Nie wiem, co brali twórcy tego serialu, ale następnym razem powinni wziąć pół dawki.
Co ja obejrzałem… serial „Pani Davis” to przerost formy nad treścią, którego lepiej unikać
Mamy rok 2023 – sztuczna inteligencja zagościła w każdej sferze życia, robiąc ludziom z mózgu kompletną papkę i dostosowując ich wolę do potrzeb algorytmu. Nie, to nie opis naszych współczesnych realiów i popularności Chatu GPT, a zarys fabularny serialu „Pani Davis” z oferty HBO Max. Zarys, bo tę produkcję ciężko opisać konkretniej. Miało być absurdalnie, groteskowo, zabawnie i dziwnie, a wyszło… hmm, właściwie to nic tutaj nie wyszło.
Polecamy na Geekweek: HBO Max na maj 2023. Do grilla "Sukcesja" i "Lady Gucci"
Sztuczna inteligencja, krowa i Templariusze
Możecie już skończyć czytanie tego tekstu, bo i tak nie dowiecie się niczego na temat tej do tragicznej produkcji. A wiecie, co jest jeszcze gorsze? Że po obejrzeniu całego sezonu wciąż nie będziecie wiedzieć, o co w nim chodzi. Bo „Pani Davis” to zbiór losowych scen, które w zmyśle miały wprowadzić widza w zakłopotanie i konsternację. Zacznijmy jednak od początku – o ile w ogóle możemy mówić tu o jakimś początku…
Z opisu serialu wynika, że dotyczyć on będzie konfliktu między sztuczną inteligencją a tradycyjnymi wartościami i wiarą, która przez zdobycze technologii ulega całkowitemu wypaczeniu. I co, sam koncept brzmi nieźle, nie? No to zanim zaczniecie się nakręcać, oszczędzę Wam czasu, bo nie ma to zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, a przynajmniej ja wyobrażałem sobie ten serial zupełnie inaczej.
Jakaś intryga faktycznie jest i można wywnioskować, że w jej centrum znajduje się legendarny Święty Graal. Pierwsze sceny „Pani Davis” zabierają nas bowiem do Paryża z początków XIV wieku i przedstawiają egzekucję ostatnich członków zakonu Templariuszy. Chwilę później widzimy już bandę zakonnic, które w finezyjnie brutalnej sekwencji masakrują bandę żołnierzy, a potem… bum! Kobieta reanimuje na środku pustyni ciało bezgłowej ofiary wypadku samochodowego, która po zobaczeniu krowy na jezdni wjeżdża w drewniany bilbord. Wiem, że to brzmi tak, jakbym był pod wpływem pisząc ten tekst, ale ten serial naprawdę jest tak głupi i bezsensowny, że nie da się go opisać inaczej, niż na zasadzie obrazowania Wam absurdów konkretnych sytuacji.
Potrzebujecie około 3 odcinków, by załapać mniej więcej o co tutaj chodzi (i zaledwie dwóch, by wystarczający się zniechęcić do dalszego oglądania). Mamy więc rok 2023 i od 10 lat sztuczna inteligencja niemalże kompletnie przejęła władze nad ludźmi. Nie wyobrażajcie sobie tego jednak jako jedną wielką zagładę człowieka – wręcz przeciwnie. Wszyscy są szczęśliwi, uśmiechnięci i usatysfakcjonowani życiem, bo AI spełnia – w teorii – każdą ich zachciankę. Samą sztuczną inteligencję poznajmy zaś przez słuchawkę, którą jej wyznawczy non stop noszą w uchu, by porozumiewać się z technologicznym bożkiem.
Istnieją jednak ostatnie bastiony śmiałków, trzymających się z dala od tej szopki. Należy do nich między innymi siostra Simone, która ostatnie 10 lat spędziła w klasztornym odosobnieniu od technologii, dzięki czemu udało jej się uniknąć prania mózgu. Dowiadujemy się, że ma ona jakieś powiązania ze wspomnianym Graalem, a AI prawdopodobnie chce kobietę zlikwidować przez jej nieposłuszeństwo. Dlaczego posługuje się półsłówkami i przedstawiam temat tak… powierzchownie? Bo po prostu nie da się zrobić tego inaczej.
Nie wiem kto pogubił się bardziej – ja podczas oglądania, czy twórcy podczas kręcenia serialu
Przez cztery odcinki pierwszego sezonu dzieje się tam trudne do zebrania w kamerę „wszystko i nic”. Koncept, który mniej więcej Wam streściłem, przeplatany jest niezliczoną ilością tak absurdalnie niepotrzebnych i durnych scen, że ogląda się to naprawdę ciężko. Ta teoretyczna „główna oś fabularna” mieszana jest tu ze zbitką wątków tak irracjonalnych, że chyba faktycznie wygenerowała je sztuczna inteligencja. Tu kowboje, tam plantacje pianin, a jeszcze gdzieś indziej iluzjoniści, mafia i ruch oporu. Serio – „Pani Davis” nie dość, że skacze po wątkach jak szalona bez szczególnych wyjaśnień, to jeszcze stara się robić to w pseudo zabawny sposób z pogranicza czarnej komedii. Daje to fatalne połączenie.
Wierzcie mi, że naprawdę doceniam absurdalny humor i celowe doszukiwanie się sensu w bezsensie w rozumieniu zbiegu artystycznego, ale w „Pani Davis” kompletnie nic ze sobą nie współgra, a już tym bardziej żadna z tych losowych scen nie wywołuje uśmiechu. No, chyba że jest to śmiech przez łzy, bo do łez doprowadzała mnie konieczność oglądania tego gniota. Chcecie spróbować sami? Proszę bardzo – odpalcie ten serial od początku, od końca czy od środka, bo to i tak niewiele zmienia. Równie dobrze możecie w trakcie seansu zasnąć i obudzić się na ostatnie 10 minut czwartego epizodu. Efekt będzie dokładnie taki sam, a przynajmniej nie zmarnujecie kilku godzin życia.
Fakt, serial jest nakręcony naprawdę ładnie i na duży plus można uznać pełne brutalności i slasherowych motywów sceny walki, o których nie można powiedzieć, że są niskobudżetowe. Wszystko to jest jednak tylko ładnym opakowaniem – kolorową skorupką wydmuszki, pogubionej we własnej ambicji stworzenia artystycznego absurdu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu