Powoli, aczkolwiek systematycznie i regularnie Google posuwa się do przodu w budowie swojego nowego ekosystemu. Jeszcze do niedawna mieliśmy do czynie...
Powoli, aczkolwiek systematycznie i regularnie Google posuwa się do przodu w budowie swojego nowego ekosystemu. Jeszcze do niedawna mieliśmy do czynienia ze zbiorem działających niezależnie od siebie usług, a tymczasem obecnie wszystkie zaczynają tworzyć jedną, wielką całość. Sieć zależności i przenikanie się funkcji, które serwują co i rusz Google mają nie tylko zwiększyć atrakcyjność każdej z nich, ale przede wszystkim przyciągnąć nowych użytkowników do Google+ i zaoferować coś, czego z pewnością nie ma Facebook.
A czego nie ma Facebook? Szeregu usług, którymi obrasta powoli Google+. Strategia, jaką obrał kalifornijski gigant jest jak najbardziej logiczna i zrozumiała - wykorzystanie kluczowych elementów i aspektów działania Readera, YouTube i innych do wsparcia swojego serwisu społecznościowego.
Na chwilę obecną daje się zauważyć pewien kierunek, w którym podąża Google, co z pewnością wkrótce zaowocuje kolejnymi efektami. Co będzie następne w kolejce? Docs? Maps? News? Żeby jednak nie było, że tekst jest o niczym - postawmy zasadnicze pytanie: czy taka ścisła integracja flagowych usług z Google+ nie wyjdzie im przypadkiem bokiem?
Trzeba bowiem zauważyć, że każdy serwis Google, mimo, że połączony z jednym kontem, trafia do określonej grupy i potrzeb użytkowników. Może się okazać, że otrzymując w pakiecie Google+ większość tych, którzy "wolą Facebooka" zwyczajnie będzie oburzona. Google musi zatem uważać, by nie przekroczyć cienkiej granicy pomiędzy rozsądną integracją, a narzucaniem "Plusa" na siłę.
Bo o ile taki dodatek w YouTube, który sam w sobie wpisuje się już w definicję serwisu społecznościowego da się przełknąć i jest przydatny, o tyle w przypadku innych usług może się to okazać niekoniecznie znośny. A nie da się ukryć, że prędzej czy później to nastąpi, bo analizując dotychczasowe działania giganta nie można się oprzeć wrażeniu, że te wszystkie serwisy wokół mają się łączyć ze sobą w jednym miejscu. A nazywa się ono Google+.
I tutaj zaczyna się wspomniana przewaga nad Facebookiem, który choćby nie wiem jak się starał, nie dorówna Google pod względem portfolio. A trzeba przyznać, że prezentuje się ono bardzo okazale. W przypadku projektu Zuckerberga centralnym i zasadniczo jedynym punktem jest serwis społecznościowy, w który można pchać do oporu nowe funkcje. Jak się jednak okazuje, takie przeładowanie nie może wyjść na dobre. Dlatego odnoszę wrażenie, że powoli Facebook dociera do punktu, w którym konieczna będzie jakaś rewolucja w architekturze usług. W przeciwnym wypadku ścisła struktura uniemożliwi (lub w najlepszym przypadku znacznie spowolni dalszy rozwój). Oczywiście mainstream nie ma na ogół nic przeciwko względnej stagnacji i spokoju, dlatego brak radykalnych zmian przyjmie łagodnie. W szerszej perspektywie może się to jednak okazać zgubne dla projektu, który może zostać daleko w tyle za Google (a kto wie, może i "trzecim graczem", który nam się z czasem wyłoni) zdolnym do szybszego rozwoju.
Oczywiście ekosystem Google tworzą nie tylko nowe funkcje i rozwiązania, ale także redukcje. Oglądając się wstecz, zobaczymy, że taki los spotkał już szereg różnego rodzaju serwisów: Google Wave, Google Desktop, Google Gears, a wkrótce także Google Buzz. Takie są bezlitosne prawa biznesu i minimalistycznej (nie tylko w formie, ale jak się okazuje również w działaniu) strategii koncernu. To co nie cieszy się należytą popularnością, leci na śmietnik. W tym miejscu punktu zaczepienia szukają już konkurenci kalifornijskiego koncernu. Tom Rizzo z Microsoftu na swoim blogu umieścił taką oto graficzkę, pod którą wylał swoją gorycz dotyczącą symbolicznego "cmentarza Google".
Czy strategia tworzenia spójnego ekosystemu, którego głównym założeniem jest kompletne wciągnięcie użytkownika (skoro mam konto w Google, to po co mam korzystać z map/dokumentów/kalendarza w innym serwisie i dublować funkcje) okaże się skuteczna? Myślę, że z całą pewnością przyniesie wymierne korzyści. Trzeba jednak mieć na uwadze, że podobną strategię obrał Microsoft, u którego tego typu projekt ma plakietkę "Live". Możemy być zatem świadkami tworzenia się dwóch rywalizujących ze sobą pełnokrwistych platform, które zupełnie niwelują potrzebę używania mniejszych, odrębnych narzędzi. Ciekawe, czy w takim wypadku sprawdzi się powiedzenie, że "to, co jest do wszystkiego, tak naprawdę jest do niczego".
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu