Recenzja

Byłem częścią filmowego horroru o nastolatkach i świetnie się przy tym bawiłem. Recenzujemy Until Dawn

Paweł Winiarski
Byłem częścią filmowego horroru o nastolatkach i świetnie się przy tym bawiłem. Recenzujemy Until Dawn
2

Until Dawn pamiętam jeszcze z pierwszych prezentacji na niemieckich targach Gamescom. Gra miała ukazać się na PlayStation 3, korzystać z dobrodziejstw kontrolera PS Move i opowiadać historię nastolatków, którzy nieszczęśliwie znaleźli się nocą w górskiej chatce na odludziu. Ile z tego pomysłu znalaz...

Until Dawn pamiętam jeszcze z pierwszych prezentacji na niemieckich targach Gamescom. Gra miała ukazać się na PlayStation 3, korzystać z dobrodziejstw kontrolera PS Move i opowiadać historię nastolatków, którzy nieszczęśliwie znaleźli się nocą w górskiej chatce na odludziu. Ile z tego pomysłu znalazło się w ostatecznej wersji Until Dawn, które kilka lat później trafiło na PlayStation 4?

Nie jestem specjalistą od wkładania horrorów do szufladek. Ale umówmy się, że istnieje coś takiego jak horrory klasy B, w których grupa nastolatków ląduje w jakimś miejscu, trafia tam na złe moce lub psychopatycznego mordercę i musi przeżyć. O tym właśnie jest Until Dawn. Gra, która czerpie pełnymi garściami z tego rodzaju filmów, pokazując wszystkie bezsensowne zachowania młodych lekkoduchów, którzy muszą stawić czoła niebezpieczeństwu.

Po co tam wracaliście?

Grę rozpoczyna scena wspólnej imprezy w górskim domku w malowniczym Blackwood Pines. Posesja należy do rodziców trójki z bohaterów. W konsekwencji szczeniackiego żartu, dwie zżyte ze sobą siostry giną ciemną nocą w niewyjaśnionych okolicznościach. Rok później ta sama ekipa postanawia uczcić ich pamięć i ponowie wybrać się w tamto miejsce - organizatorem i pomysłodawcą całego spotkania jest brat wspomnianych sióstr, który w ten sposób chce poradzić sobie ze stratą rodzeństwa. Już od samego początku nic nie idzie tak jak trzeba, jakby rzeczywistość chciała powiedzieć - „odejdźcie”. Normalni ludzie rozjechaliby się do domów, ale bohaterowie opowieści postanawiają zostać. W myśl hasła - hej, będzie fajnie. W zasadzie każdy kolejny szczegół będzie mniejszym lub większym „spojlerem”, dlatego pozwólcie, że nie więcej kusił losu. Dodam jednak, że jak to w mieszanym młodzieżowym towarzystwie bywa, dużo tu emocji, miłości, pożądania, ale również niesnasek czy wręcz nienawiści.

Jak w filmie

Pierwsze, co rzuca się w Until Dawn w oczy to nie oprawa graficzna, ale kadry kamery. Bo to one sprawiają, że gra naprawdę przypomina film. Najazdy kamery, śledzenie postaci kojarzące się z ujęciami z filmowego wózka. Do tego niebezpieczeństwo, które można zauważyć gdzieś w tle, bądź elemencie kadru, którego nie może widzieć kierowany przez nas bohater. Nie przypominam sobie, aby jakakolwiek inna gra w taki sposób podeszła do ruchu kamery i to dzięki niej tak przyjemnie wchodzi się w filmowy świat gry. Dodajcie do tego dynamiczną, idealnie wręcz połączoną z obrazem ścieżkę dźwiękową - a zaryzykuję stwierdzenie, że to jedna z najlepiej zrealizowanych prób przybliżenia gier do kinowych filmów. Przy czym trzeba zaznaczyć, że cały czas mówimy o tym specyficznym rodzaju filmów, w których nastolatkowie giną co chwila, złoczyńca nie jest wcale trudny do zidentyfikowania, a bohaterowie zachowują się wbrew jakiejkolwiek logice i instynktowi przetrwania.

Graficznie jest bardzo dobrze, choć grze zdarzyło się gubić klatki animacji przy większej ilości ruszających się na wietrze drzew, szczególnie kiedy dodatkowo padał śnieg. Nie jest to irytujące, ale byłoby lepiej, gdyby premierowa łatka wyeliminowała tego typu techniczne niedociągnięcia. Do podkładania głosów w oryginalnej wersji zatrudniono całkiem znanych aktorów - Brett Dalton, Hayden Panettiere czy występujący w świetnym Mr. Robot Rami Malek. Bohaterowie posiadają również twarze wspomnianych aktorów, przez co jeszcze bardziej czułem się jakbym oglądał kinowy horror. Może odwzorowanie nie było idealne, ale podejrzewam, że taki był zamysł.

Polskim dubbingiem zachwycić się jednak nie potrafię. Ola Szwed, Maja Bohosiewicz i Marta Wierzbicka poradziły sobie gorzej od swoich zagranicznych koleżanek - ale umówmy się, serialowe gwiazdy nie są czołówką na liście polskich aktorów, mówi się też często, że generalnie daleko im do aktorek. I to niestety słychać. Przeszedłem grę z polskimi głosami i nie żałuję, bo zawsze sprawdzam jak poradziła sobie rodzima ekipa. Nie ma dramatu, ale oryginał w tym wypadku jest lepszy, sorry dziewczyny.

Trochę samograj

Próba przeniesienia kinowego horroru do świata gier musi wiązać się z pewnymi ograniczeniami. W Until Dawn nie tylko nie mamy otwartego świata, ale dostajemy totalny korytarz, gdzie wszystko robimy pod dyktando twórców. Nie ma nawet sensu wracać do odwiedzonych już miejscówek, bo nie tylko nie pchnie to fabuły do przodu, ale wręcz zepsuje dość ciężki klimat gry i jej dynamikę. Sama rozgrywka kojarzy mi się z Heavy Rain, choć interakcja z otoczeniem jest jeszcze prostsza. Łatwo znaleźć interaktywne elementy lokacji, podświetlane są one bowiem białym błyskiem. Nie ma tu w zasadzie ani jednej łamigłówki, strzelanie to tak naprawdę sekwencja QTE, których notabene bardzo tu wiele. Czasami aż za dużo, szczególnie że bardzo często fragmenty, w których normalnie sterujemy postacią, przeplatają się ze scenkami przerywnikowymi i właśnie wspomnianymi sekwencjami QTE. Taka mała rada dla osób, które zdecydują się na zakup - nie zrażajcie się początkiem. Pierwsza godzina jest przeraźliwie nudna - podobnie jak początki horrorów o nastolatkach. Pozawala jednak w pewnym sensie poznać postacie, z którymi spędzicie kolejne godziny.

Klimat

Mówiło się o tym, że Until Dawn będzie się starało w humorystyczny sposób pokazać absurdy horrorów o nastolatkach. Tak w finalnym produkcie jednak się nie stało. Gra faktycznie czerpie pełnymi garściami z absurdów takiego kina, ale wszystkie przedstawione jest na poważnie - i co najważniejsze, udało się stworzyć naprawdę fajny klimat. Zaszczucie, uczucie bycia pod ciągłą obserwacją, ponura atmosfera, w którą zmieniła się młodzieżowa sielanka. Wszystko to znalazłem w Until Dawn i w dużej mierze dlatego bawiłem się przy grze bardzo dobrze. Założyłem słuchawki, zgasiłem światło i kilka razy poczułem na plecach ciarki. A o to przecież w wirtualnych horrorach chodzi.

Werdykt

Zanim wyjaśnię skąd wzięła się ocena Until Dawn, chcę się Wam do czegoś przyznać. Po pierwsze lubię hollywoodzkie horrory o nastolatkach, a po drugie nie przeliczam ceny gry na godziny z nią spędzone. W przeciwnym wypadku trudno byłoby mi polecić coś innego niż przewidziane na 100-200 godzin RPG lub grę posiadające rozbudowane opcje rozgrywki sieciowej. Wystawiając grze ocenę staram się pokazać to, czy jest lub nie jest fajna i czy warto spędzić z nią czas.

W przypadku Until Dawn pierwsze przejście zajęło mi trochę ponad 7 godzin. Z drugiej strony chcę zagrać jeszcze raz - nie wspomniałem bowiem o bardzo ciekawym mechanizmie. Efekt motyla - dzięki niemu bardzo wiele decyzji podjętych podczas rozgrywki wpłynie na dalsze losy bohaterów. Tu nie ma powtarzania poszczególnych fragmentów, jeśli ktoś przez Wasze wybory (albo słaby refleks) zginie, nie będziecie mogli cofnąć czasu. Sprawia to, że w Until Dawn jest cała masa różnych scenariuszy, choć podejrzewam, że nie wpływają one na kluczowe elementy fabuły - nie zauważyłem tego przynajmniej przy innych decyzjach podjętych na próbę po odblokowaniu poszczególnych rozdziałów w grze. Co nie zmienia faktu, że to dobra motywacja przynajmniej do jeszcze jednego zaliczenia produkcji.

Until Dawn spełnia oczekiwania, to bardzo solidnie zrealizowany horror - w stylu, o którym od lat mówiono. Zachowanie bohaterów jest tak abstrakcyjnie głupie jak w filmach, fabularnie to również ten sam poziom. Gra potrafi przestraszyć, ale i wywołać uczucie zażenowania, jakie niejednokrotnie miałem oglądając w kinie młodzieżowy horror. W pełni zasłużona ósemka, przy której zarwałem nockę. Until Dawn wciągnęło mnie bowiem tak bardzo, że „przynerdziłem” przy konsoli 7 godzin ciągiem.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu