Technologia, zmiany, postęp. Tych słów nie używalibyśmy na pewno, gdyby w centrum tego wszystkiego nie byli ludzie. A społeczeństwo mamy niesamowicie ...
Smutno-radosny wpis po "Dniu Nauczyciela" - czyli o zmianach, młodych i tych starszych
Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...
Technologia, zmiany, postęp. Tych słów nie używalibyśmy na pewno, gdyby w centrum tego wszystkiego nie byli ludzie. A społeczeństwo mamy niesamowicie zróżnicowane - również ze względu na wiek. Dzisiaj chciałbym pochylić się nad dwiema, wydawałoby się opozycyjnymi wobec siebie grupami - nauczycielami i uczniami. Temat cały czas aktualny, bo nauczyciele zawsze będą potrzebni, a uczniów nie braknie, choć jest ich coraz mniej.
Z jednej i z drugiej strony usłyszałem niedawno wiele złego na temat tego, co się dzieje w szkolnictwie. Tematu smutnych dzieciaków dotykałem tutaj i uznajmy to za pewną kontynuację tego wpisu. Tam, w toku rozmowy doszliśmy do tego, że dzieci w Internecie to obraz smutny, nieco przerażający - wynikły głównie z zaniedbań dorosłych i szybko postępujących zmian w społeczeństwie. Nie nadążają rodzice - ktoś zapyta zaraz o nauczycieli. Jak oni mają nadążyć za coraz szybciej żyjącymi dzieciakami?
(Nie)autorytet
Jaś, imię nadane na potrzeby tego teksu. Jaś jest uczniem polskiego, statystycznego gimnazjum. Masówka, około 200 dzieci w szkole, na nich przypada około 30 nauczycieli (tak na oko). Szkoła jak wiele innych. Jaś do szkoły chodzi, bo musi. Czy lubi? W tym wieku trudno, żeby dziecko lubiło chodzić do szkoły, o ile się go odpowiednio nie aktywizuje. Jaś wskazuje na kilka problemów w polskiej oświacie.
Jasio rozmawiając ze mną oczywiście poskarżył się nieco na kolegów, którzy już w tym wieku palą, podpijają. Ja lepszy nie byłem - w gimnazjum miałem za sobą już inicjację alkoholową. Wiecie, presja grupy, chęć zapoznania się ze światem dorosłych. O pierwszej fajce nie wspominam w ogóle. Jaś również lepszy nie jest i chcąc być jakkolwiek poważanym w grupie, również wypił piwo, zapalił szluga. Przewijając Facebookowi taśmociąg pokazuje mi, jak bawią się jego znajomi. "mordeczki", "waryjaty", "alkoholiki", "dziki" i "maniury". Trochę szlamu z aplikacji "z którym znajomym będziesz siedzieć w pierdlu", mnóstwo dziubków, selfiaków, ktoś tam z puszką Harnasia, jakby co najmniej Świętego Graala trzymał. W duchu sobie myślę: "standard" - czego tu więcej się spodziewać? Za moich czasów było podobnie, ale inaczej. Nie było Facebooka, Instagrama, Twittera, wyglądało to nieco inaczej.
Przeszliśmy do tematu nauki. Jaś z nią problemów nie ma - mówi, że jak już się uczy, to się nauczy i dostanie dobrą ocenę. Jak się nie nauczy, to będzie to ocena słaba, ale pozytywna. Sam mówi na siebie: "zdolny, ale leń". Dodaje po tym, że nauczyciele o nim tak mówią.
Odpowiadając na ten utarty zarzut mówi jednak, że skoro nauczyciel jedyni na lekcji dyktuje, ewaluuje wiedzę, zadaje samodzielne prace, to jemu się uczyć nie chce. Notatkami można zanudzić dosłownie każdego, nawet najgorliwszego ucznia. Ewaluowanie takiej wiedzy potem to potwarz dla kreatywnej edukacji. Cóż z tego, że uczeń nauczy się dajmy na to rozmnażania durnego pantofelka, skoro jak mu to nie będzie potrzebne, to w cholerę to zapomni. No i samodzielne prace - napisz to i to. Google napisze, albo chociaż pomoże. Bo temat skonstruowany jest tak, byleby dało się go sprawdzić hurtowo. Ocena ponoć zależna jest głównie od objętości takiej pracy, nie jej walorów zapisanych w tekście.
Jaś dotknął poważnego problemu. Dostrzegł brak zaangażowania w przedmiot. Ot, odbębnić godziny, wyjść, dostać wypłatę. Ewentualnie ponarzekać na bachory w pokoju nauczycielskim, bo takie niedobre ponoć są. Jaś mówi, że są też nauczyciele, którzy się starają. Chemiczka na przykład robi z nimi doświadczenia -z tego, co ma. A nie jest tego dużo, bo w pracowniach pewnych rzeczy trzymać nie wolno, a i trudno wprowadzić coś, co nie przyda się wedle ustanowionego programu. Matko, ja pamiętam salę chemiczną z liceum, gdzie mnóstwo było gadżetów, których nawet ani razu nie tknęliśmy. I to nie dlatego, że nasz profil nie zakładał głębszych romansów z chemią. Ci o profilu stosownym do przedmiotu również tych "gadżetów" nie używali. Co robili? Ryli jak oszalali, wykonywali zadania. Ławka, tablica, ławka, tablica i fajrant. A nauczyciel siedzi za biurkiem.
Jasio pożalił się na coś jeszcze - jeden z nauczycieli tępi jak tylko może poszukiwanie wiedzy w Internecie. Uważa to za podróż na skróty. Jeżeli jest praca domowa na konkretny temat i trzeba wspomóc się źródłem - książka musi zostać odpowiednio zaznaczona w pracy, najlepiej przyniesiona ze sobą przy odpytce, byleby był dowód "prawości" ucznia. Bo to ma rozwijać w uczniach zainteresowanie biblioteką. No, na pewno. Jak do woja brali na przymus, to jakoś nikt szczególnie się nie garnął.
A teraz niechaj rzeknie Małgorzata
Małgorzata to pani około trzydziestki. Młoda pani nauczyciel w podobnej szkole. Nie w tej samej. Codziennie po kilka godzin z dzieciakami - uwielbia tę pracę (jak mówi - jeszcze). Zarabia średnio, bez szału. Nie powiedziała dokładnie ile - sam nie dopytywałem. W każdym razie zaznaczała, że mogłaby trochę więcej. Uważa, że z uczniami ma całkiem dobry kontakt.
Pani Gosia dzięki pewnym znajomościom dostała się do nauczycielskiej braci. I to już uwypukla pewien bardzo poważny problem. W szkołach istnieją koła wzajemnej adoracji, w których nauczyciele - bojąc się zwolnienia i przedwczesnej emerytury, próbują przyspawać się do stołka i nie dopuszczają młodych do stanowisk w szkołach. Pani Gosia mimo znajomości, chwilę walczyła z oświatą o to, by jej "pedagogiczny dodatek" do zdobytego w toku studiów wykształcenia został spożytkowany. Bywało ciężko - jedno dziecko, akurat poszło do przedszkola. Brakowało pieniędzy i ta praca spadła jej z nieba.
Skoro młodych nauczycieli jeszcze brakuje w szkołach, to zwyczajnie leży kreatywność w nauczaniu. Stare wygi lecą szablonem, często się nie starają. Uczeń ma umieć, rozumieć nawet jak nie umie i nie rozumie. Wyłożyli materiał, sprawdzili jego przyswojenie - ich rola się kończy. Przy okazji, Pani Gosia skarży się na to, że przejawy kreatywności w nauczycielach są zabijane - kąśliwa uwaga w pokoju nauczycielskim lub nawet reprymenda przełożonego szybko studzą zapał młodej ręki niosącej kaganek oświaty.
Ale i obrywa się uczniom oraz ich rodzicom. Dzieci potrafią być brutalne. Nauczyciele słyszą na korytarzach wypowiedzi: "ta stara ku***", i tym podobne inwektywy. W większości przypadków wolą nie zareagować, ominąć problem. Bo po co się szarpać? Na lekcjach trudno jest czasem zapanować nad dwudziestką nabuzowanym hormonami już "prawie dorosłymi", a jeszcze dziećmi. Rodzice natomiast lubią wymagać - przede wszystkim od nauczyciela i potem odrobinę od uczniów. A rachunek jest przecież prosty - skoro dzieciak nie chce, to i z planu będą nici. W pokoju nauczycielskim niektórzy mówią, że jak nie dadzą sobie w weekend w palnik, to "pozabijają te bachory"
Bo nam brakuje...
Kreatywnego nauczania. Młodej, żywiołowej kadry. Nowoczesności. Szkoła dalej tkwi w tym, co jeszcze utarło się w późnej komunie. I nie chodzi tu tylko o sale lekcyjne, które istotnie mogą przywoływać na myśl bardzo dawne czasy. Liczy się również podejście nauczycieli, którzy dla uczniów powinni być wzorcami, wyznaczać drogowskazy, a stają się upierdliwymi przeciwnikami. Trochę z wyboru, trochę z przyzwyczajenia.
Uczniowie, szczególnie dzisiaj potrzebują bodźców - najlepiej tych mocniejszych. Dużo więcej powie im zrobione doświadczenie pod kontrolą nauczyciela, niż przeczytanie o nim w podręczniku (który przeczytają, jeżeli będą musieli - albo i nie). Jak nie ma warunków, może być i film. Mało jest kanałów na YouTube, na których pokazywane są takie doświadczenia? Istnieje duża szansa, że uczeń z tymi materiałami zapozna się w szerszym zakresie.
Jeśli nauczyciel jest kreatywny, to i historię wyłoży w taki sposób, że ona każdego zainteresuje. Nie musi dyktować notatki, nie musi straszyć palisadą pał w dzienniku, żeby wykuć na blachę wszystkie daty, czy poczet królów Polski (serio?!). Historię uwielbiam, dużo pochłonąłem sam - ale niektórych dat, czy pocztu nie byłbym w stanie przywołać z pamięci. Bo i po co? Co dla mnie ważne i co powinienem znać - znam.
45 minut to mało, z tym się zgodzę. Dłuższych lekcji nie ma sensu prowadzić, bo trudno będzie utrzymać w jednym miejscu młodych ludzi. Z tym, że chyba jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie, zanim nasze szanowne szkolnictwo pójdzie po rozum do głowy i uzna, że uczeń dobry to uczeń ciekawy, niekoniecznie wykuty jak program przykazał. Edukacja sama w sobie powinna stawiać na skutek długofalowy, a nie chwilowy - w stylu "zakuj, zdaj, zapomnij". Prace i ucznia i nauczyciela pójdą na marne.
Nauczyciele boją się również używać nowoczesnych technologii. Cóż z komputerów w sali, interaktywnych tablic za grube tysiące, skoro nikt z nich nie korzysta? Rzutnik przyda się tylko wtedy, gdy zmęczony nauczyciel rzuci uczniom na "pochłonięcie" czerstwy film, a oni będą w tym czasie przewijać facebookowego tasiemczyka. Ba, demonizuje się smartfona, Google i Wikipedię. Ja nie mówię, żeby wprowadzić w tym względzie "wolną amerykankę", ale wykorzystać to, co młodzież najbardziej "rajcuje".
Jest na to szansa. Szansa tkwi w absolwentach uczelni wyższych, którzy chcieliby pracować w szkołach, ale często nie mają jak. Przykład powinien pójść z góry i wskazać komu trzeba pożądany kierunek zmian. Dopóki tak się nie stanie - będziemy mieć do czynienia z przepaścią między młodymi, a starszymi gdzie granicą będzie postęp. A gdyby tak zbudować pomost?
Grafika: 1, 2, 3, 4, 5
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu