Remastery, czyli odświeżone wersje gier to temat, który wywołuje mnóstwo skrajnych emocji. Z jednej strony fajnie przypomnieć sobie niegdysiejsze hity...
Perełka, tak powinno się odświeżać gry. Recenzujemy Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a
Remastery, czyli odświeżone wersje gier to temat, który wywołuje mnóstwo skrajnych emocji. Z jednej strony fajnie przypomnieć sobie niegdysiejsze hity i zobaczyć jak prezentują się w nowych szatach, z drugiej to tylko „odgrzewany kotlet”, za który trzeba ponownie zapłacić. Ale trafiają się też perełki, takie jak Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a.
Zestaw, który przyszło mi ograć ma tak naprawdę tylko dwie wady - zacznę więc o nich, żeby mieć to z głowy. Nie znajdziemy tu bardzo dobrej Uncharted: Złota Otchłań, która trafiła na Vitę i karcianki Pogoń za fortuną. Brak tej drugiej jakoś bym przebolał, jednak obecność pierwszej świadczyłaby o kompletności kolekcji. Drugi przytyk to całkowity brak trybów sieciowych. Może w oryginalnych wersjach nie były one przełomowe, ale chętnie postrzelałbym w odświeżonym Uncharted 1 i 2. Skoro minusy mamy już za sobą, mogę ze spokojnym sercem przejść do tej przyjemniejszej części.
Kilkadziesiąt godzin zabawy
W skład Uncharted: Kolekcja Nathana Drake’a wchodzą trzy gry. Jedynka, dwójka i trójka, czyli odpowiednio Fortuna Drake’a, Pośród złodziei i Oszustwo Drake’a. Pierwsza odsłona może nie rzucała na kolana, ale dwie kolejne były bez wątpienia ogromnymi hitami w swoim czasie i dziś wspomina się je jako jedne z najlepszych gier minionej generacji konsol. Otrzymujemy więc smakowity zestaw, który wystarczy na przynajmniej kilkadziesiąt godzin zabawy. Dzięki niemu zobaczycie też jak przez te kilka lat zmieniał się sposób tworzenia gier i jak dojrzewała sama seria Uncharted. Dopiero w takim zestawieniu widać jak mocno rozwinęli się twórcy serii - Naughty Dog.
Co nowego?
Remaster to nie remake, nie ma więc mowy o zmianie zasad rozgrywki czy historii. Odpowiedzialne za odświeżenie serii Bluepoint Games to jednak specjaliści w odgrzewaniu kotletów, nie poszli więc na łatwiznę podbijając jedynie rozdzielczość do 1080p i podkręcając animację do 60 klatek. Trudno jednak przejść obok tych zmian obojętnie. Wszystkie trzy gry zyskują wizualnie, a więcej fps-ów zmienia komfort płynący z rozgrywki - podobnie jak w przypadku sprawdzanego przeze mnie jakiś czas temu God of War III Remastered.
Skoro był i czas, i pieniądze na zmiany, postanowiono poprawić kilka rzeczy. Najlepiej widać to w pierwszym Uncharted, który na remasterze skorzystał najwięcej. Tu i ówdzie można spotkać zupełnie nowe tekstury, dzięki czemu produkcja prezentuje się zdecydowanie lepiej. Generalnie jednak wizualne ulepszenia trafiły do wszystkich trzech części i choć zauważycie je dopiero stawiając obok siebie konkretne screeny, na przykład twarz Drake’a wydaje się bardziej „dopieszczona”. Oczywiście wciąż najwięcej daje wyższa rozdzielczość i więcej fps-ów, ale warto odnotować, że nie ograniczono się wyłącznie do podbicia samych parametrów wizualnych. Nie mogę nie wspomnieć też o nowym systemie oświetlenia i cieniowania, a w przypadku Uncharted 1 również lekko zmodyfikowanej mechanice. Ujednolicono ponadto sterowanie we wszystkich odsłonach, przez co przeskok z jednej do drugiej wydaje się być bardziej naturalny.
Skoro o podróżowaniu między poszczególnymi grami mowa, możemy to szybko zrobić zarówno z poziomu menu, jak i bezproblemowo powrócić do wyboru odsłony bezpośrednio z gry. Każda z części dostała również własny, niezależny plik zapisu oraz lekko zmodyfikowane trofea.
Choć testowana przeze mnie wersja nie miała pełnej lokalizacji (jedynie napisy), płyta mając ukazać się w sklepach dostanie polski dubbing. Tu warto wspomnieć, że jedynka w oryginale go nie posiadała - po raz pierwszy usłyszymy więc Jarosława Boberka w debiucie serii. Mówcie co chcecie, śmiejcie się z „cholery”, ale mi polskie głosy z serii Uncharted się podobały i myślę, że warto dać im szansę.
Każda z części otrzymała ponadto specjalny tryb czasowy. Oznacza to, że będziemy mogli uczyć się na pamięć zarówno plansz, jak i rozmieszczenia przeciwników, a następnie wykręcać jak najlepsze wyniki w zaliczaniu poszczególnych fragmentów gry. Dodano modyfikatory, dzięki którym zabawa nabiera dodatkowych rumieńców - tu najbardziej podobały mi się zabawy z grawitacją. Nadmienię ponadto, że oddano w nasze ręce możliwość włączania i wyłączania rozmycia ruchu, co w przy podbijaniu gier do 60 klatek nie jest wcale takie oczywiste.
A przecież można było wszystko zepsuć
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wrzucając do jednego gara jedną bardzo dobrą i dwie świetne gry, nie da się niczego pokpić. Otóż da się. Kolekcja mogłaby przecież mieć spadki fpsów, przenikanie obiektów, jedynka powtórzyć uciążliwy screen tearing z oryginału. Miałem okazję grać zarówno przed, jak i po premierze w Halo: The Master Chief Collection i choć jestem „die-hard-fanem” serii, nie dostałem produktu, na który czekałem. Coś po prostu nie dograło, gdzieś zabrakło czasu, któryś kod nie dograł. W Kolekcji Uncharted tego nie uświadczycie, wszystko działa i wygląda świetnie, nie do czego się przyczepić. Brawo.
Werdykt
Uncharted: Kolekcja Nathana Drake'a to w tej chwili jedna z najlepszych produkcji na PlayStation 4. Nie jest to tani produkt, ale jego zawartość w pełni uzasadnia wysoką cenę. Trzy świetne produkcje, ulepszone nie tylko pod względem wizualnym, ale również pod kątem rozgrywki - do tego oferujące dodatkowe opcje zabawy. To Remaster przez duże „R” i jednoczesnyie przykład, jak powinno się odświeżać gry. Sięgnijcie po ten tytuł nawet jeśli macie już zaliczone wszystkie trzy części Uncharted. Ja bawiłem się świetnie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu