Ach, cóż to były czasy, kiedy internet w Polsce dopiero raczkował, a wszystko w nim było takie świeże, niepospolite i po prostu... ach. Długo mógłbym się rozczulać nad tym, "jak to kiedyś było dobrze", a nie o to mi dzisiaj chodzi. Przeglądając stare płyty CD-Action natrafiłem na sporo nostalgicznych treści, które zainspirowały mnie do przypomnienia Wam subiektywnego wyboru "hitów starego internetu" - czyli rzeczy, z których śmialiśmy się łohoho i jeszcze trochę temu.
Dzieliliśmy się tymi treściami na różne sposoby - czasami za pomocą dyskietek (albo i kilku...), nierzadko za pośrednictwem płyt, albo - jeżeli mieliśmy szczęście, pobieraliśmy je z internetu. Śmialiśmy się przy nich do łez, bawiliśmy do rozpuku. Niektóre z zaprezentowanych "hitów starego internetu" pojawiły się już wtedy, gdy globalna sieć całkiem dobrze przyjmowała się w Polsce, ale umówmy się, 10 lat i więcej to szmat czasu w internetowych realiach.
Młodszych czytelników Antyweba prosimy o to, by... znaleźli sobie inne treści w naszym medium. Tutaj niestety pojawią się rzeczy, które nie są dla Was przeznaczone. Przechodząc dalej potwierdzacie, że macie więcej niż 18 lat i nie kupujemy m. in. takich deklaracji:
Portier z łódzkiej politechniki
W godzinach wieczornych, wesoły i jak widać na załączonym obrazku (filmie) doświadczony Pan Portier postanowił podzielić się z adeptami sztuk technicznych tajemną wiedzą odnośnie uciech wszelakich. Jako, że i młodsi i nieco starsi mężczyźni charakteryzują się nieco hedonistycznymi zapędami, a te związane są również z płcią piękną - panowie szybko znaleźli wspólny temat do rozmów. Mentor studentów bliżej nieokreślonych kierunków przekazał im bowiem przydatną w życiu wiedzę, gdzie znaleźć możliwość dania upustu swoim żądzom. Efekt jest taki, że strażnik akademika spełnił się w roli mistrza, a głodni wrażeń młodzieńcy otrzymali kawał solidnej wiedzy. Tak, między innymi z tego śmialiśmy się lata temu! Ciekaw jestem, czy lokalizacja "wesołego domku" jest dalej aktualna...
A czy Ty modliłeś się kiedyś do Wielkiego Pora?
Na lekcjach religii miła pani katechetka grzmiała zza swojego biurka mówiąc: "Nie będziesz miał Bogów cudzych przede mną (tj. przed Panem Bogiem)". Chodziło jej nie tylko o wysławianie innych (nieprawidłowych) absolutów, lecz również szukania swojego oparcia w "bożkach" takich jak pieniądze, hedonizm, granie w brutalne gry i takie tam. Ja zaś za czasów pacholęcych rzekłem: "Ok, potrzymaj mi oranżadę na miejscu". I znalazłem sobie Wielkiego Pora.
A tak na zupełnie poważnie - fenomen Wielkiego Pora (za granicą "tylko" Leek Spin) zaczął się od zapętlonej animacji prezentującej dziewczynkę wymachującą warzywem - tutaj właśnie porem. Fragment pochodził z anime "Bleach" - zręcznie wycięta część została doskonale "spięta" z również fragmentem utworu Ievan Polkka w interpretacji fińskiego zespołu folkowego Loituma. I tak narodził się jeden z popularniejszych "hitów" swoich czasów. W Polsce za spopularyzowanie tej treści odpowiedzialna była strona Wielki Por (wielkipor.prv.pl). Dziewczynkę okrzyknięto "Porową Panią", zaś warzywo... bogiem. Zadaniem wyznawców było gapienie się bez końca w zapętloną animację i odsłuchiwanie bełkotliwego dla polskich uszu tekstu bądź co bądź chwytliwej piosenki. Powstały i remixy Ievan Polkka, które (ależ to jest dziwne z perspektywy czasu...), które wylądowały i u mnie w Winampie (ach, Winamp!).
Jak robi helikopter?
Złośliwi mówią, że ten hit polskiego internetu stał się inspiracją dla twórców dubstepu (wub wub wub wub pu pu pu pu). Nagranie powiązane jest ze smutną katastrofą polskiego śmigłowca, który miał problemy w powietrzu i co zostało zarejestrowane przez mieszkańców okolicy, w której doszło do tragedii. Reporter TVG zdecydował się na zebranie relacji od możliwych świadków wydarzenia - znalazł jedną panią, która charakteryzowała się zdecydowanie nieszablonowym podejściem w opisywaniu okoliczności awarii i ostatecznie katastrofy.
Ci jeszcze bardziej złośliwi twierdzą, że ta Pani jest siostrą kobiety występującej w poprzednim filmiku:
Ten człowiek jest hardkorem
Człowiek orkiestra - alpinista amator, krzyżówka dresa ze Spider Manem, bywalec smutnych blokowisk, hardkor, rycerz walki z powagą i kaskader z holiłudu z certyfikatami czterema. Wcześniejsze zestawienie z całą pewnością należnych temu jegomościowi tytułów absolutnie wyczerpuje umiejętności opisywanego przez nas bohatera. Ten za cel postawił sobie wejście na prawdopodobnie wysoki budynek tylko z pomocą "jakiegoś tam drutu". Co to w ogóle było - czy element piorunochronu, czy też "od internetu" pozostaje zagadką z powodu słabej jakości filmiku. Pewne jest jedno - uczestnicy wydarzenia pokłócili się o to, czy wszedł, czy też nie. I przy okazji zdenerwowali swoją obecnością oraz wyczynami jedną z pań, która uskarżała się na urwanie wspomnianego "od internetu".
Kamil Durczok lubi czyste stoły
Ja też lubię, kiedy stół jest czysty. Dlatego doskonale rozumiem Kamila Durczoka, który nie przebierając w środkach wyrazu zrugał Rurka tak, jak chyba nigdy nikt tego nie zrobił. Stół był... brudny, u...mazany farbą i z tego powodu prezenter stacji TVN mocno zatroskał się tym, co pokazuje się milionom widzów w Polsce. Okazało się, że dziennikarz telewizyjny to nie tylko kukła pokazywana wspomnianym milionom widzów, ale i człowiek, który również się martwi, stresuje, ma jakiś poziom akceptacji braku higieny i... też klnie. Klnie jak szewc.
A w sumie, to Pan Tomasz Lis nie jest lepszy (albo i gorszy - trudno stwierdzić) i także dał kiedyś upust swoim emocjom:
Nasz własny, narodowy, polski, prywatny, publiczny Jackie Chan
Jeżeli przyjdzie kiedyś komuś napisać moją nudną biografię, to już mogę powiedzieć, że ukształtowały mnie kreskówki z Polonii 1, sterydy na astmę, pokomunistyczne blokowisko w wersji soft i... twórczość braci Walaszków. Po tym, jak moda na Dragon Balla się skończyła, a "zabawa w Son Goku" została mi permanentnie zabroniona, gdy próbując zyskać poziom Super Sayian zemdlałem z powodu hiperwentylacji i wyrżnąłem głową w starą meblościankę, znalazłem sobie nowego idola. Wściekły Wąż - człowiek zabijający przede wszystkim niepowtarzalną aparycją zmagał się z tym prawdziwym i wyimaginowanym złem na wszelkie sposoby.
Jeżeli nigdy nie mieliście styczności z Walaszkami (lub Bartkiem Walaszkiem), to musicie wiedzieć, że albo on, albo i duet braci odpowiadają m. in. za Sarnie Żniwo, Wściekłe Pięści Węża, całą serię mocno specyficznych filmów "Skurcza", a także za Kartony: Kapitana Bombę, kreskówkę "Gen. Italia" (a teraz przeczytajcie to bez kropki, GENIUSZ!), Laserowy Gniew Dzidy, a także kilka innych produkcji. Git produkcji. Wylewający się z owych dzieł absurd to coś, co stanowi ich niesamowitą wartość. Doskonale pamiętam płytę z filmem "klasy B, a nawet C, D, E, F...", który po kilku chwilach zażenowania spowodował, że moja szczęka powędrowała pod stół.
Pan Elektryk ma dość wyzysku
Pan Elektryk od wysokich napięć w trakcie udzielania wypowiedzi w ramach sondy ulicznej niebezpiecznie spłynął myślami w stronę wyzysku, który panuje (lub panował) na polskim rynku pracy. Raczej niemłody jegomość po latach ciężkiej pracy został zmuszony do podjęcia się - jak się później okazuje - do mało prestiżowej pracy zarobkowej w roli "żywej reklamy". Przed ostatecznym aktem uwolnienia się z okowów hańbiącego obowiązku zdołał podzielić się swoimi przemyśleniami na temat wcześniej wykonywanego zawodu porównując go do losu sapera, który jak wiadomo, myli się tylko raz. Banda decydentów oszukała biednego pana, co ostatecznie doprowadziło do spektakularnego zrzucenia kajdan.
Hitów "starego" internetu jest z pewnością więcej. Komentarze jak zwykle należą do Was. Podzielcie się z nami swoimi typami. Miłego czwartku!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu