na odejście od schematu, ale takiej wtórności, jaką nam tym razem zaserwowali, to zupełnie się nie spodziewałem.

To Szybcy i wściekli 10 - czego oczekiwaliście?

Polecamy: "Yellowjackets": Popularny serial wraca z nowym sezonem. Kiedy premiera?

Dla nikogo, kto widział poprzednie części, nie będzie zaskoczeniem, że kolejni nowi bohaterowie są wkręcani w fabułę na dość ekwilibrystyczne sposoby. Nie wspominany przez dekady brat został szybko zaakceptowany jako część rodziny, więc dlaczego nie mielibyśmy machnąć ręką na syna pokonanego przez gang Toretto bossa. I tak do “Szybkich i wściekłych” dołącza Jason Mamoa wcielający się w syna Hernasa Reyesa. Dante postanawia oczywiście pomścić ojca, ale nie zrobi tego atakując bezpośrednio Doma, lecz spróbuje skrzywdzić go krzywdząc najbliższych Toretto.

 Plan nie do końca wypala, Toretto poświęca sporo czasu na refleksje, a poboczne wątki przemykają przed oczami, jedynie czasami naprawdę nas angażując. Pod względem konstrukcji fabularnej seria nigdy nie błyszczała, ale tym razem mamy do czynienia z jeszcze większym niedbalstwem i brakiem zaradności scenarzystów. Wcale nie lepiej wypadają efekty pracy reżysera, który nie jest w stanie przekazać nam przeżywanych przez bohaterów emocji, nawet pomimo świetnych występów Jasona Mamoa czy (powtarzalnych grymasów) Vina Diesela. Nie wychodzi mu też, niestety, przebijanie poprzednich części pod kątem rozmachu scen pościgowych czy pojedynków na pięści. 

Jason Mamoa ratuje Szybkich i wściekłych 10

To wszystko oczywiście ma ten typowy dla serii sznyt, ale zdecydowanie nieobecna jest iskierka szaleństwa, którą dostrzegało się podczas scen z łodzią podwodną czy autem wystrzelonym w kosmos. Nie żebym był zwolennikiem takiej jazdy po bandzie, ale w tych próbach zaszokowania widza była jakaś metoda i wprawiało nas to w dobry nastrój nawet przez swoją absurdalność. Jeśli w “Szybcy i wściekli 10” próbujemy grać bezpiecznie, to chyba jest już na to nieco za późno.

I nie zrozumcie mnie źle. “Szybcy i wściekli 10” nie są powrotem do korzeni ani filmem starającym się zachować resztki rozsądku i logiki. Wydaje się po prostu, że przy poprzednich okazjach granica została przesunięta tak daleko, że tym razem twórcom jest niezwykle trudno wpasować się w ten świat nie wysadzając jednocześnie w powietrze całej planety (podczas gdy rodzina przetrwałaby w specjalnie przygotowanym Dodge’u lub Skylinie w drodze na Marsa). Najnowszą odsłonę sagi ogląda się z uśmiechem na twarzy - czasem z czystej frajdy, czasami z zażenowania, ale te produkcje nadal bawią. Na ekranie błyszczy Jason Mamoa, który jest ewidentnie najjaśniejszym punktem całości, ponieważ daje się ponieść szaleństwu, które udziela się widowni poprzez jego grę i działania w filmie.

Szybcy i wściekli 10 - czy warto obejrzeć?

 “Szybcy i wściekli 10” wiszą jednak gdzieś pomiędzy przyziemnością pierwszych odsłon, a totalnym oderwaniem od rzeczywistości, którego doświadczyliśmy oglądając ostatnie odsłony. Fanów na pewno ucieszy udział dwójki ważnych z punktu widzenia poprzednich odsłon postaci, ale były to jedynie cameo. Podczas seansu nie poczułem też, by film cechował się swego rodzaju ciężarem gatunkowym produkcji mającej być wstępem do wielkiego finału. Tym bardziej niepokoją mnie sygnały, że następny film mógłby nie być ostatnim, lecz środkową częścią trylogii kończącej sagę, ponieważ będzie jeszcze bardziej rozwodniony, niż “Fast X”, by największe emocje pojawiły się w samej końcówce. Mimo, że saga jedzie na oparach, to chyba zajedzie jeszcze dalej, niż ktokolwiek sądził, bo reakcje widowni są nadal pozytywne, więc Vin Diesel i spółka będą chcieli zaspokoić głód fanów na jeszcze więcej. 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu