Możemy zachwycać się nowościami i wyczekiwać pojawienia się w kinach nadchodzących produkcji, ale czasem warto sięgnąć po tytuły sprzed kilku dekad, by obejrzeć prawdziwą perełkę. Problem w tym, że nie zawsze łatwo jest je gdziekolwiek znaleźć online.
Netflix stawia na prawdziwą klasykę - czy to punkt zwrotny w działaniach platformy?
Gdy z początkiem sierpnia na Netflix pojawił się "Dotyk zła" Orsona Wellesa, miałem po cichu nadzieję, że to tylko początek zmian. Dziś, niemal miesiąc później, trudno mówić o prawdziwej rewolucji, ale skoro Netflix jest w stanie wygrzebać produkcję sprzed 50 lat, decyduje się ją ukończyć i zremasterować, by później udostępnić widzom, to może faktycznie jest coś na rzeczy? A mowa o "Drugiej stronie wiatru", której Welles nie zdołał ukończyć. Głównie z powodu problemów finansowych film ten kręcono przez około 6 lat (od 1970 do 1976), by ostatecznie rolki z materiałami trafiły do Paryża. Tam czekały ponad 30 lat na Franka Marshalla i Filipa Jana Rymsza, którzy postanowili projekt dokończyć. Film zadebiutuje na Netflix 2 listopada, ale swoją premierę będzie mieć na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji już w ten weekend. Warto nadmienić, że film doczekał się świeżej ścieżki dźwiękowej, którą nagrał teraz Michel Legrand.
Ale czy nie jest jednorazowy wyskok Netfliksa? Co prawda w jego katalogu, podobnie jak wielu innych serwisów VOD, można znaleźć sporo filmów sprzed jednej, dwóch czy trzech dekad, ale jest cała tona filmów, których online nie obejrzymy. Nie mówię tylko o prawdziwych klasykach, które po prostu trzeba obejrzeć, ale raczej chodzi mi też o te, które mogą być mniej (u)znane, ale mimo to warte obejrzenia. Ot, choćby seria filmów Planeta małp z lat 60., która być może z filmu na film stawała się coraz bardziej groteskowa, ale uważam, że warto jest ją zobaczyć w całości choć raz. Problem w tym, że posiadając abonament nawet wszystkich usług VOD w Polsce, nadal będziemy musieli sięgnąć do kieszeni i wydać te kilkanaście czy kilkadziesiąt złotych, by te filmy wypożyczyć.
Oczywiście w grę wchodzą tu naprawdę skomplikowane mechanizmy rządzące rynkiem wideo, gdzie prawie z każdym krajów prawami do dystrybucji dysponuje inny podmiot. Widać to również na przykładzie seriali, które często z opóźnieniem pojawiają się w ofertach VOD, mimo że na zagranicznym rynku to na przykład Netflix jest odpowiedzialny za ich produkcję. Jednym z lepszych przykładów jest naturalnie "The Killing", czyli "Dochodzenie", do którego Netflix przejął prawa od AMC, a później nakręcił czwarty i ostatni sezon. W Polsce tej świetnej serii nadal nie zobaczymy na Netfliksie, ani nigdzie indziej. Dlaczego? Ponieważ licencja prawdopodobnie wciąż należy do jednego z nadawców telewizyjnych, który nie jest zainteresowany rynkiem online. A jeśli miałbym obstawiać, to Netflix po prostu cierpliwie czeka na wygaśnięcie tych umów.
Powracając do sprawy starszych filmów, nie trudno oprzeć się wrażeniu, że są raczej traktowane po macoszemu. Oczywiście, że trafiają się perełki, które zasilają od dawna asortyment HBO Go, Showmaksa, Prime Video czy właśnie Netfliksa. Ale są też tytuły omijane szerokim łukiem, do których trudno jest dotrzeć, a czasami jedynym wyjściem jest zakup nośnika fizycznego. A na polskim rynku bardzo często jest to jedynie DVD.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu