Black Myth: Wukong pobił wszelkie rekordy i zdobył serca graczy na całym świecie. Postanowiłem na własnej skórze się przekonać, gdzie tkwi fenomen tej produkcji i o co tyle szumu.
Nowe marki growe nie mają lekko. Często potrzeba ciężarówek pieniędzy, żeby je wypromować, a i tak nie ma gwarancji na sukces - nawet jeżeli stoi za nimi duże studio i szczodry wydawca. Cóż, żyjemy w czasach, gdzie rok do roku rekordy sprzedaży biją kolejne części Call of Duty i FIFA (a właściwie już FC). Tym samym trudno nie nazwać Black Myth: Wukong fenomenem, zważywszy na jej popularność wśród graczy i wygenerowaną sprzedaż. A dodajmy, że gra zadebiutowała, póki co, wyłącznie na dwóch platformach - PS5 i PC.
Klasyczna opowieść w nowym wydaniu
Black Myth: Wukong oparto na tradycyjnej chińskiej opowieści “Wędrówka na Zachód” z XVI wieku. Nic Wam to nie mówi? To normalne. Natomiast dla typowego mieszkańca Państwa Środka jest to niczym bajka o Czerwonym Kapturku. Na przestrzeni lat niejednokrotnie adaptowano “Wędrówkę na Zachód” w różnych dziełach kultury. Czerpał z niej m.in. Akira Toriyama, tworząc pierwsze rozdziały Dragon Ball. W branży gier najgłośniejszym przykładem jest (skądinąd znakomita!) produkcja Ninja Theory z 2010 roku - Enslaved.
W odróżnieniu od Enslaved Black Myth: Wukong jest wypełnione po brzegi chińską mitologią oraz kulturą - począwszy od postaci pobocznych i przeciwników, z którymi przyjdzie nam się zmierzyć, poprzez świat gry, a na samej walce skończywszy.
Historię otwiera scena walki mitycznego Sun Wukonga, Małpiego Króla z wysłannikami niebios. Heros przegrywa to starcie, a my chwilę później przenosimy się w przyszłość, gdzie stary mnich opowiada swoim uczniom historię o możliwości przebudzenia zamienionego w kamień wojownika za pomocą sześciu relikwii. I tu pojawia się nasz protagonista - bezimienny wybraniec, który (no popatrz…) wygląda niemal identycznie jak Sun Wukong.
Narracja jest tutaj dość subtelna i momentami szczątkowa. Jednak w miarę upływu gry zaczyna nabierać kształtu i nie pozostawia zbyt wielkiego pola do domysłu. Całość podzielono na 6 rozdziałów, które odpowiadają też 6 różnym sceneriom, które odwiedzimy. Przy czym jest to bardzo nierównomierny podział, bo na przykład w trzecim rozdziale spędziłem ponad 9 godzin, kiedy szósty udało mi się ukończyć w zaledwie dwie.
Czy jest to dobra historia? Mam wrażenie, że osoby znające wspomniany mit będą z niej czerpać o wiele więcej niż typowy zachodni gracz. Jest tutaj mnóstwo smaczków, nawiązań i typowych dla materiału źródłowego postaci. Sam sporo czasu spędziłem na doczytywaniu na ten temat, dzięki czemu całość nabrała dla mnie więcej sensu. Obawiam się, że bez tego, trudno będzie w pełni docenić fabułę Black Myth: Wukong.
God of War spotyka Soulsy
Można się spierać, na ile Black Myth Wukong jest grą z gatunku “soulslike”. Z pewnością występuje tutaj wiele elementów typowych dla Dark Souls. Poziom trudności jest względnie wysoki (i nie da się go zmienić), przeciwnicy odradzają się po odpoczynku w kapliczkach, a walka w dużej mierze opiera się na taktyce i “uczeniu się” przeciwników. Nie brakuje też tutaj bossów, których łącznie do pokonania jest kilkudziesięciu.
Jeżeli chodzi o ten ostatni element, twórcy poszli na całość. Nierzadko po jednym starciu z bossem następuje zaraz od razu kolejne (z krótką przerwą na eksplorację). Sami przeciwnicy są natomiast bardzo zróżnicowani, fenomenalnie zaprojektowani i po prostu ciekawi. Oczywiście mamy tutaj całą reprezentację chińskiej mitologii.
W walce posługujemy się kosturem, mając do dyspozycji dwa rodzaje ataków, z których możemy tworzyć zabójcze kombinacje. Z czasem odblokowujemy dodatkowe style walki, a także zaklęcia dające sporą przewagę na polu bitwy. Starcia w dużej mierze wymagają pilnowania paska wytrzymałości, ale też gromadzenia punktów skupienia, które następnie zużywamy na potężne ciężkie ataki. Co szczególnie interesujące, nasz bohater potrafi pochłaniać moce pokonanych przeciwników. Dzięki temu otrzymujemy dostęp do nowych zaklęć oraz zdolność przekształcenia się we wcześniej wyeliminowanych bossów i używania ich ataków. Ach i byłbym zapomniał - nie ma tu blokowania ataków, więc przeżycie jest w głównej mierze uzależnione od opanowania uników.
Nie jest to pełnokrwisty soulslike. Śmierć bohatera nie niesie za sobą żadnych konsekwencji, a sam poziom trudności nie został aż tak mocno wyśrubowany. Mamy też dostęp do pauzy. Tym samym Black Myth: Wukong znacznie bliżej do dynamicznej gry akcji z elementami RPG - i chyba właśnie tak bym ją traktował.
A skoro o elementach RPG mowa. Nasza postać awansuje na kolejne poziomy, za co otrzymuje iskry - punkty umiejętności. Możemy je przeznaczyć na rozwój którego ze stylów walki, zaklęcia lub podstawowe umiejętności. Nie zabrakło też prostego systemu craftingu, który pozwala nam tworzyć nowe zbroje i bronie oraz je ulepszać. Dopełnieniem wszystkiego są eliksiry, które nie tylko leczą, ale również zapewniają dodatkowe bonusy i odporności. W zasadzie pod względem “erpegowości” w Black Myth: Wukong niczego nie brakuje.
Ściany, wszędzie (nie) widzę ściany
Świat gry ma raczej korytarzowy charakter. Gdzieniegdzie trafimy na większe przestrzenie i rozwidlenia tworzące iluzje otwartości. Nie dajcie się jednak zwieść - poziomy zaprojektowano tutaj bez większej kreatywności. Ogólnie jednak Black Myth: Wukong jest grą mocno liniową, o czym świadczy chociażby brak jakiejkolwiek mapy. Możemy natomiast korzystać z systemu szybkiej podróży i szybko przenosić się między poszczególnymi krainami za pomocą kapliczek.
Jakakolwiek eksploracja świata w Black Myth: Wukong szybko kończy się natrafieniem na niewidzialną ścianę. Nie ukrywam, że bywało to nieco frustrujące, bo przestrzenie prezentują się tutaj wręcz fenomenalnie. Oprawa jest żywa, dynamiczna i pełna szczegółów - wręcz zachęca do zboczenia z głównej ścieżki. A tymczasem w większości przypadków jest to po prostu niemożliwe. W rezultacie nic nam po tym, że nasza postać potrafi skakać - skok przez większość gry jest właściwie bezużyteczny.
Co gorsza, twórcy są mocno niekonsekwentni w tym, gdzie da się, a gdzie nie da wejść. Jedne urwiska są ślepym zaułkiem dla naszego bohatera, kiedy z innych można zeskoczyć, robiąc sobie wygodny skrót. Wspominałem już, że to nieco frustrujące?
Nie zmienia to jednak faktu, że Black Myth: Wukong to przepiękna gra. I duża w tym zasługa najnowszych technologii generowania obrazu, po które sięgnęli twórcy. Mamy tutaj bowiem zaimplementowany pełny ray tracing, czego efektem są piękne odbicia, snopy światła i cienie. Szczególnie efektownie prezentuje się to w dynamicznych scenach, gdzie widzimy eksplozje czy płomienie - wówczas ta gra świateł czyni obraz jeszcze bardziej realistycznym i przekonującym.
To wszystko oczywiście przekłada się na spore wymagania sprzętowe. Przy czym, jak w większości topowych produkcji, tutaj ratunkiem jest wsparcie dla NVIDIA DLSS 3, AMD FSR 3 oraz Intel XeSS 1.3. Miałem możliwość jedynie przetestować pierwszą z technologii z kartą GeForce RTX 4080 i tradycyjnie - nie byłem rozczarowany. Mimo upscallingu obraz pozostawał względnie klarowny, a poziom detali zachowany. Gra nie utraciła też nic na swoim uroku - w tym na wspomnianym wyżej ray tracingu, który robi tutaj piorunującą robotę.
Nie dziwi mnie ten spektakularny sukces
Black Myth: Wukong to świetna gra Action RPG, w której znajdziemy sporo elementów “soulslike”. Bajecznie wyglądający świat wypełniony po brzegi chińską mitologią cieszy wzrok i jest niewątpliwie jednym z największych atutów tej produkcji. Świetnie zaprojektowani bossowie oraz satysfakcjonujący oraz przemyślany system walki sprawiają natomiast, że Wukong potrafi nieźle wymęczyć gracza, dając zarazem mnóstwo satysfakcji. Wymaga przy tym całkiem mocnego komputera.
Niestety pomiędzy starciami z bossami nie dzieje się tutaj za wiele. Poziomy, choć przepiękne, są względnie proste i liniowe. Mnóstwo niewidzialnych ścian nie pozwala cieszyć się z eksploracji, co sprawia wrażenie mocno niewykorzystanego potencjału.
Trudno jednak tutaj mówić o jakimś niedopracowaniu. Ten typ po prostu tak ma - taka była wizja twórców i wydaje się ona zrealizowana w stu procentach. I choć trudno oprzeć się wrażeniu, że to mocno nierówna produkcja, niewątpliwie daje mnóstwo radości. Oczywiście pod warunkiem, że nie odstraszy nas stosunkowo wysoki poziom trudności i rozgrywka polegająca durzej mierze na walce z następującymi po sobie bossami.
- Satysfakcjonująca rozgrywka, która nie jest jedynie klonem Dark Souls
- Wspaniały klimat i ogrom odniesień do chińskiej mitologii
- Ciekawi bossowie i niebanalne walki z nimi
- Przepiękna oprawa graficzna
- Pomiędzy walkami z bossami trochę wieje nudą
- Mało kreatywne projekty poziomów i mnóstwo niewidzialnych ścian
Kod do gry na potrzeby recenzji otrzymaliśmy od firmy Nvidia. Artykuł nie został nikomu udostępniony do wglądu przed publikacją.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu