Recenzje gier

Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden. Nie spodziewałem się tak dobrej gry

Tomasz Popielarczyk
Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden. Nie spodziewałem się tak dobrej gry
0

Jeżeli lubicie gry single z soczystą, głęboką fabułą, wyrazistymi postaciami i dynamiczną rozgrywką, nowa produkcja studia Don’t Nod będzie strzałem w dziesiątkę.

Francuskie studio Don’t Nod nie jest szczególnie mocno rozpoznawane w growym światku. Spod ich ręki wyszło jednak kilka głośnych produkcji, z których największym echem odbiło się Life is Strange. I to był w zasadzie ich największy sukces, którego nie powtórzyły potem kolejne części serii, ani też utrzymany w zupełnie innej konwencji Vampyr. Ostatnio natomiast głośno było o innej ich grze – specyficznym indyku Jusant, który podbił serca subskrybentów Game Passa.

Banishers: Ghosts of New Eden to projekt o wiele większy niż Jusant i zdecydowanie bardziej dopracowany niż Vampyr (do którego mu gameplayowo bliżej). I choć o produkcji tej nie było jakoś szczególnie mocno przed premierą, jest ona zdecydowanie warta sprawdzenia. Na tyle, że nie zawahałbym się nazwać jej czarnym koniem 2024 – mimo, że mamy luty.

Pogromcy duchów w Nowej Anglii

Akcja Banishers rozgrywa się w XVII-wiecznej Ameryce, która jest jeszcze angielską kolonią. Garstki osadników przenoszą się tutaj w poszukiwaniu lepszego życia, tworząc mniejsze i większe miasteczka i zaludniając dziewicze tereny kontynentu. I właśnie jednym z takich miejsc jest tytułowe New Eden, do którego przybywają Red mac Raith i Antea Duarte na zaproszenie ich wieloletniego przyjaciela, tutejszego pastora Charlesa w celu rozprawienia się z dręczącym lokalną społeczność duchem.

Cała trójka to tak zwani Pogromcy – tytułowi Banishers. W świecie gry profesja ta przypomina trochę to, czym się zajmują wiedźmini u Sapkowskiego – z tym wyjątkiem, że zwalczają duchy, a nie potwory. Jak się szybko okaże, mają pełne ręce roboty, bo tu i ówdzie roi się od widm, zmor i zabłąkanych duszy, które z jakiegoś powodu wcale nie mają zamiaru opuścić tego padołu.

Antea to pochodząca z Kuby mistrzyni tego fachu. Mac Raith jest Szkotem – jej uczniem, ale również kochankiem. Relacja obojga od samego początku jest przedstawiana jako bardzo silna i namiętna.

Po przybyciu na miejsce bohaterowie dowiadują się, że Charles został zabity przez ducha, z którym przyjdzie im walczyć. Jak zdradziły już trailery gry (więc nie jest to jakiś wielki spoiler), jego los wkrótce podzieli Antea. Jednak nie opuści świata żywych i pozostanie w nim jako duch. Tym samym w rękach Reda spocznie jej los. Czy wskrzesi ukochaną? A może pozwoli jej odejść? Zarówno jedno i drugie rozwiązanie będzie się wiązało z trudnymi decyzjami, które przyjdzie nam podjąć w trakcie rozgrywki.

Dynamiczna zręcznościówka z elementami RPG w półotwarym świecie

Banishers: Ghosts of New Eden to typowo zręcznościowa produkcja. Od strony gameplayu czuć tutaj mocno takie produkcje jak God of War. Przez większość czasu będziemy eksplorować okolicę, podążając za kolejnymi punktami względnie liniowej historii i przenosząc się z jednego hubu z kilkoma mniej lub bardziej opcjonalnymi misjami do kolejnego.

Poszczególne zadania przypominają nieco wątki detektywistyczne. Mieszkańcy New Eden kryją mroczne sekrety, które sprawiają, że dręczą ich duchy w jakiś sposób powiązanych z nimi osób. Przejawia się to w najróżniejsze, często przyprawiające o dreszcze sposoby. Naszą rolą jest porozmawiać zamieszanymi w sprawę, przeszukać okolicę, przyjrzeć się niektórym przedmiotom czy listom, odprawić rytuały przywołujące wspomnienia lub wywołujące same widmo, z którego wyciągniemy jakieś informacje rzucające nowe światło na sprawę. Finalnie dochodzimy do zakończenia.

I tu często czeka nas podjęcie trudnej, moralnej decyzji. Nic nie jest tutaj bowiem czarne ani białe. Jeżeli zdecydujemy się wydać na kogoś wyrok, przybliżymy się w ten sposób do wskrzeszenia Antei uzyskując niezbędną do odprawienia starożytnego rytuału esencję. Możemy jednak pójść w innym kierunku i odesłać ducha, by wreszcie zaznał spokoju… lub wygnać go i skazać na wieczne cierpienie. Jak nietrudno się domyślić od naszych decyzji będzie zależało zakończenie całej historii.

Eksploracja okolicy jest bardzo satysfakcjonująca. Świat gry wypełniono bowiem po brzegi znajdźkami, ukrytymi skrzyniami, listami, dziennikami i książkami i im podobnymi. Co więcej, część przedmiotów jest widoczna wyłącznie dla ducha Antei, więc regularnie będziemy musieli się przełączać między postaciami. Antea posiada zresztą też umiejętności pozwalające nam dostać się do miejsc nieosiągalnych dla śmiertelnika. Zresztą Red też ma tutaj pełne ręce roboty – musi się wspinać po skałkach, przeciskać między skałami, korzystać z liny i generalnie robić to wszystko, co muszą robić bohaterowie zręcznościowych gier wideo. A że robi to w swoim szkockim stylu nierzadko rzucając jakieś komentarze ze szkockim akcentem, jest wyjątkowo sympatyczny.

Walka jest dynamiczna i płynna – opiera się w dużej mierze na wyprowadzaniu ciosów, unikach i efektywnym blokowaniu. Tutaj również istotne jest wykorzystywanie umiejętności obu postaci. Red dobrze sobie radzi z eliminowaniem widm, ale gdy te zawładną jakimiś zwłokami (tworząc w ten sposób coś na wzór szkieleto-zombie) do gry wchodzi Antea, która jest znacznie bardziej skuteczna. Sęk w tym, że możemy się na nią przełączyć tylko po naładowaniu odpowiedniego paska, który spada z każdym zadanym przez Anteę ciosem. Walka wymaga zatem nieco finezji, choć skłamałbym, że jest jakoś szczególnie mocno wymagająca na normalnym poziomie trudności. Da się jednak to zmienić, bo twórcy przygotowali aż trzy dodatkowe, znacznie wyższe wyzwania, które pewnie docenią fani gier z gatunku soulslike.

Zresztą gra trochę z niego czerpie (jak chyba wszyscy dziś…), bo tu i ówdzie umieszczono punkty odpoczynku, które pozwalają nam na zregenerowanie zapasu mikstur, odpoczynek, ulepszenie przedmiotów i zarazem sprawiają, że okoliczna monstra się odradzają.

W miarę postępów będziemy awansować na kolejne poziomy i zdobywać punkty umiejętności. Te wydamy na zdolności z jednego z pięciu drzewek. W zasadzie wszystko sprowadza się tutaj do zwiększenia efektywności w walce, więc odblokujemy w ten sposób nowe ataki, kombosy i premie do ataków. Analogicznie sprawy się mają z ekwipunkiem – każdy przedmiot daje określone bonusy do atrybutów i premie w trakcie walki. Dzięki znajdowanym w świecie gry surowcom – ziołom, rudzie metali, skórom itp. – będziemy mogli je ulepszać i tym samym podnosić ich współczynniki.

Unreal Engine 5 w akcji

Od strony wizualnej nie mamy do czynienia z majstersztykiem, ale gra wygląda bardzo ładnie. Modele postaci dopracowano z dużą starannością. Okolica jest natomiast bardzo zróżnicowana i ciekawa. Co prawa co i rusz pewne schematy w projektach lokacji się powtarzają, ale nie jest to szczególnie dokuczliwe.

W trakcie przygody będziemy odiwedzać różne miejsca – od opuszczonej kopalni, przez nawiedzony las, a na zatęchłych bagnach skończywszy. W każdym z tych miejsc jest na czym zawiesić oko i każde cechuje się osobliwym, przekonującym klimatem.

Ogromny plus należy się za voice acting. Szkocki akcenty Reda jest obłędny. Zresztą Antea również wypada znakomicie na tym polu. Bohaterowie często wchodzą ze sobą w interakcje i są przy tym bardzo wiarygodni, autentyczni i przekonujący. Na szczęście bohaterów pobocznych i epizodycznych wcale nie potraktowano po macoszemu. Są tutaj równie wyraziste osobliwości, do których dobrze dopasowano głosy, czyniąc całe to towarzysto zróżnicowanym i zapadającym w pamięć.

Zaskakująco dobra produkcja

Studio Don’t Nod specjalizue się w historiach, które chwytają za serce i nierzadko potrafią zachwycić. Banishers bez wątpienia jest tego dowodem. Od strony fabularnej gra jest bardzo przekonująca i wciągające. Postaci (szczególnie te pierwszoplanowe) skonstruowano po mistrzowsku, a rozwijająca się relacja między nimi jest autentyczna i zapadająca w pamięć. Od tej strony mam wrażenie obcować z produkcją niemal idealną. Brakowało mi tak dobrej gry.

Jeżeli chodzi o rozgrywkę, tutaj sprawy się trochę komplikują. Nie jest to bowiem nic rewolucyjnego i oryginalnego, a jedynie kopia pewnych schematów z innych produkcji. Pod tym względem Banishers nie wyznacza żadnych nowych standardów (pytanie czy w ogóle musi?). Miejscami czuć też, że jest to produkcja o znacznie mniejszym budżecie i nie zrobiono jej z takim rozmachem jak chociażby bardzo podobne na wielu płaszczyznach God of War czy Wiedźmin.

Należałoby jednak tutaj postawić pytanie, czy właściwie ta produkcja powinna coś rewolucjonizować, wywracać do góry nogami i przytłaczać rozmachem. Mam wrażenie, że mogłoby to paść cieniem na historię Antei i Reda – tak osobliwą jak osobistą i subtelną.

Tym samym zdecydowanie polecam sprawdzenie tego tytułu. Jeżeli cenicie sobie dobrą fabułę, nie będziecie rozczarowani. A solidny, dopracowany i satysfakcjonujący gameplay sprawi, że te 25 godzin potrzebnych na przejście całej gry minie szybciej niż się obejrzycie.

 

Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden (Xbox)
plusy
  • Głęboka, wciągająca i przekonująca historia
  • Świetnie skonstruowane postaci i interakcje między nimi
  • Zróżnicowany, ciekawy świat
  • Satysfakcjonujący gameplay
minusy
  • Od strony technicznej nie ma tu nic oryginalnego (bo nie musi być)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu