Nie pamietam kiedy ostatnio jakakolwiek gra wciągnęła mnie tak bardzo – Starfield to przygoda urzekająca na każdym kroku.
Spędziłem ze Starfield niespełna 15 godzin, więc to dobry moment na podzielenie się z Wami pierwszymi wrażeniami z „kosmicznego Skyrima” od Bethesdy. Dlaczego tylko pierwsze wrażenia? Bo Starfiled jest tak OGROMNY i tak wypełniony aktywnościami, że czuje się, jakbym nawet go nie zaczął i potrzebuje jeszcze trochę czasu na zebranie wszystkich faktów. A wiecie, co jest najlepsze? Że z każdą kolejną godziną chce chłonąć świat gry jeszcze mocniej.
Przytłaczająca swoboda eksploracji
Nie będę się tu skupiać na aspektach fabularny i zarysowywać praw, którymi rządzi się rozległy świat Starfield, bo na to przyjdzie pora w pełnoprawnej recenzji. Przedstawię Wam natomiast to, czym najnowsza gra Bethesdy od razu chwyta za gardło – wolność, swobodę eksploracji i przytłaczającą mnogość aktywności. Już sam kreator postaci tworzy pewnego rodzaju zwiastun tego, co gra oferować będzie nam przez następnych kilkadziesiąt godzin rozgrywki. Starfield daje bowiem graczom wolną rękę – chcesz być naukowcem, skupiającym się na wydobywaniu surowców? Żołnierzem, specjalizującym się w obsłudze różnych rodzajów borni? A może kosmicznym piratem, który przemierza galaktykę statkiem wyładowanym kontrabandą? Nie ma problemu – każda z tych (a także wielu innych) opcji niesie ze sobą odmienne profity.
Gdy śluza pierwszej z kosmicznych baz otworzy się, dając nam swobodny dostęp do planetarnej mapy, a silniki statku zaczną się już rozgrzewać, to trudno nie wydusić z siebie pospolitego „wow!”. Każdy bowiem z niewielkich punkcików na mapie to rozległa lokacja, którą możemy eksplorować w swoim tempie. Czasem wypełniona egzotyczną florą i fauną, a czasem kompletnie pozbawiona życia, pełniąca rolę jedynie surowej kopalni surowców. Jeśli lubicie zwiedzać, zaglądać w każdy kąt i delektować się pozostawionymi przez twórców smaczkami, to w Starfield będziecie czuć się jak w domu.
W tym miejscu warto jednak zaznaczyć, że samo podróżowanie między planetami nie jest tak imponujące, jak mogłoby się wydawać po zapoznaniu się z przedpremierowymi zapowiedziami. Kosmiczne wojaże to bardziej systemy szybkiej podróży, niż swobodne loty rodem z No Man Sky. I tu możemy podzielić się na dwa obozy, bo z jednej strony trochę szkoda, że nie ma tutaj konieczności długich lotów przez bezdenną otchłań, by dotrzeć do miejsca realizacji zadania, ale z drugiej – choć byłoby to bardzo immersyjne – mogłoby sporą część graczy odstraszać, a zastosowane w Starfiled podróżowanie przez wybranie konkretnej lokacji i przeczekanie ekranu ładowania i tak daje poczucie rozległości.
Zadań tak dużo, że w Starfiled trudno się nudzić
Wspomniałem, że gra wręcz przytłacza dostępnymi aktywnościami. Już po pierwszych dwóch/trzech godzinach mój dziennik zadań był wręcz zapełniony misjami pobocznymi i głównymi, a to dlatego, że Starfiled pozwala wchodzić w interakcję z niemalże każdym napotkanym NPC. Ci zaś – oprócz ciekawostek o swoim życiu i danej lokalizacji – mają też dla nas zadania powiązane z konkretnymi frakcjami. Tu trzeba wspomnieć, że czasem wzajemnie się one wykluczają, więc warto rozważnie dobierać kontrahentów.
W zależności od zaakceptowanego kontraktu będziemy musieli przykładowo wydobyć i dostarczyć określone surowce, odbić zakładników z rąk kosmicznych bandziorów lub rozprawić się ze przeciwną frakcją, która przejęła kontrolę nad stacją badawczą – wszystko to dostosowane w taki sposób, by każdy mógł rozwijać postać w kierunku preferowanych specjalizacji. Ja postawiłem na kosmicznego komandosa, więc siłą rzeczy więcej u mniej strzelania, niż zabawy w górnika, ale to dobrze, bo Starfiled jest przy okazji naprawdę bardzo przyjemnym shooterem, a czas spędzony na modyfikowaniu broni i kompletowaniu amunicji to zabawa na długie godziny. Tu znów gra stawia na dużą dowolność, bo możemy rozwijać umiejętności skradania i cichej eliminacji wrogów, lub wejść do akcji z ciężkim sprzętem, zasypując przeciwników gradem laserowych pocisków.
Gra-przygoda – między Skyrimem a Falloutem
Starfiled w tym wszystkim może nie zachwyca wyborną szatą graficzną, ale potrafi cieszyć oko świetnie zaprojektowanymi lokacjami. Jasne – część pomniejszych planet stricte surowcowych jest nieco opustoszała i na pierwszy rzut oka mogą wydawać się podobne, jednak każda z nich ma w sobie jakiś element oryginalności, przez co sama myśl o odwiedzeniu ich miesza uczucie ekscytacji i pozytywnego przytłoczenia.
Bethesda – jak niegdyś w przypadku Skyrima – stworzyła grę-przygodę. Długo czekałem na tytuł, który świat gry przekazuje na dłoni i pozwala zrobić z nim co tylko się zechce. Wszystko, co tutaj przeczytaliście, to zaledwie wierzchołek kosmicznej góry. Zaawansowany rozwój postaci, modyfikator statku, galaktyczne metropolie i w końcu tajemniczy artefakt, leżący w centrum fabularnej warstwy Starfiled – o wszystkim przeczytacie już niebawem w nachodzącej recenzji, a tymczasem ja znów zakładam skafander i ruszam w dalszy podbój galaktyki, bo wierzcie mi, te kilkanaście godzin to zaledwie rozgrzewka.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu