Karaluch (karaczan) nie jest stworzeniem, które kojarzy się miło i sympatycznie. To nie panda, koala czy szczeniak wywołujące ochy i achy, ale prawdzi...
Karaluch (karaczan) nie jest stworzeniem, które kojarzy się miło i sympatycznie. To nie panda, koala czy szczeniak wywołujące ochy i achy, ale prawdziwa zmora. Ludzie od pokoleń tępią te owady, dwoją się i troją, by wyparowały z naszego życia. Trudno się temu dziwić: mowa o szkodniku potrafiącym być sporym utrapieniem. Czym innym jest jednak zwalczanie karaczanów, a czym innym robienie z nich biorobotów.
Ten temat nie jest świeży - śledziłem go przed dwoma laty i w roku ubiegłym, już wtedy kręciłem nosem nad pomysłami amerykańskich naukowców. W trakcie weekendu trafiłem na tekst, w którym wątek był kontynuowany, bo i badania są nadal prowadzone. Ich cel jest podobno szczytny, chodzi o ratowanie ludzkiego życia. Tyle, że narzędziem będzie w tym przypadku karaluch zamieniony w robota. Z przedrostkiem bio, ale jednak. Wielu internautów zachwyca się tym pomysłem. Ja jakoś nie potrafię.
Ingerowanie w organizm karalucha i instalowanie w/na nim sprzętu, który pomoże znaleźć np. osobę pod kupą gruzu albo pod lawiną błotną, a przy tym pomoże sterować owadem, to, moim skromnym zdaniem, jeden most za daleko. Czy pisze to wieloletni wegetarianin? Nie. Czy udzielam się w organizacjach broniących praw zwierząt? Nie. Czy oblewam farbą ludzi w futrach? Też nie. Nie mam też nic przeciwko truciu szczurów w piwnicach, niszczeniu gniazd os w ogródkach działkowych i zorganizowanemu tępieniu szkodników. Czym innym jest jednak zabicie karalucha butem czy środkiem chemicznym, a czym innym wszczepianie mu elektroniki, która zdecyduje czy pójdzie w prawo czy w lewo.
Niechęć do eksperymentów tego typu wynika m.in. z faktu, że człowiek jest już w stanie stworzyć w pełni sztucznego małego robota i nie musi do tego celu wykorzystywać żywej istoty. Kolejny argument przeciw takim badaniom odnosi się do ich granicy. Dzisiaj są to karaluchy - ktoś powie, ze to prosty owad bez świadomości, uczuć itd. Może i tak, nie wiem, więc nie będę się wypowiadał. Obawiam się jednak, że zabawy z karaluchami mogą zachęcić do działań z innymi stworzeniami. Kiedyś (może i dzisiaj) wojsko testowało psy, szczury czy delfiny jako broń (chodziło m.in. o przenoszenie ładunków wybuchowych), efekty były takie sobie, ale teraz można przecież do nich powrócić, bo sterowany pies nie ucieknie przed czołgiem.
Nie chcę dramatyzować, ani roztaczać apokaliptycznych wizji, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i badania naukowe nie stanowią tu wyjątku. Są pewne granice, których nie powinno się przekraczać, bo kiedyś możemy tego żałować. Wystarczy przypomnieć dyskusje na temat przyszłości robotyki oraz sztucznej inteligencji. Niektórzy obawiają się, że wytwór pracy naszych umysłów i rąk kiedyś obróci się przeciwko ludzkości. I spełnią się scenariusze, jakie nakreślono już w niektórych filmach. Roboty będą wówczas człowiekowi wszczepiać elektronikę, by łatwiej nim sterować albo zaczną zalewać nasze domostwa ciekłym aluminium. Zresztą, w tym pierwszym przypadku człowiek zrobi to sam i nie będzie mu potrzebny robot. Obawiam się, że i do drugiego przykładu jest zdolny. Ba, niejednokrotnie udowodniono w przeszłości, iż takie działania są w zasięgu tego gatunku.
Sterowany karaluch nie powinien służyć ani do zabawy czy nauki (bo i takie pomysły już się pojawiały), ani do celów militarnych czy szpiegowskich, ani do ratowania ludzi i badania niebezpiecznych miejsc. I nie jest to niechęć do rozwoju techniki i rzucanie naukowcom kłód pod nogi. Bardziej strach przed tym, że przekroczona zostanie granica, zza której nie ma powrotu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu