Artykuł sponsorowany

Specjaliści IT chcą konkretów. Jak odpowiada na to UX i product design?

Kamil Świtalski
Specjaliści IT chcą konkretów. Jak odpowiada na to UX i product design?
0

Stworzony przez Grupę Pracuj z myślą o branży IT serwis rekrutacyjny the:protocol obchodzi już drugie urodziny. Z Mateuszem Martynem (Product Discovery & Design Team Coordinator), który pracuje przy nim od początku, rozmawiamy o wyzwaniach w branży UX/UI/Product Design i mądrym, opartym o nowoczesne metodyki rozwijaniu projektów rekrutacyjnych dla branży IT.

Kamil: Cześć Mateuszu - na początek może powiedz kilka słów o sobie i o tym, czym zajmujesz się w Grupie Pracuj oraz serwisie the:protocol

Mateusz Martyn: Jestem koordynatorem, a więc – jak to powszechnie się nazywa – team liderem działu odpowiedzialnego za proces discovery and design. Wywodzę się z UX designu i w Grupie Pracuj działam już 5 lat, właśnie w obszarze UX/UI designu. Od ponad dwóch lat związany jestem natomiast z projektem the:protocol, który jest serwisem rekrutacyjnym przeznaczonym dla specjalistów z branży tech.

K: Jak buduje się takie projekty od podstaw? 

MM: Serwis the:protocol to praktycznie start-up wewnątrz organizacji. To oryginalna sytuacja, choć zdarza się czasem w dużych firmach. W praktyce jesteśmy osobnym, przeznaczonym do projektu zespołem, który cieszy się dużą autonomią, ale jednocześnie wciąż stanowimy też część większej struktury – Grupy Pracuj. Taki układ ma swoją specyfikę. Pewne rozwiązania technologiczne początkowo „idą z góry”, z działu technologicznego firmy, jednak całe prowadzenie produktu, projektowanie, zmiany itp. – leżą po naszej stronie, co finalnie daje nam autonomię przypominającą start-upową.

Ścieżka powstania projektu była bardzo ciekawa. Grupa Pracuj prowadzi wiele badań, bo Pracuj.pl jako horyzontalny, mainstreamowy serwis z ofertami pracy uważnie przygląda się potrzebom użytkowników. W pewnym momencie okazało się, że niszowe serwisy, wyspecjalizowane w konkretnych obszarach, zaczęły coraz lepiej radzić sobie na rynku, bo były szyte na miarę. Żeby móc rywalizować w środowisku specjalistycznych serwisów z ofertami, musieliśmy rozpocząć nowe projekty, dynamiczne i dostosowujące się do zmieniającej się rzeczywistości oraz oparte na głębokim zrozumieniu zmieniających się potrzeb użytkowników.

K: Kim tak w ogóle jest product designer? Na czym dosłownie polega twoja praca? Jak twoja rola w projekcie zmieniała się na przestrzeni lat?

MM: Wyszedłem z roli typowego UX designera, ale z biegiem lat ta rola w organizacji trochę się zmieniała. Dla mnie product designerem jest osoba, która działa wewnątrz organizacji, ale nie wykonuje usługi dla działów rozwoju produktów. Ma miejsce przy stole razem z biznesem i łączy różne kompetencje, rozumiejąc wizję produktów oraz współtworząc ich strategię. Ponadto jest w stanie odpowiedzieć na cele produktowe i jednocześnie ma bardzo pogłębiony warsztat discovery, więc potrafi odkryć szanse produktowe. Najważniejsze jest rozumienie obu stron medalu — produktowej i biznesowej. Trzeba mieć świadomość, że wartość, którą wytwarzamy dla użytkownika i wypuszczamy na rynek, wraca jako wartość dla firmy.

K: Wspomniałeś o biznesie... no właśnie, jak ważne są powiązania produkt designu z biznesem przy takich projektach? Od której strony to ugryźć, żeby to przyniosło oczekiwane efekty dla każdej ze stron? Wspomniałeś, że ty jesteś tak naprawdę trochę tu i trochę tu. Jak wygląda ten rozkład sił — czy to takie 50/50?

MM: Moim zdaniem utrzymanie balansu w tej kwestii to kluczowa rzecz. Rynek szybko wyczuje fałsz w budowaniu produktu. Odniosę się do metodyki, której jestem wielkim fanem. Przez lata dużo mówiło się o koncepcji MVP. Tak zwany Minimum Viable Product to produkt spełniający minimalną satysfakcję, czyli minimalnie wartościowy produkt, który wypuszczamy na rynek. Kiedy pękła bańka w Dolinie Krzemowej, zorientowano się bowiem, że trzeba szybciej i taniej sprawdzać potencjał biznesowy budowanego produktu, zamiast pompować w niego miliony. Przez lata to działało, ale teraz to już nie wystarcza — o czym coraz częściej wspominają nawet właściciele dużych serwisów. Dlatego warto też mieć na uwadze MLP (Minimum Lovable Product). Dalej operujemy minimalnym nakładem, który pozwoli w krótkim czasie zwalidować potencjał biznesowy produktu, ale jednocześnie dajemy coś, co pozwoli ten produkt pokochać. Takie podejście pozwala budować produkty, które zostaną na rynku — i to jest ta wartość.

Nigdy nie można działać tylko na zasadzie: „wypuśćmy coś i zobaczmy, czy działa”. Takie podejście się nie sprawdzi, bo rynek jest tak konkurencyjny, jak jeszcze nigdy dotąd – tracimy wtedy czas, który wykorzystają sprawniej odnajdujące swoje „plemiona” produkty i usługi. Należy więc jednocześnie uważnie przyglądać się rynkowi i temu, czy reaguje on na produkt tak, jak byśmy chcieli.   Jeśli rynek nas pokocha, to będzie nawet w stanie zaakceptować pewne niedociągnięcia. Jednocześnie trzeba już na poziomie strategii założyć, że tam, gdzie pojawia się miłość, jest też nienawiść. Będzie zatem również grupa ludzi, która nie polubi naszego produktu, bo nie jest on dla wszystkich.

K: Jakie są takie elementy product designu w the:protocol, które są właśnie tymi MLP?

MM: Od początku było dla nas przede wszystkim ważne budowanie symetrycznej relacji pracodawcy z pracownikiem, bo to jest największa bolączka polskiego rynku pracy. Chociaż rynek IT jest wyjątkowy i niemal od zawsze nazywa się go rynkiem pracownika, w badaniach kandydaci wciąż zwracają uwagę, że jest niesymetryczny i nie czują równości w komunikacji z rekruterami. Dlatego niwelowanie tej dysproporcji w relacji jest dla nas takie ważne — stąd m.in. użytkownicy mają możliwość napisania wiadomości do pracodawcy, zanim zaaplikują.

Co do drugiego obszaru: zdiagnozowaliśmy na podstawie badań triadę najważniejszych elementów, na które ludzie patrzą w ofercie pracy. Oprócz widełek wynagrodzeń i trybu pracy (ewentualnie lokalizacji), ważny dla nich jest także projekt, do którego mogą dołączyć. Ludzie w IT dołączają do projektów, a nie do firm. Chcą pracować w określonych projektach, w takich, a nie innych metodykach, technologiach, z określonego obszaru. Dlatego naszym drugim MLP, który pozwala pokochać the:protocol jest myślenie projektami, a nie firmami — mimo że znany brand pracodawcy wciąż jest silnym magnesem.

K: Pozwólmy sobie powrócić do początku. Jak zaczynaliście nowy projekt - stały przed wami wyzwania zupełnie inne, niż teraz. Budowaliście produkt od zera, a teraz rozwijacie projekt, dopieszczacie. Jak zmieniła się wasza praca pod tym kątem? Jakie były największe trudności?

MM: Największą trudnością było to, że postawiliśmy sobie ambitne wyzwanie. Chodziło o layout wersji desktopowej (który dla nas jest kluczowy, bo stamtąd mamy najwięcej ruchu) podzielony na modłę aplikacji do obsługi poczty e-mail. Kryterium oceny, jakie przyjęliśmy był czas, bo to on odgrywa największą rolę dla użytkownika — poszukiwanie pracy powinno trwać jak najkrócej. Pierwsze badania pokazały nam, że to nas wyróżnia, ale w ten sposób ludzie nie kojarzą szukania pracy. Do dwóch kolumn dołożyliśmy zatem trzecią, z filtrami. To wyzwanie wymusiło na nas wiele pracy i dopracowywania szczegółów. Co gorsza — nie było benchmarków i idealnych przykładów na rynku. Dlatego dopiero teraz wyszliśmy z fazy minimum produktu. Efekt jest bardzo satysfakcjonujący i pewnie byśmy do niego nie doszli, gdybyśmy zdecydowali się cokolwiek uprościć. Podczas naszej pracy nieustannie mierzymy satysfakcję użytkowników, która jest dla nas też wyróżnikiem jakości serwisu.

Teraz jesteśmy w momencie, który w metodyce product/market fit, nazywany jest doliną śmierci. Po wypuszczeniu produktu na rynek, zakończeniu pierwszej fazy i MVP oraz MLP, pojawia się moment, w którym wykrusza się około 90 % start-upów. Potem następuje faza morph, dostosowania się do skalowania i zbierania profitów. Dlatego inwestujemy ogrom czasu i energii w product discovery i konsultacje. Mamy też szczęście do zespołu, trafiamy na superzaangażowanych ludzi, takich jak np. poprzedni product owner, z którym zaczynaliśmy, który był wielkim zajawkowiczem testowania pomysłów i eksperymentów. Z kolei obecny product owner, oprócz pielęgnowania tego podejścia, dzięki swoim poprzednim doświadczeniom zawodowym wniósł perspektywę e-commerce, której tak brakowało w naszym produkcie, opartym przecież na transakcjach jakimi są procesy aplikowania. Konsultujemy też nasze pomysły z zewnętrznymi specjalistami.

K: Macie swój team ekspertów — ale współpracujecie także z zewnętrzną ekipą. Dlaczego to ważne? Czym różni się ta współpraca i punkt widzenia? Masz jakieś refleksje projektowe z tym związane? Czy jakieś elementy nie trafiłyby do serwisu gdyby nie to?

MM: Tak, zdecydowanie. Pracujemy z profesjonalistami, którzy pozwalają nam szybciej wyciągnąć wnioski np. z badań które przeprowadzamy. Później uczymy się bazując na tym podejmować decyzje: rozwijamy ten pomysł czy porzucamy? To właśnie ten wspomniany etap minimum produktu. Takie rozmowy i współprace pomagają, a rynek zmienia się dynamicznie — stąd potrzeba wsparcia. Chcemy by niepewność tego, co robimy, była jak najmniejsza i byśmy jak najszybciej doszli do wniosków, z jak najlepiej rozłożonymi siłami.

Mówiąc o pomocy z zewnątrz — korzystaliśmy z pomocy Wojtka Kutyły przy wdrożeniu techniki „Jobs to Be Done”. Opiera się ona na podejściu, że nasi klienci „zatrudniają nas” do wykonania zadania (znalezienia pracy) i to zadanie jest w centrum uwagi, a nie sposób jego egzekucji (w tym przypadku serwis z ofertami). To uczy pokory. To jest taki bardzo pogłębiony, skupiający się na rzeczach funkcjonalnych, emocjonalnych i statusowych framework, który finalnie pozwala też określić tak zwany Opportunity Score. Mimo że działa na bardzo miękkich rzeczach i ludzkich emocjach czy odczuciach, finalnie daje także wartość biznesową. Jesteśmy w stanie wyliczyć ten wskaźnik dla pomysłów, które wygenerujemy na podstawie tego, jak wygląda ich realizacja. Badamy, czy ludzie chcą korzystać z danej funkcjonalności i jak to wygląda na tle innych narzędzi na rynku.

K: Zmiany są wpisane w DNA. Ale skoro już przy nich jesteśmy i zajrzeliśmy do przeszłości, to może teraz nieco o teraźniejszości i przyszłości. Jakie trendy w product designie, rozwijaniu serwisów rekrutacyjnych i potrzebach ich użytkowników uważasz za najważniejsze w tym momencie? Czego możemy spodziewać się w najbliższej przyszłości?

MM: Przewidywanie trendów to trudne zadanie. Myślę, że długofalowym trendem będzie zmierzch klasycznej formy aplikowania opartej o wysyłanie CV. W ostatnich latach nastąpiła już przecież „śmierć” listu motywacyjnego. Sądzę, że wszystko zmierza w kierunku bardzo inkluzywnego procesu — na czele z wysyłaniem spersonalizowanego wideo. Taki proces aplikacji akcentuje kompetencje miękkie (czyli osobowość kandydata) jako jeden z kluczowych czynników branych pod uwagę przy rekrutacji. Rynek rekrutacyjny zmienia się szybko — ale nieco później niż sklepy internetowe, które obecnie mają już bardzo dojrzałą formę i można na nie patrzeć jako na pewien benchmark.

Wydaje mi się też, że nieunikniona jest mocniejsza odpowiedź na potrzebę bardziej partnerskiej relacji i bliższego kontaktu kandydat-firma. Jako pracownik jestem wami zainteresowany? Z oferty wynika, że jestem idealnym kandydatem? Po co mam zatem czekać na kontakt, skoro mogę samodzielnie się z wami skontaktować i umówić na spotkanie?

Ponadto od strony HR-owej, myślę, że czeka nas automatyzacja wszystkiego — z dużą dawką integracji. Będą możliwe rzeczy, które niedawno wydawały się nieosiągalne. Pracodawcy mogą teraz liczyć na ogromny pakiet integracji i automatyzacji procesów — a zaoszczędzony czas będą mogli wykorzystać chociażby na... oglądanie wspomnianych filmów od kandydatów.

Źródło: Depositphotos

K: Automatyzacja, powiadasz? Ostatnie miesiące to AI, AI, AI. Wszędzie AI. Widzimy setki materiałów pokazujących, jak doskonale z UX i UI radzą sobie narzędzia oparte o sztuczną inteligencję. Jak to wpłynie na dalszy rozwój rynku pracy dla tych zawodów w Twojej opinii?

Chyba nikt tak naprawdę nie wie, w jaką stronę to się potoczy. Myślę jednak, że dla branży IT jest to duża szansa, w tym dla całej branży projektowej skupionej wokół IT i webdesignu. Prezentacje są imponujące, ale to jeszcze nie ten poziom narzędzi. Moim zdaniem w najbliższym czasie będzie mowa o wsparciu przez AI, ale nie o kompleksowym generowaniu przez sztuczną inteligencję projektów.

Ostatnio głośny w branży był przypadek pewnej agencji, która pokazywała, jak zrobiła za pomocą Mid Journey m.in. zdjęcia Mieszka I. Prezentowali case study, jak do nich doprowadzili. Okazało się to wręcz trudniejsze niż wykonać takie zadanie manualnie, koncepcyjnie je wymyślić. Precyzowali nawet ogniskową aparatu, jaką powinno być wykonane zdjęcie. Patrząc na to, ile pracy w to włożyli - AI było wciąż tylko (albo i aż) wsparciem. Natomiast sam Chat GPT z mojej perspektywy jest jeszcze mocno przereklamowany w kontekście adopcji przez masowych użytkowników (nie mówię o profesjonalnym zastosowaniu). Jednak trzeba tu sporo hintów i treningu do zadowalających efektów. Myślę, że masowy rynek konsumentów trochę się odbije, tak jak od Blockchainu, któremu nie udało się trafić do mainstreamu.

Jako "next big thing" postrzegam bardziej AR — czyli rozszerzoną rzeczywistość. Tam faktycznie drzemie ogromny potencjał, związany z poprawą jakości pracy, która zmieni życie milionów ludzi. Niestety na to jeszcze trochę poczekamy, tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że Apple w tym roku jednak nie zaprezentuje swojego produktu w tym temacie.

Źródło: Depositphotos

K: To jeszcze trochę o przyszłości. W którą stronę idzie rynek – zarówno rola product designera/UI/UXowca, jak i rynek serwisów rekrutacyjnych dla branży IT?

MM: Ostatnie lata przyniosły ogromny hype na UXowców w branży IT. W opinii mas była to najłatwiejsza ścieżka ku branży IT. Przełożyło się to na natłok chętnych, który zakorkował rynek dla juniorów. Szczyt popularności tej dziedziny przypadł na początek pandemii. Do tego doszedł kryzys, który w pierwszym rzędzie wpływa na rekrutacje na stanowiska juniorskie. Dlatego ofert dla juniorów obecnie jest niewiele, możliwości wejścia do branży są dość ograniczone.

Ja powtarzam od lat, że UX nie jest prosty. O podstawy może i łatwo te teoretyczne, ale w praktyce potrzeba ludzi kreatywnych, zaangażowanych, stale śledzących i analizujących rynek. Niezbędne są też ponadprzeciętne umiejętności komunikacyjne. Dlatego też wielokrotnie słyszałem, że najlepszymi specjalistami w branży są np. dziennikarze, ludzie otwarci i ciekawi. W tej branży potrzeba osób z mieszanką rozmaitych umiejętności. Najlepsi okazują się ci, którzy po prostu to czują, a nie tylko szukają prostej ścieżki wejścia do branży IT.

Patrząc z perspektywy osoby, która także zatrudnia, jest szalenie trudno znaleźć kandydatów z tak szerokimi kompetencjami, a jednocześnie wykazujących się zaangażowaniem i poczuciem odpowiedzialności. IT jest kojarzone raczej jako praca w odosobnieniu, ciszy i spokoju. Tutaj mamy do czynienia z dużą ilością rozmów, kontaktów, dyskusji, prezentacji i nauki na własnych błędach. Do tego dochodzi śledzenie dynamicznie zmieniającego się rynku, testowanie nowości i wyciąganie wniosków. Często w organizacjach jesteśmy takim R&D. Od nas odbija się różne tematy. Więc czy tego chcemy czy nie wszystkie nowości (jak chociażby AI) spadają na nas. To my je testujemy i sprawdzamy, czy będą przydatne, musimy wyrabiać sobie opinię na ich temat.

Przyszłość branży to prawdopodobnie rozproszenie specjalizacji po wielu obszarach: service design, projektowanie usług, projektowanie chatbotów, voicebotów, AI, VR, przy jednoczesnym śledzeniu wszystkiego co się dzieje na styku hi-tech i ludzi. Dlatego też projektanci i ich obowiązki będą się szeroko rozwijać. Pracy będzie dużo, podobnie jak wyzwań, ale odnajdą się w nich przede wszystkim osoby głodne rozwoju, umiejące się zaadaptować i być empatycznymi. Firmom potrzeba wrażliwego badacza, który byłby jednocześnie growth hackingowym innowatorem. To trudna, ale niezwykle satysfakcjonująca praca.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu