Gry

Skull and Bones: pierwsze wrażenia. Miał być piracki galeon, wyszła dziurawa łajba

Patryk Koncewicz
Skull and Bones: pierwsze wrażenia. Miał być piracki galeon, wyszła dziurawa łajba
Reklama

Ubisoft tworzył swoją nową grę piracką przez 10 lat. Pierwsze ważenia pokazują, że przydałaby się kolejna dekada...

Po premierze Assassin’s Creed IV: Black Flag powszechna stała się opinia, że była to świetna gra o piratach, ale przeciętna o asasynach. W głowach graczy zrodziło się wtedy marzenie o produkcji, która zachowuje klimat i mechaniki morskich bitew, abordaży i pirackiego rzemiosła, ale tym razem już jako osobna seria gier, niepowiązana z uniwersum Assassin’s Creed. Ubisoft wysłuchał próśb i wziął się do roboty – problem w tym, że pomimo upływu nieco ponad dekady dalej nie może tej roboty doprowadzić do końca. Zapraszam do zapoznania się z pierwszymi szczegółami odnośnie rozgrywki w Skull and Bones, choć ostrzegam, że więcej znajdziecie tu rozczarowań, niż zachwytów.

Reklama

Skull and Bones – o co tu w ogóle chodzi?

Prace nad Skull and Bones to niekończące się pasmo niepowodzeń i przekładanych terminów premiery. Piracka gra Ubisoftu miała pierwotnie ujrzeć światło dzienne w 2018 roku, ale przez liczne opóźnienia i zmiany w zespołach developerskich nowa marka znajduje się dopiero w fazie zamkniętej bety i to właśnie na tym etapie miałem okazję ją przetestować. Spędziłem ze Skull and Bones kilka dobrych godzin, a w trakcie gry początkowa ekscytacja (o której wspominałem w najnowszym odcinku podcastu Antyweb Po Godzinach) ulatywała z każdą wykonaną misją. Zacznijmy jednak od początku.

Skull and Bones to – krótkim słowem wstępu – nowa gra multiplayer z otwartym światem, osadzona w złotej erze piratów. Produkcja stawia na model „od zera do bohatera”, choć w tym wypadku lepszym określeniem byłoby raczej „antybohatera”, bo piraci przecież im bardziej nikczemni, tym sławniejsi i nie inaczej jest w Skull and Bones. Grę rozpoczynamy od fatalnego w skutkach starcia z brytyjską flotą, w wyniku którego stworzony prostym kreatorem bohater zostaje na lodzie – a w zasadzie na wodzie, dryfując na resztach tego, co kiedyś mógł nazywać okrętem.

Zadanie gracza jest stosunkowo proste – odbudować okręt, zrekrutować załogę i ponownie zapracować na renomę, a wszystko to w akompaniamencie pirackich szant i zatoczek Oceanu Indyjskiego, skąpanych w świetle zachodzącego słońca.

Uproszczenia, schematyczność i archaiczne mechaniki – na to poświęcono 10 lat?

Zrobiło nam się nieco idyllicznie, ale wróćmy do konkretów, bo im dalej w palmowy las, tym mniej powodów do zachwytów. Skull and Bones stylistycznie i mechanicznie nawiązuje do Assassin’s Creed IV, a gracze, którzy Black Flag poświęcili cenne godziny swojego życia, od razu poczują się jak w domu. Sęk w tym, że jest to dom studenta powracającego na święta. Twój pokój został zamieniony na garderobę, a wszystko inne wygląda jakoś… inaczej. Dokładnie tak czułem się w Skull and Bones, bo pierwsze uczucie nostalgii szybko ginie w zalewie rozwiązań, które upraszczają rozrywkę do granic możliwości.

Zacznijmy od wrażeń z dowodzenia pirackim okrętem. No dobra, może trochę przesadziłem, bo na początku przyjdzie nam stąpać po pokładzie dziurawej i przeciekającej łajby, ale wiecie, o co chodzi. Pamietam, że w Assassin’s Creed IV system sterowania statkiem był naprawdę przyjemny i responsywny, a salwa z dział dawała przyjemną satysfakcję. W Skull and Bones – co dość paradoksalne biorąc pod uwagę 10 lat różnicy – mechanika ta wydaje się mocno uproszczona, uwsteczniona i jeszcze bardziej arcade’owa, niż w Black Flag. To bardzo duże rozczarowanie, bo siłą rzeczy w grze sporo czasu spędzimy na statku, pływając od punktu A do punktu B. No właśnie, skoro o tym mowa…

Przynieś, podaj, umyj pokład

Zdaję sobie sprawę z tego, że to wciąż zamknięta beta i pewne rzeczy mogą się zmienić, ale core gry prawdopodobnie pozostanie ten sam. Niestety w przypadku Skull and Bones pierwsze godziny rozgrywki to zadania iście wyjęte z najbardziej sztampowych gier MMO, bazujące na motywie „dotrzyj, zbierz, doręcz”. Czasem będą to materiały do budowy statku, czasem surowce dla kowala – nieistotne. Zadania w Skull and Bones są powtarzalne i nijakie, a gra po prostu wieje nudą. Fakt, odwiedzane miasteczka czy lokacje jako tako starają się tętnić życiem – tu ktoś toczy bójkę na pięści, tam ktoś zaczepia w poszukiwaniu partnera do interesów. Sęk w tym, że w 2023 roku taka rozgrywka to trochę za mało, by utrzymać graczy przy darmowym MMO, a Skull and Bones do darmowej gry daleko, bo Ubisoft wycenił swoją najnowszą produkcję na 339 zł.

Pokładałem wysokie nadzieje w sekwencjach abordaży choćby równie ciekawych (bo na lepsze nie liczyłem) co w Black Flag, ale ponownie przekonałem się, że w przysłowiu o „matce głupich” wiele jest prawdy. W Skull and Bones nie ma żadnych abordaży – to znaczy są, ale w postaci… animacji przyciągania okrętu linami, a następnie okienka ze złupionym towarami. Wiem, że w grze multiplayer wprowadzenie tych samych rozwiązań co w tytule fabularnym może być trudne, ale twórcy mieli 10 lat (!!!) na wymyślnie czegoś lepszego, niż tylko prostej animacji, odcinającej graczowi dostęp do jakiejkolwiek interakcji.

Reklama

Same bitwy morskie też prezentują się kiepsko. System strzelania przypomina bardziej proste gry mobilne niż poważny tytuł AAA i skupia się głównie na celowaniu w oznaczone na czerwono punkty krytyczne, które po trafieniu szybko kierują okręt wroga na dno – albo do stanu resztki zdrowia, pozwalającego aktywować abordażową animację.

Skull and Bones potrafi cieszyć oko, ale gra potrzebuje jeszcze sporego nakładu pracy

A jak Skull and Bones prezentuje się pod względem wizualnym? Cóż, gra ma swoje przebłyski, ale generalnie wygląda to przeciętnie, nawet w trybie jakości, który ma zapewniać lepszy wygląd tekstur. Gdy przyjdzie nam stąpać postacią po suchym lądzie, podziwiając zabudowy stworzonych naprędce osad piratów, lub eksplorując wraki dawno zapomnianych okrętów, to momentami jest na czym zawiesić oko. Gorzej jest natomiast na otwartym morzu, zwłaszcza pod względem zasięgu rysowania i prezencji samej wody, która wygląda jak…. hmm, kisiel?

Reklama

Czuć niemal na każdym roku, że gra wymaga jeszcze dużo pracy, ale obawiam się, że niestety większość zarzutów będę musiał przenieść do pełnej recenzji gry. Na koniec ostrzegę wszystkich tych, którzy narzekali na ekrany ładowania w Starfiled. Skull and Bones wyświetla je notorycznie, przy każdym wejściu i zejściu ze statku, przy każdej wizycie w porcie, przy każdym odwiedzaniu sklepów i zamkniętych pomieszczeń. Co się działo w Ubisofcie przez ostatnią dekadę i na co poświęcono tyle czasu? Nie mam pojęcia, ale Skull and Bones ma zadebiutować już w przyszłym roku, a póki co gra nie wygląda jak produkt nienadający się do wypuszczenia na rynek.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama