Smartfony to od jakiegoś czasu istna zmora na koncertach. Jedno, dwa zdjęcia - rozumiem. Ale pół imprezy z wyciągniętym telefonem, którego świecący ek...
Smartfony to od jakiegoś czasu istna zmora na koncertach. Jedno, dwa zdjęcia - rozumiem. Ale pół imprezy z wyciągniętym telefonem, którego świecący ekran przeszkadza innym?
Podczas czwartkowego koncertu Voivod, Napalm Death, Obituary i Carcass coś we mnie pękło. Sam od lat wyciągam na takich imprezach smartfona. Robię 2-3 zdjęcia przez całe show, krótki filmik na Instagrama i chowam sprzęt do kieszeni. Ustawiam jasność ekranu na minimalną, patrzę czy nie zasłaniam komuś kapeli wyciągniętą ręką - choć ostatnio nawet te sporadyczne korzystanie ze smartfona sobie odpuszczam. Dłużej nagrywałem w kwietniu, testując sportową kamerę Sony - ale ona nie miała ekranu i była na tyle mała, że nikomu na sali nie przeszkadzała. Ale smartfony na koncertach to od jakiegoś czasu prawdziwa zmora. Materiały tak zarejestrowane są i tak słabej jakości, a jest więcej niż pewne, że kilka dni po imprezie znajdę zarówno świetnej jakości zdjęcia, jak i przynajmniej kilka dobrze nagranych materiałów wideo. Nie ma więc sensu przeglądać własnych fotek.
Kiedyś zapalało się zapalniczki
Nie było to może najbezpieczniejsze zachowanie, szczególnie na klubowych koncertach, ale kilkadziesiąt zapalonych zapalniczek budowało specyficzny klimat. Szczególnie kiedy w oprawie samego koncertu pojawiał się ogień. Ileż razy wracałem do domu z lekko poparzoną dłonią - gdzieś tam w ferworze zabawy zawsze zapominałem, że nagrzana zapalniczka może zrobić krzywdę. Zapalniczki zniknęły, oglądając popowe koncerty widzę, że dzieciaki potrafiły zamienić je na smartfony i czasem wyciągać, wymachując telefonem w powietrzu. I do takiego zachowania nic nie mam. Bezpieczniej niż zapalniczką, nie wygląda tak fajnie, ale zamysł jest ten sam.
Nie jesteś tu sam, gościu
Upiłeś się i leżysz w kącie? Twoja sprawa, tylko niczego na mnie nie wylej. Chcesz się z kimś bić - w porządku, tylko na mnie nie wpadnij. Ale miej na tyle kultury, żeby nie psuć mi imprezy światełkiem z telefonu.
Środek sali w warszawskiej Progresji, gra akurat zespół Obituary. Niezły ścisk, pod sceną chaos. Kilka metrów ode mnie stoi jegomość, mniej więcej mojej budowy i w moim wieku. Stoi jak słup soli, trzymając w ręku telefon. Ekran rozświetlony, na oko jasność ustawiona na maks. Jakby tego było mało, nagrywa z doświetlającą lampką. Pal licho, że przez to aparat nie jest w stanie dobrze złapać ostrości, przeszkadza nie tylko osobom naokoło, przeszkadza również mi, choć stoję kilka metrów za nim. Nie dopcham się do niego, nie krzyknę - bo nie usłyszy. I tak stoi. Rzucić czymś nie wypada, ale i tak nie mam czym. Nikt obok niego nie reaguje, więc wszyscy stoimy mając nadzieję, że może zaraz rozładuje się bateria. No może pech, źle stanąłem. Gdzie tam - patrzę w lewo, kolejny podobny artysta. Liczę wyciągnięte smartfony - jest ich przynajmniej kilkadziesiąt. Jedne wracają do kieszeni, inne właśnie są wyciągane. Ale przynajmniej kilkunastu twardzieli zmienia tylko ręce i kręci, kręci, kręci. Światło na sali jest takie, że i tak nic ładnego z tego nie wyjdzie. Stoję więc, słucham i patrzę na scenę, próbując ignorować światła ekranów. Jest ciężko. Wyglądało to tak...
Śmietnik na Youtube
Lubię oglądać koncerty zarówno na płytach, jak i na YouTubie. Czasami konkretne imprezy są za daleko, czasami ja nie mogę w nich uczestniczyć. Raz na jakiś czas zdarzają się zapisy pełngo „gigu” - lub jego dłuższe fragmenty. Nagrane sprzętem organizatora, z dźwiękiem z konsolety. Jest i brud brzmienia z koncertu, i obrazek FullHD, na którym faktycznie coś widać. Tylko strasznie ciężko do takich nagrań dotrzeć, bo po wpisaniu standardowej sentencji w wyszukiwarce pierwsza strona wyników to dzieła domorosłych artystów, którzy przeszkadzali mi w oglądaniu występu. Mamy więc trzęsący się obraz, falujący dźwięk z kosmicznymi przebiciami, upadki telefonu, zespół jest niewyraźny i prześwietlony. Fantastycznie się to ogląda, bez dwóch zdań.
Nie każdy się do tego nadaje
Ja doskonale rozumiem, że każdy chce mieć pamiątkę z koncertu. Zróbcie jedno, dwa zdjęcia, nakręćcie nawet krótki filmik na Insta. Można zmniejszyć jasność ekranu w smartfonie, można zabrać zwykły aparat i wyłączyć LCD. Połowa ludzi i tak macha na sali rękami, nikomu nie będziecie więc przeszkadzać. Ale skoro na salach kinowych jakoś udało się przekonać ludzi do niewyciągania rozświetlającej całą salę komórki, to może któregoś dnia trochę kultury zawita również na koncerty. Te materiały naprawdę są fatalnej jakości i przy ich oglądaniu więcej jest frustracji niż frajdy. Przestańcie. Na koncerty przychodzi się śpiewać, „drzeć ryja”, machać głową i tupać nogą. Od nagrywania i fotografowania są specjaliści.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu