Filmy

Subiektywnie: najlepsze i najgorsze Bondy i aktorzy grający 007

Krzysztof Kurdyła
Subiektywnie: najlepsze i najgorsze Bondy i aktorzy grający 007
26

Do premiery ostatniego Bonda z Danielem Craigiem pozostało raptem kilka dni, więc jako sympatyk tej serii postanowiłem zrobić małe podsumowanie tak filmów, jak i aktorów którzy w rolę 007 się wcielali. A jest co podsumowywać, ostatecznie to już 25 produkcja z oficjalnej serii.

Jako osoba z rocznika 1978 r. z Bondami spotkałem się pierwszy raz w epoce kaset VHS. Dodatkowo był to moment, w którym nie było wiadomo, czy ten bohater powróci jeszcze na ekrany kin. Jako „początkujący” nastolatek w miarę bezkrytycznie łykałem prawie wszystkie filmy z tej serii, może poza wyjątkowo beznadziejnym „Zabójczym widokiem”.

W miarę dorastania i pochłaniania różnego rodzaju kina, moje oceny poszczególnych filmów o 007 ewoluowały i cześć sporo w moich oczach straciła, a niektóre wyraźnie zyskały. Nie da się jednak ukryć, że zdecydowanie wolę te filmy, w których mamy więcej realizmu i bardziej rozbudowane postacie, niż te, w których postawiono jedynie na efekciarską rozrywkę.

Wśród 25 filmów o 007 mamy pozycje genialne, dobre, przeciętne, jak i żenująco słabe. Te najlepsze udowadniają, że kino rozrywkowe, jakim Bondy niewątpliwie są, muszą rezygnować z wątków poważniejszych, a poczucie humoru da się wpleść w prawdziwie dramatyczną fabułę. Otwartym pytaniem pozostaje, co i kto po Danielu Craigu, ale do tego jeszcze wrócę na koniec.

Dołek Rogera Moore'a

Zdecydowanie najmocniej spadły notowania Rogera Moora, którego część filmów zmierzała bardziej w kierunku komedii slapstickowej, niż kina sensacyjno-szpiegowskiego. Większość z nich miała też po prostu bardzo słabe scenariusze. Oczywiście pozostał mi duży sentyment choćby do podwodnego Lotusa czy Buźki, ale do większości Bondów z tym aktorem nie wracam.

Wspomniany już „Zabójczy widok” z Christopherem Walkenem w roli czarnego charakteru uznaję za bezwzględnie najgorszego Bonda w historii i katastrofalny film sam w sobie. Nie jestem w tym zresztą osamotniony, nie spotkałem fana serii, który miałby dla niego choć cień sentymentu. Irytującym i bardzo złym filmem były też absurdalny scenariuszowo i groteskowo przerysowany „Moonraker”, którego nie uratowała nawet przemiana Buźki.

Jednymi z najbardziej mdłych filmów z tej serii są z kolei „Ośmiorniczka” i „Człowiek ze Złotym Pistoletem”. W tym ostatnim nawet taki specjalista od czarnych charakterów jak Christopher Lee nie potrafił zabłysnąć (choć i tak przyćmił Moora). „Żyj i pozwól umrzeć” z voo doo i mimozowatą Jane Seymoure w roli dziewczyny Bonda, aż tak jak poprzednie tytuły mnie nie irytuje, ale to też nie jest dobre kino.

Lepszym, choć tylko w czysto rozrywkowym znaczeniu tego słowa, jest „Szpieg, który mnie kochał” ze świetnym Curdem Jürgensem. Film jest widowiskowy i zabawny, choć już można było zauważyć, że komediowe wątki zaczynają niebezpiecznie brać górę nad resztą. Niestety mocno zestarzały się efekty specjalne, którymi film jest wyładowany po brzegi.

Zdecydowanie najlepszym filmem z Moorem jest moim zdaniem „Tylko dla twoich oczu”, który wyróżnia się bardziej pogłębioną budową postaci, ciekawym scenariuszem i mniej absurdalną szpiegowską rozgrywką. No i mamy w nim polski „wątek” w postaci świdnickiego Mi-2 w finałowej scenie na szczycie greckich Meteorów.

Bo Connery wielkim 007 był

Uznawany przez wielu za najlepszego Bonda Sean Connery jest dla mnie wyłącznie poprawny. Produkcje z nim są w miarę równo nakręcone, ale żadna przesadnie mnie za serce nie chwyciła. Wyraźnie na minus odstaje „Żyje się tylko dwa razy”, którego poziomu nie uratowała japońska egzotyka, a niektóre elementy wręcz zapowiadają już moorowską przesadę. Najlepiej wspominam debiutanckiego „Dr. No” oraz trochę naciągając „Goldfingera”. Cała reszta filmów plasuje się gdzieś pomiędzy, z nijaką oceną: „W miarę”. I to... właściwie tyle. Wiem, że w artykule o 007 tylko jeden akapit o Connery'm może wywołać u niektórych furię, ale nic na to nie poradzę, to subiektywny przegląd ;)

Trudny wybór

Z uszeregowaniem pozostałej czwórki aktorów mam duży problem, każdy z nich ma swoim repertuarze jeden genialny film o 007, ale część dostała mało filmów, a pozostali mają w „portfolio” produkcje całkiem okropne. Z pistoletem przy głowie powiedziałbym: Craig, Brosnan, Dalton, Lazenby... ale opisanie ich filmów powinno dać lepszy obraz tego co czuję.

Najlepszym Bondem w historii jest dla mnie „Casino Royale”, w którym Bond stał się agentem-zakapiorem z krwi i kości, a nie takim, co zwiał z kart jakiegoś komiksu. Świetnie nakręcony film, z doskonałym scenariuszem i cała plejada mistrzowsko rozpisanych postaci, w kinie mnie po prostu rozjechał.

Odczułem to tym bardziej, że byłem zażenowany wyborem Daniela Craiga do tej roli i nie rozumiałem dlaczego producenci chcą Bonda urealnić. Wydawało mi się, że balans złapany w „Goldeneye” sprawdzał się bardzo dobrze, trzeba było tylko zrestartować serię po absurdach w „Śmierć nadejdzie jutro”. Krótko mówiąc, spodziewałem się totalnej klapy.

Uwierzcie, nigdy tak głośno i z radością nie odszczekiwałem swoich wcześniejszych przewidywań, jak po tym seansie. Popełniający sporo błędów, obijany przez przeciwników i zupełnie nieelegancki Bond, przechodzący przemianę pod wpływem miłości i niewiele późniejszej zdrady? Całkowicie mnie kupiła ta nowa formuła.

Na przeciwnym, właśnie takim mocno komiksowym, biegunie jest z kolei tylko trochę mniej dobre „Goldeneye” (reżyser Martin Campbell rządzi), z niezapomnianym pościgiem samochodowo-czołgowym, świetnym Seanem Beanem jako dwulicowym Janusem, radioteleskopem Arecibo i naszą Izabellą Scorupco. Jedynie czego mi szkoda, to że moje ulubione BMW Z3 nie dostało tam nic ciekawego do zagrania. Film, który przywrócił Bonda do świata żywych nie miał łatwego zadania, oczekiwania były gigantyczne, ale filmowi udało się je spełnić. Dla wielu osób Brosnan z tej części jest wszystkim tym, czym ikoniczny Bond powinien być.

Kolejnym fantastycznym tytułem serii jest dla mnie „Licencja na zabijanie” z Timothy Daltonem. Kaseta z tym tytułem była jednym z bardziej „wyświechtanych” VHS-ów w mojej kolekcji. Uczłowieczony i zbuntowany Bond próbujący pomścić przyjaciół? To było coś zupełnie nowego i trochę przepowiadało kierunek późniejszego „Casino Royale”. Niestety Dalton, który wcześniej zagrał w też dobrym „W obliczu śmierci”, przez problemy z prawami do marki, trzeciego (zakontraktowanego) filmu o 007 już nie zdążył nagrać.

Ostatnim z najlepszych filmów o Bondzie, niestety jedynym w którym zagrał George Lazenby, było „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” ze świetną Dianą Rigg w roli charakternej Tracy, jedynej dziewczyny, która zdołała zaciągnąć 007 do ołtarza. Żałować należy, że Lazenby w tak głupi sposób zrezygnował z roli, miał szansę zagrać w jeszcze siedmiu kolejnych filmach.

Amplituda Brosnana

Wróćmy teraz do Pierca Brosnana, aktor po „Goldeneye” zagrał jeszcze w trzech kolejnych filmach o 007. Pierwszym był nierówny „Tomorrow Never Dies”, gdzie Bonda mogę pochwalić za wybór samochodu (BMW 740i E38), ale poza tym ani czarny charakter, ani role kobiece, ani w końcu sama intrygi nie zachwyciły. Podobał mi się za to „Świat to za mało” z Sophie Marceau i Robertem Carlyle, gdzie znów mieliśmy pogłębione postacie bohaterów, choć okraszone dużą dawką dobrego sensacyjnego widowiska. Wisienką na torcie było przekazanie pałeczki przez Q na ręce Johna Cleese'a.

Jednak ostatni „akt” brosnanowskiego Bonda było żenujący. „Śmierć nadejdzie jutro”, pomimo kilku niezłych scen, znów skręciła w rejony na których poległy filmy z Rogerem Moorem. Czarny charakter wyglądał jak wyciągnięty z superbohaterskiego kina klasy B, wprowadzono absurdalne niewidzialne samochody. Kompletnie oderwana od rzeczywistości końcówka spowodowała, że nawet producenci połapali się, że nie bardzo da się iść dalej w tym kierunku. Największą zaletą tego filmu była więc konieczność zrestartowania serii, która przyniosła nam Craiga i „Casino Royale”.

Katastrofa Daniela Craiga

Jeszcze gorzej oceniam to, co zrobiono z fenomenalnym restartem serii z Craigiem. O ile „Quantum of Solace” z każdym seansem podoba mi się coraz bardziej, to wielkim zawodem są filmy jednego z moich ulubionych reżyserów, Sama Mendesa. W „Skyfall” i „Spectre” tak producenci, jak i reżyser postanowili zawrócić z wprowadzonego w „Casino Royale” realistycznego Bonda i przywrócić brosnanowską komiksowość, mrugając do tego do widza różnymi nawiązaniami zdecydowanie zbyt dużą ilość razy.

Największą ofiarą tego zwrotu były urągające logice scenariusze, z absurdalnymi rozwiązaniami fabularnymi, w których kolejne wydarzenia nie mają żadnego sensu. A to Raoul Silva (Javier Bardem) ma bombę akurat w tym miejscu metra, w którym przydybie go 007, a to potężną bazę zbudowaną na środku Sahary rozwali pojedynczy strzał w zawór z „kałasznikowa”. A może ktoś wyjaśni mi scenę z Hongkongu, gdzie wysłany przez pół świata snajper zabija ofiarę, której ciało zabierają następnie stojący obok ludzie zleceniodawcy?

To tylko trzy przykłady, ale takimi absurdami wypełnione są oba te filmy. Mogę nawet zrozumieć, że producenci chcieli powrócić do bardziej klasycznego Bonda, ale trzeba było odpowiednio zakończyć serię z Craigiem, zgodnie ze stylem wytyczonym przez dwa pierwsze filmy, a przy nowym aktorze powrócić do bardziej komiksowej formuły.

Honorowy Bond i najlepsza rola Connery'ego

W tym miejscu być może jeszcze raz urażę najzagorzalszych fanów serii, ale uważam, że najlepszym Bondem w wykonaniu Seana Connery'ego nie jest Bond, ale John Mason z filmu „Twierdza” Michaela Baya. Oczywiście nikt nie powie oficjalnie, że to ta sama postać, ale wszyscy wiemy jaki zamysł stał za wyborem tego aktora do roli podstarzałego brytyjskiego agenta ;).

Czy naprawdę „Nie czas umierać”?

Na pożegnanie Daniela Craiga oczyiście zamierzam wybrać się do kina, ale szczerze mówiąc nie mam co do „Nie czas umierać” specjalnych oczekiwań. Nie robię sobie nadziei na film na poziomie „Casino Royale” czy nawet „QoS”. Ze zwiastunów można wywnioskować, że kontynuowany będzie eklektyczny styl Mendesa, próbujący pogodzić uczłowieczonego Bonda z tym bardziej komiksowym. Jedyne na co po cichu trochę liczę, to że scenariusz, w którym maczał palce reżyser tej części, Cary Fukunaga, będzie choć trochę mniej absurdalny. Inna rzecz, czy nie okaże się zbyt zagmatwany, ostatecznie mamy do czynienia z autorem serialu „Detektyw”.

Obawiam się też mocno tego, co stanie się z tą serią w kolejnych latach. Po ostatnich wypowiedziach producentów odpadła chyba największa groźba, że seria zostanie zniszczona przez politycznie poprawny wybór Jamesa Bonda w spódnicy, ale ciągle obawiam się jego „ublockbusterowienia”©. Franczyzy tego typu skręcają dziś w coraz bardziej absurdalną stronę i boję się Bonda w stylu kolejnych części „Szybkich i wściekłych”. O ile Craig gwarantował chociaż jako taką stylistyczno-wizualną ciągłość, to z nowym aktorem producenci mogą iść na całość.

Że takie tendencje mogą wystąpić, pokazał ostatni film z Piercem Brosnanem. Jednocześnie „Casino Royale” udowodniło, że czasem można się bardzo pozytywnie rozczarować. Może i tak będzie tym razem...

Moja subiektywna lista filmów o 007:

Świetne Bondy:

1. Casino Royale (D. Craig)
2. Goldeneye (P. Brosnan)
3. Licencja na zabijanie (T. Dalton)
4. W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości (G. Lazenby)

Dobre Bondy:

5. Quantum of Solace (D. Craig)
6. W obliczu śmierci (T. Dalton)
7. Tylko dla twoich oczu (R. Moore)
8. Świat to za mało (P. Brosnan)
9. Dr. No (S. Connery)
10. Szpieg, który mnie kochał (R. Moore)

Przeciętne Bondy:

11. Jutro nie umiera nigdy (P. Brosnan)
12. Goldfinger (S. Connery)
13. Pozdrowienia z Rosji (S. Connery)
14. Operacja Piorun (S. Connery)
15. Diamenty są wieczne (S. Connery)

Złe Bondy:

16. Żyj i pozwól umrzeć (R. Moore)
17. Skyfall (D. Craig)
18. Śmierć nadejdzie jutro (P. Brosnan)
19. Żyje się tylko dwa razy (S. Connery)
20. Spectre (D. Craig)
21. Człowiek ze złotym pistoletem (R. Moore)
22. Ośmiorniczka (R. Moore)
23. Moonraker (R. Moore)
24. Zabójczy widok (R. Moore)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu