Gdy kichnie, Ziemia dostanie zapalenia płuc. Supernowa – kosmiczna eksplozja, która mogłaby spokojnie zająć miejsce w finale apokaliptycznego filmu – zdaniem niektórych naukowców mogła już kilkakrotnie napisać nowe rozdziały historii naszej planety.

Robert Brakenridge jest geonaukowcem z University of Colorado, który od dekad wierci dziury w pewnej niepopularnej, ale niepokojąco logicznej hipotezie: że potężne wybuchy supernowych mogły wielokrotnie wstrząsnąć klimatem Ziemi. Nie mówimy o asteroidach. Nie mówimy o wybuchach wulkanów. Mówimy o czymś subtelniejszym i bardziej bezczelnym zarazem – o promieniowaniu, które przebyło tysiące lat świetlnych, przeszło przez pył międzygwiezdny i dotarło do nas, wchodząc w brutalną reakcję z atmosferą.
Słoje drzew jako czarne skrzynki
Brakenridge zrobił coś, co robią tylko nieliczni: wrócił do słojów drzew. Wziął pod lupę słoje rosnące przez 15 000 lat i znalazł w nich 11 gwałtownych skoków radioaktywnego węgla. Co je wywołało? Według jego modelu – dokładnie 11 odpowiadających im supernowych.
Chodzi wprost o zbieżność czasową i wzrost poziomu izotopu węgla-14 – dokładnie tego, którego poziom w atmosferze może ulec zmianie po uderzeniu promieniowania z kosmosu. Ale to nie wszystko. Zmiany w składzie atmosfery mogły spowodować szereg efektów ubocznych: degradację warstwy ozonowej, rozpad metanu, spadek temperatury, większe promieniowanie UV, selektywne wymieranie gatunków i więcej pożarów lasów. Innymi słowy – planetarny rollercoaster, który zaczyna się od eksplozji oddalonej o kilkaset lat świetlnych.
W kosmosie czai się kandydat na supernową
I teraz dochodzimy do pytania: a co, jeśli to się wydarzy znowu: na przykład tu i teraz? Nie jeśli – kiedy. Betelgeza, czerwony supergigant w Orionie, którego śmierci obserwatorzy nieba spodziewają się od lat, może zniknąć w eksplozji nawet jutro. Albo za 100 000 lat.
Jeśli dojdzie do wybuchu i odległość będzie odpowiednia (czytaj: nie za duża, nie za mała), Ziemia może dostać porządnego kosmicznego klapsa. Nie zabije nas to od razu. Ale może zmienić klimat, zaburzyć łańcuchy pokarmowe, zainicjować kolejne migracje i doprowadzić do wszędobylskich katastrof. Nijak nam się to nie kalkuluje.
Co wtedy?
W teorii: degradacja metanu i osłabienie efektu cieplarnianego mogłyby nas dziś ochłodzić – dosłownie. Chcielibyśmy jednak, żeby skończyło się na tym. Promieniowanie to brutalna siła: uderza w całą atmosferę, a z nią w rolnictwo, plankton, zwierzęta i ludzi.
Może paradoksalnie zresetowałoby to niektóre procesy? Być może. Ale historia Ziemi pokazuje, że takie resety wiązały się raczej z wymieraniem niż rodzeniem się od nowa.
Co powie klimat?
Nauka zaczyna traktować supernowe jako realnego gracza w geopolityce klimatycznej. Jeśli ów model się potwierdzi, w grze o przyszłość do prognozowania pogody, El Niño i zmian oceanicznych dołączy nowy parametr: mapa aktywności supernowych w okolicy Układu Słonecznego. Astrofizyka i klimatologia wejdą w fazę współpracy. I może wtedy po raz pierwszy od lat zaczniemy słuchać, co mówią do nas drzewa. A mówią sporo. Naprawdę sporo.
Czytaj również: Webb „złapał” ogromną supernową. Tak wielkiej jeszcze nie było
Nie mamy na to wpływu. Więc może grajmy jak orkiestra na Titaniku: do końca?
Supernowe i tak będą wybuchać. Niewiele możemy na to począć. Prędzej, czy później (o ile modele wykażą rację naukowców) i tak oberwiemy falą promieniowania. Czy należy się bać? Tak i nie. Kiedyś i tak nasza cywilizacja dostanie porządne lanie i albo da sobie z tym radę, albo na Ziemi nastanie nowa era — ale z inną konfiguracją organizmów. Pewni jesteśmy jednego: karaluchy przeżyją. One zawsze przeżywają.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu