Chyba nikt nie spodziewa się po Death Stranding: Director's Cut jakichś niesamowitych zmian, czy całkowicie przemodelowanej gry, prawda? "Odświeżona" odsłona ostatniej gry Hideo Kojimy jest solidna, wprowadza trochę nowości, poprawek i dodatkowej zawartości. Można wręcz rzecz, że ten tytuł powinien być taki od początku.
Opowieści dziwnej treści
Tak zwany hype wokół Death Stranding minął dwa lata temu, kiedy gra trafiła na sklepowe półki. Tajemnicza, dziwne, wykręcona produkcja intrygowała graczy niezwykle mocno, okazała się jednak dość dziwnym tworem, przede wszystkim jeśli chodzi o samą rozgrywkę. Ale warto opisać uniwersum, bo trzeba przyznać, że Kojima to Kojima i w tym temacie rozczarowania nie ma. Świat w niczym nie przypomina naszej codzienności, jest wrogi i pełen śmierci, bo pojawiają się w nim Wynaturzeni. To tajemnicze istoty, które są jedną nogą w zaświatach, ale jednak potrafią przedrzeć się do świata doczesnego. Jakby tego było mało, co jakiś czas z nieba spada specyficzny deszcz przyspieszający starzenie, który dla zwykłego śmiertelnika oznacza koniec. Co więcej, pozostali przy życiu ludzie muszą błyskawicznie radzić sobie z ciałami zmarłych, w przeciwnym wypadku jest więcej niż pewne, że po zwłokach zostanie krater niszczący wszystko w okolicy - jedyną opcją jest "utylizacja". Gra przenosi nas do USA, a w zasadzie do tego, co zostało po tym wielkim mocarstwie. Ukryci w budynkach ludzie korzystają z pomocy kurierów, śmiałków, którzy nie boją się wyjść poza bramy baz zwanych Węzłami. Wcielimy się w jednego z nich, Sama Portera Bridgesa, który przy okazji jest w pewien sposób odporny na niebezpieczeństwa codzienności. Jego zadaniem będzie próba przywrócenia normalności, przy czym mówimy tu o zapewnieniu lepszej komunikacji między Węzłami dzięki uruchomieniu specjalnej Sieci Chiralnej. Zostaje to jednak w grze podniesione do rangi odbudowy kraju.
To dosłownie strzępek fabuły, a opowieść i bohaterowie stanowią główny atut Death Stranding. Pieczołowicie odwzorowani (czy raczej odegrani), dostający masę typowo filmowych scenek przerywnikowych. Wszystko to opowiedziane w zakręcony, intrygujący, przytłaczający sposób. Pierwsza godzina w Death Strangind wcisnęła mnie w kanapę i przyznaję, że przez wiele lat żadna inna gra nie zaserwowała mi na starcie tylu dziwnych emocji. Sęk w tym, że ten czar pryska kiedy okazuje się, że główną osią samej rozgrywki jest...dostarczanie paczek. Ale nie będę się już nad tym specjalnie rozwodził i odeślę Was to recenzji podstawowej wersji Death Stranding autorstwa Kamila.
Co nowego w Director's Cut?
Wiele mówiło się o tym, że Death Stranding: Director's Cut wprowadzi sporo nowej zawartości fabularnej i rozumiem, że część osób poczuje się rozczarowanych. Jeśli nie graliście uważnie w oryginał, nie będziecie tak naprawdę wiedzieć które dialogi czy misje są nowe. Rozmawiałem jednak z osobami, które splatynowały oryginał i twierdzą, że wiele wątków wydaje się przez to bardziej spójnych i udało się załatać niektóre dziury fabularne. To natomiast jest jasny sygnał, że Death Stranding: Director's Cut jest po prostu wersją bardziej dopracowaną, dopieszczoną, lepiej "zmontowaną", tak jak Liga Sprawiedliwości Snydera, która w swojej drugiej wersji może i wyglądała dziwnie, ale miał więcej sensu i lepiej opowiadała historię.
Nowości usprawnień doczekała się również sama mechanika. Paczki dostarcza się po prostu sprawniej, skuteczniej, może nie tyle łatwiej, co bardziej przemyślanie. A to wszystko przez dodanie nowych przedmiotów. Ot choćby katapulty, które pozwalają przerzucać ciężkie paczki na duże odległości - brzmi to trochę głupio, ale jednak pasuje i ułatwia, a zarazem urozmaica rozgrywkę. Tego typu elementów jest sporo - dostajemy aerobagażnik i autonomicznego robota pomagającego nosić paczki, co umożliwia łatwiejsze ogarnięcie większej ilości towaru. Powiedziałbym nawet, że nowe mechanizmy usprawniają przemieszczanie się po mapie i wykonywanie zadań, przez co gra może okazać się bardziej przystępna.
Są nowe bronie, jest też wirtualna strzelnica, na której możemy potrenować. Niby niewiele to zmienia w samej grze, ale stanowi fajny dodatek, szczególnie że jest też tryb rankingowy z biciem rekordów. Ba, dodano nawet wyścigi pojazdów - po co? Nie wiem, ale w sumie zabawa jest niezła.
Jest ładniej i płynniej
Death Stranding: Director's Cut na PlayStation 5 wygląda zauważalnie lepiej. Wszystko wydaje się bardziej szczegółowe - to zasługa natywnego 4K, które niestety...działa tylko w 30 fpsach. Dla mnie zawsze ważniejsza jest płynność, więc szybko zdecydowałem się na nieco niższą rozdzielczość, ale za to przy 60 fps, różnica jest duża, choć to oczywiście nie super dynamiczny slasher gdzie fpsy mają aż takie znaczenie. Dźwięk przestrzenny na dobrych słuchawkach jest naprawdę świetny i generalnie polecam grać właśnie z takim sprzętem na głowie. Ta wersja gry wykorzystuje dobrodziejstwa pada DualSense, więc haptyczne wibracje dają o sobie znać w takich chwilach jak na przykład potknięcie. Ja wiem, że nie każdy jest fanem wibrowania, ale naprawdę warto chociaż to sprawdzić. Szczególnie, że są momenty, kiedy nawet adaptacyjne spusty potrafią stawiać większy opór - a to zdecydowanie zwiększa immersję. Zdecydowanie na plus czasy ładowania dzięki wykorzystaniu szybkiego dysku SSD. W kwestiach wizualnych i technicznych wszystko zostało więc poprawione i usprawnione. Nie jakoś kosmicznie, ale jednak.
Sprawdź także: PlayStation 5 gry
Czy warto kupić Death Stranding: Director's Cut?
Rozważając zakup DS w tej wersji trzeba pamiętać, że dostajemy tę samą opowieść i tę samą grę. Fabuła jest delikatnie rozwinięta, troszeczkę bardziej spójna, ale to jednak wciąż to samo. Gra wygląda nieco lepiej, ale największą zmianą jest 60 fps, choć niestety nie przy maksymalnej rozdzielczości. Są nowe utwory uzupełniające kapitalną ścieżkę dźwiękową, jest sporo drobnych nowości w rozgrywce, co uprzyjemnia zabawę - ale nie da się odczuć, że to nowa, inna gra. Odrobinę lepsza, nieco bardziej dopracowana, ale wciąż ta sama. Dlatego to Wy musicie zdecydować czy jest to warte ponownego zakupu.
Osobną kwestią jest to, czy niecałe dwa lata po premierze gry powinno się wypuszczać jej rozszerzoną, poprawioną wersję. Z jednej strony pokazuje to bowiem, że mogliśmy dostać lepszy produkt, który dodatkowo mógł poczekać do nowej generacji konsol by pokazać więcej. I ja rozumiem, że Death Stranding był bardzo blisko przesiadki na nowsze modele sprzętów do grania, ale to raczej mizerne pocieszenie biorąc pod uwagę, że płacimy jeszcze raz za tę samą opowieść. Z drugiej strony cena jest nieco niższa, więc tyle dobrego. Sprawa do zastanowienia, ale najwidoczniej w przypadku PlayStation będzie jeszcze więcej takich edycji, w końcu Ghost of Tsushima też doczekał się swojego "cięcia reżysera".
Ocena: 8/10
- Świetna fabuła i intrygujący świat
- Lepsza oprawa graficzna
- 60 fps
- To wciąż ta sama gra
- Dodatki fabularne nie rzucają na kolana
- To cały czas symulator kuriera
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu