Technologie

Roboty i smartfony ruszają do walki z COVID-19

Krzysztof Kurdyła
Roboty i smartfony ruszają do walki z COVID-19
Reklama

Pandemii COVID-19 mamy już wszyscy po dziurki w nosie. Naukowcy szukają cały czas dróg jak usprawnić walkę z tym przeciwnikiem i jak odciążyć służbę zdrowia. Niektóre z tych pomysłów budzi mój lekki niepokój, inne wydają się mieć spory potencjał.

Robotem w COVID-a

Naukowcy, widząc problemy, zabrali się do pracy, ale pierwszy z ich pomysłów budzi mój... lekki niepokój. Stworzono bowiem robota, opartego o klasyczną konstrukcję robotycznego ramienia, którego końcówką jest moduł mający pobierać wymaz z gardła (jak widać na pobór z nosogardzieli nawet im zabrakło zaufania).

Reklama

Cel jest prosty, stworzyć zautomatyzowane stanowisko poboru materiałów, które zabierze jak najmniej personelu z oddziałów szpitalnych. Twórcy nie ukrywają, że zdają sobie sprawę z kruchości ludzkiego gardła, ale bezpieczeństwo zapewnić ma rozbudowana końcówka robota, zbudowana z mikropneumatycznym siłownikiem i szeregiem czujników, tak optycznymi, jak i nacisku.

Na udostępnionym filmie pokazano, na żywych ludziach, że system zabezpieczeń się sprawdza, a próbki według opisu badania zostały pobrane prawidłowo. Także powtarzalny charakter tych czynności gra na korzyść tego rozwiązania. Jednak gdybym był dyrektorem szpitala, nie zdecydowałbym się na wdrożenie tego urządzenia i procedury.

Roboty są dokładne, ale nie bezbłędne

Tak się składa, że miałem w swoim życiu okres, w którym mogłem się naoglądać wdrożeń robotów tego typu w przeróżnych firmach i do przeróżnych zadań. Urządzenia były szybsze od ludzi, zapewniały możliwość wycofania ich z niebezpiecznych miejsc, ale na pewno nie były bezbłędne.

Margines błędu, na jaki ten robot może sobie pozwolić, jest mikroskopijny. Jego konstrukcja jest do takiego celu zdecydowanie przeskalowana, w razie awarii, czy to oprogramowania, czy to sprzętowej, taki robot ma siłę, aby nas zabić, a nie tylko skaleczyć.

O ile samej końcówce pobierającej ślinę można by jeszcze jakoś zaufać, to użycie ramienia nie wydaje się trafione. Prościej byłoby stworzyć urządzenie podobne, jak mają choćby okuliści, gdzie to my ustawiamy się twarzą do przyrządów badawczych, a nie na odwrót.

Do tego, jest to urządzenia mające pracować w trybie ciągłym, dzień w dzień. To wymaga dużej kultury technicznej ze strony obsługi. Nie wierzę, że szpitale podeszłyby do niego z takim pietyzmem, jak do kosmicznych robotów do prowadzenia operacji. A tu każde zaniedbanie może skończyć się poharatanym gardłem pacjenta.

No to może smartfon

Drugi pomysł ma znacznie więcej sensu i ma być tańszą alternatywą dla dzisiejszych testów PCR, możliwą do przeprowadzenia nawet w domu (choć dedykowaną raczej aptekom i przychodniom). Test działa na ciekawej zasadzie, ślina trafia do naczynia testowego, razem ze specjalnym roztworem umożliwiającym po podgrzaniu amplifikację RNA wirusa.

Reklama

Elementy wirusa łączą się następnie ze związkami w roztworze i zaczynają fluoryzować czerwonym światłem. Kamera w smartfonie i aplikacja oceniają szybkość i intensywność tego procesu i na tej podstawie wyliczają wynik. Pomijając jednorazowy koszt urządzenia, koszt pojedynczego testu miałby był nawet 10-krotnie niższy niż klasycznego PCR.

Wyniki testów są obiecujące, choć trzeba zaznaczyć, że próba, na której je wykonano, jest niewielka. Mam też wrażenie, że oparcie się o smartfony to proszenie się o duże problemy z wiarygodnością wyników. Naukowcy podali, że na tę chwilę odpowiednią kalibrację aparatu ma użyty do tworzenia prototypu Samsung Galaxy S9, ale inne urządzenia mogą być dostosowane.

Reklama

Smartfony nie są jednak urządzeniami, w których stabilność zdjęć jest na poziomie laboratoryjnym, w nowszych modelach mogą wystąpić ingerencje ze strony algorytmów sztucznej inteligencji. Moim zdaniem, jeśli sam proces okaże się wiarygodny trzeba będzie wyprodukować całe urządzenie z wbudowaną i odpowiednio skalibrowaną kamerką. Smartfon jest dobry, ale jako narzędzie PR-owe.

Tak czy inaczej, żyjemy w ciekawych czasach, a wszystkie prace tego typu są cenne, nawet jeżeli te konkretne rozwiązania okażą się nietrafione. Czasem natchną kogoś, żeby zrobić to samo, ale lepiej, czasem cenny okazać się może jakiś element wypracowany w czasie badań. Pozostaje mieć nadzieję, że urządzeń medycznych do samodzielnej diagnostyki będzie coraz więcej, tylko one mogą „zasypać” powiększający się deficyt żywych lekarzy i pracowników Opieki Zdrowotnej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama