Świat gier wideo nie jest taki prosty, jak się wydaje. My, którzy wychowaliśmy się z myszką i padem w ręku w mig łapiemy kolejne założenia, jakimi mio...
Świat gier wideo nie jest taki prosty, jak się wydaje. My, którzy wychowaliśmy się z myszką i padem w ręku w mig łapiemy kolejne założenia, jakimi miotają w nas twórcy. Symboliczne już wybuchające beczki, ślepe korytarze z amunicją na pocieszenie. Wydaje nam się, że wiemy jakimi prawami rządzą się gry. Czyżby?
The Stanley Parable rzuca wyzwanie naszej pewności siebie. Włączamy program, siadamy, na wpół zaciekawieni, na wpół pewni tego, że już to wszystkie gdzieś widzieliśmy. Tymczasem od pierwszej minuty, to Stanley Parable gra nami, a nie na odwrót. To my, przed monitorem, jesteśmy obiektem żartu i socjologicznego eksperymentu, nie tytułowy Stanley. Podczas dwóch godzin, podczas których towarzyszy nam jedynie narrator i własna wyobraźnia, przemierzamy biuro, które nagle opustoszało, co jest przyczynkiem do rozpoczęcia "przygody".
Zaczyna się jak opowiastka o metaforycznym urzędniku, zamkniętym w kafkowskiej sytuacji. Szybko jednak okazuje się, że jesteśmy osaczeni w dziwnej sytuacji, sprytnie zaprojektowanej, która daje nam ułudę swobody, a w rzeczywistości obnaża ustępstwa i iluzje, jakie stosują twórcy gier wideo, w kreowaniu doświadczeń, które towarzyszą nam we współczesnych produkcjach. Nie mowa tutaj jednak o istocie tych sztuczek, a tego, jak łatwo im się poddajemy. Jak ograniczony jest w rzeczywistości umysł gracza. Jak mocno przywykliśmy do schematów.
Co jednak dzieje się, kiedy gra zaczyna wykraczać poza utarte już ścieżki? Czujemy się zagubieni? Przerażeni? Zirytowani? Z innej beczki - potrafimy jeszcze się bawić, kiedy wiemy, że to my jesteśmy zabawką w rękach manipulanta, jakim jest projektant gier wideo? Po prawdzie, jesteśmy zabawką w każdej grze, nasze zachowania i poczucie swobody są starannie wymodelowane. Stanley Parable pokazuje nam to dobitnie, otwarcie przyznając, że jesteśmy manipulowani, twórcy gry wydają się wręcz mieć ubaw z naszego zakłopotania.
Gra zupełnie burzy czwartą ścianę. Towarzyszący nam narrator raz opisuje dziejące się wydarzenia, żeby innym razem je kreować, albo prowadzić do nas (bo Stanley milczy jak grób), monolog. Jego angielski akcent, wraz ze sprytnymi sztuczkami, błyskotliwie przedstawionymi spostrzeżeniami i sugestywną, suchą i wysoce funkcjonalną prezentacją graficzną, są tym, co sprawia że Stanley Parable jest wyjątkowe. Tak naprawdę jest to trzeźwy felieton na temat roli gracza w wirtualnej rozgrywce, w formie własnie gry wideo.
Zanim znudzicie się, albo wyczerpiecie możliwości Stanley Parable miną dobre dwie godziny. Nie byłoby źle, gdyby produkcja ta była nieco krótsza. Niemniej, jest to wspaniała okazja, żeby skonfrontować się z własnymi wyobrażeniami na temat gier wideo. Stanley Parable potrafi dać do myślenia, jest przemyślanie skonstruowane i eleganckie. Pozycja obowiązkowa dla każdego gracza, który zalicza siebie samego do grupy „wyjadaczy”, właściwie do wszystkich, którzy kiedykolwiek zastanawiali się nad konstrukcją gier wideo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu