Netflix

Ten serial Netflix nareszcie ma ręce i nogi. Recenzja 2. sezonu Iron Fist

Paweł Winiarski
Ten serial Netflix nareszcie ma ręce i nogi. Recenzja 2. sezonu Iron Fist
Reklama

Pierwszy sezon serialu Iron Fist był dla mnie jednym z największych netfliksowych rozczarowań ubiegłego roku. Wygląda jednak na to, że nawet taką padakę można odratować i drugi sezon jest tego doskonałym przykładem.

Marvel idzie bardzo szeroko jeśli chodzi o swoje filmowe uniwersum. Z jednej strony regularnie wypuszcza duże kinowe hity, z drugiej inwestuje w serialowe produkcje, przedstawiając nam "mniejszych" bohaterów. Wszystko jednak gdzieś się zazębia, szczególnie jeśli chodzi o ekipę urzędującą w Nowym Jorku. Dostaliśmy więc świetnego Daredevila, naprawdę udanego Punishera, ale były też przecież przygody Jessici Jones i Luka Cage'a - dodatkowo wszystko spięto w rozczarowującym The Defenders. No właśnie - rozczarowanie nie zostało tu użyte przypadkowo. W ubiegłym roku zmarnowałem czas oglądając pierwszy sezon serialu Iron Fist, do którego to określenie pasuje pasuje wręcz idealnie. A teraz Was zaskoczę, bo w porównaniu z jedynką, drugi akt opowieści o nieśmiertelnym wojowniku jest naprawdę dobry.

Reklama

Było wesoło i słonecznie, jest smutno i ponuro

Jedną z największych zmian względem pierwszego sezonu Iron Fist widać już w pierwszym odcinku nowej serii. Pamiętacie uśmiechniętego, wesołego Danny'ego Randa, który wrócił z przymusowego zamknięcia w K'un-Lun i łapał nowojorskie słońce jakby nie było jutra? Przy całym skomplikowaniu sytuacji, w którą wdepnął, był pełen optymizmu, przyklejony uśmiech nie schodził z jego chłopięcej twarzy, a naiwność jego postaci sprawiała wrażenie przerysowanej. Czy taki był zamysł twórców? Obstawiam, że tak, ale finalny efekt trudno przetrawić niezależnie od tego, czy znaliście Iron Fista z komiksów, czy był to kompletnie obcy bohater.

Jeśli chodzi o klimat, drugi sezon w niczym nie przypomina pierwszego. I tak naprawdę spinają go tylko bohaterowie oraz wydarzenia - bo te z sezonu pierwszego stanowią podwalinę opowieści, która w dwójce jest po prostu kontynuowana. Kiedy jednak rok temu wszystkie pokazane na ekranie postacie wydawały się zbyt płaskie i nijakie, drugi sezon przestawia je w zupełnie innym, zdecydowanie ciekawszym świetle. Praktycznie każdy z bohaterów ma już swoją ciemną stronę, która cały czas walczy z sumieniem, starając się zepchnąć świadomości w otchłań. Niektórzy z głównych bohaterów zmieniają strony - choć może byli tam już od samego początku, ale twórcy serialu nie potrafili dać widzom odpowiednich wskazówek?

Te wszystkie zabiegi bardzo dobrze spinają się z "nową" wizją Nowego Jorku, który nie jest już skąpany w słońcu jak wcześniej. Miasto stało się ponurym miejscem, w którym o wpływy walczą chińskie Triady - Ręka została wyeliminowana, ale została po niej pustka, którą każda z organizacji przestępczych stara się zapełnić swoimi wpływami. Dzierżący moc Nieśmiertelnego Iron Fista Danny Rand stara się więc walczyć o sprawiedliwość i nie dopuścić do otwartej wojny między gangusami. Wymyka się w nocy z ciepłego łóżka by wypełnić obietnicę daną Daredevilowi i pilnować miasta. Ale czy czasem nie chodzi o samą Żelazną Pięść i adrenalinę płynącą w żyłach za każdym razem gdy dłoń staje się pomarańczowa? Czy aby wielka moc nie jest jak narkotyk, który wysysa z duszy wszystko co dobre, uzależniając od ekscytacji dawanej przez każdorazowe użycie mocy? Te pytania serial stawia już w pierwszych odcinkach, niejako spychając na bok pozostałe postacie, takie jak wciąż tajemnicza partnerka bohatera - Colleen Wing. Później okazuje się jednak, że jej wątek ma dla opowieści kluczowe znaczenie, podobnie jak jej wewnętrzne demony i przeszłość, którą podobno zostawiła za sobą.

Ponownie będziecie też patrzeć na Warda i Joy Meachum, którzy nie są już idealnym rodzeństwem. Tak naprawdę to nigdy nie byli, ale dopiero teraz zobaczymy ich lęki, pragnienia i skrywane wcześniej emocje. Twórcom udało się tym razem pokazać różne oblicza tego osobliwego duetu, sięgnąć w ich przeszłość, na bazie której stali się bezwzględnymi biznesmenami. Najważniejsze jest jednak to, że wreszcie pokazali swoje ludzkie oblicze, jakie by ono nie było.

Na szczególną uwagę zasługują jeszcze dwie postacie - Davos, przyszywany brat Iron Fista, który wraz z nim trenował w mitycznym K'un-Lun. Uwierzylibyście, że to właśnie on stanie się największym "złolem" serialu? Niespecjalnie przypadła mi do gustu gra aktorska Sacha'y Dhawana, wydała się zbyt przerysowana - jednak sam bohater jest zdecydowanie wart uwagi. Najlepiej pokazana przemiana antybohatera? No niezbyt, ale doceniam, że twórcy serialu podjęli się trudnego zadania przedstawienia, jak wewnętrzne słabości, pragnienia i żal potrafią zniszczyć nawet najbardziej prawy kodeks moralny człowieka.

Reklama

Świetnie zagrała natomiast wcielająca się w tajemniczą Mary Walker - Alice Eve. Bohaterka cierpli na rozdwojenie jaźni - aktorka musiała więc zagrać tak naprawdę dwie postacie i zrobiła to koncertowo. Różni je wszystko, od mimiki twarzy, przez ruchy aż po głos - brawo.

Reklama

Ja jestem King Bruce Lee Karate Mistrz

Bardzo przypadły mi też do gustu sceny walki. Powiedzmy sobie szczerze, większość tych z pierwszego sezonu nie dawała rady i mocno odstawała chociażby od Daredevila. Było to o tyle smutne, że przecież Iron Fist jest mistrzem kung-fu, tymczasem odniosłem wrażenie całkowitego zaniedbania tego elementu. Tym razem błędu nie popełniono i choć nie są to może najlepsze sceny walki w historii seriali, ale bardzo przyjemnie się na nie patrzy.

Ogrywający główną rolę Finn Jones nie jest już taką drewnianą kaleką i pozwala wreszcie uwierzyć, że trenował długie lata pod okiem mnichów. Obstawiam hektolitry potu przelane na sali treningowej, ale też... odpowiednie dopasowanie choreografii walk do jego umiejętności i możliwości fizycznych. Progres zaliczyła też wcielająca się w Colleen Wing, Jessica Henwick. Dużą rolę w tej zmianie odgrywa jednak ciekawsze rozpisanie scen, lepsze kadry i większa dynamika przy montażu. Nareszcie jestem w stanie uwierzyć, że to serial o wojownikach. Brawo.

Werdykt

Recenzja drugiego sezonu Iron Fist pojawiłaby się na Antywebie wcześniej gdybym ja miał więcej odwagi i zdecydował się w ten sposób spędzić wolne wieczory. Ale kiedy przypomniałem sobie jedynkę, palec wędrował na pilota, a ja starałem się przeklikać jak najdalej od miniaturki marvelowskiej opowieści. Pomyślałem jednak, że najwyżej odpuszczę po pierwszym odcinku, a potem się okazało, że chcę obejrzeć kolejny...i kolejny.

Drugi sezon Iron Fist nie trafi na moją listę najlepszych seriali Netflix, ale w porównaniu z pierwszym jest naprawdę udany i jeśli jesteście fanami Marvela, warto poświęcić czas tym 10 odcinkom. Bohaterowie są dojrzalsi, a ich przygody oglądałem bez uczucia zażenowania. Sceny walki zrealizowano lepiej, ale przede wszystkim pokazano zdecydowanie ciekawszą historię - zrobiono to też zgrabniej, opowieść jest bardziej spójna. Niestety z poleceniem Iron Fist na Netflix wciąż mam duży problem. Oglądanie drugiego sezonu bez znajomości pierwszego nie ma sensu, a ja zwyczajnie nie mam serca namawiać Was do zapoznawania się ze słabizną, którą wypuszczono w ubiegłym roku. Jeśli jednak jakoś wymęczyliście tamte odcinki i skreśliliście przygody Danny'ego Randa, obejrzyjcie drugi sezon serialu. Bo to bardzo dobry przykład tego, że również na rynku seriali, z porażki można wyciągnąć lekcję. Drugi sezon Iron Fist jest taki, jaki serial powinien być od początku. Wciąż daleko mu do Daredevila i Punishera, ale tym razem wstydu nie ma.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama