Felietony

Realizm w grach wideo nie zawsze jest dobry. Czasem można przesadzić

Patryk Łobaza
Realizm w grach wideo nie zawsze jest dobry. Czasem można przesadzić
Reklama

Grając ostatnio w jedną z najnowszych produkcji, uderzyło mnie dość poważne podejście do realizmu. W mojej opinii nieco zbyt poważne, gdzie zachwiana była równowaga między tym, co realne, a tym co przyjemne.

Kiedyś w grach chodziło o jedno: frajdę. Mario skakał po grzybach, Lara Croft strzelała do tygrysów w świątyni, a Bezimienny skakał, jakby znajdował się na Księżycu. My wtedy nie pytaliśmy „czy to realistyczne?”, tylko „czy to fajne?”. Tymczasem dziś coraz częściej dostajemy gry, które chcą być tak bliskie rzeczywistości, że aż… przestają być zabawne. A czasem – brutalnie mówiąc – zaczynają być po prostu nudne, a niektóre czynności wydłużają i tak długą rozgrywkę.

Reklama

Kiedy za dużo realizmu to kłopot?

Pamiętam, jak po premierze Avowed grze zarzucano całkowity brak realizmu i interakcyjności postaci niezależnych. Zarzuty te oczywiście były w większości przypadków słuszne, gdyż gra nie oferowała nawet systemu dnia i nocy, w których NPC zajmowaliby się różnymi obowiązkami w zależności od pory doby.

Teraz po ponownym przejściu Kingdom Come: Deliverance wziąłeś się w końcu za drugą część przygód Henryka. O ile gra ociera się o doskonałość, tak nie mogłem sobie zadać pytania, czy rzeczywiście konieczna jest animacja z wyciąganiem noża przez każdym oskórowaniem? Czy musimy patrzeć, jak Henryk klęka przed każdą rośliną, którą podnosi?

Pamiętam, że podobne odczucia miałem w przypadku Red Dead Redemption 2. Obie gry stawiają sobie za cel oddanie świata z taką pieczołowitością, że momentami przypominają raczej interaktywną encyklopedię niż zabawę. W RDR2 koń może się zmęczyć, broda bohatera rośnie z dnia na dzień, a każda animacja – od czyszczenia broni po patroszenie zwierzyny – trwa wieki.

Gdzieś po drodze gubi się to, co w grach najważniejsze – grywalność. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: „Ależ to właśnie realizm jest esencją tej gry!”. Tylko że pytanie brzmi: czy ten realizm rzeczywiście coś wnosi, poza wrażeniem autentyczności? Czy przyjemność z prowadzenia konia przez górskie bezdroża naprawdę by wzrosła, gdybym musiał co pięć minut zsiadać i zeskrobywać błoto z siodła?

Nie twierdzę, że każda gra ma być festiwalem uproszczeń i arcade’owych mechanik. Są symulatory lotów, są gry strategiczne, gdzie głęboka symulacja daje ogromną satysfakcję – ale to wąskie nisze. Problem zaczyna się wtedy, gdy twórcy upierają się, że realizm = jakość, i próbują wtłoczyć go do każdego aspektu gry, niezależnie od tego, czy gracz tego potrzebuje. Bo przecież nikt nie płakał, że Sid Meier nie dodał szkorbutu do „Pirates!” – nie dodał go, bo nie był w stanie uczynić tej mechaniki interesującą. I chwała mu za to.

Realizm nie jest zły, ale musi być dobrze wyważony

Cały ten wywód poniekąd trąci hipokryzją z mojej strony. Sam pamiętam, jak mając 10 lat robiłem sobie symulację pracy kowala na farmie Onara w Gothicu 2. Cały dzień tylko wykuwałem miecze, a animacje specjalnie wydłużałem, by wydawały się bardziej realistyczne. Nie wnosiło to zupełnie niczego do rozgrywki, a jednak w pogoni za realizmem byłem w stanie poświęcić czas i zabawić się w "roleplay".

Jednak teraz, gdy rzeczywiście mogę zostać kowalem w Kingdom Come: Deliverance II, zaczynają mnie drażnić kolejne misje, w których muszę własnoręcznie wykuwać podkowy dla koni. W grach chodzi o emocje, o doświadczanie czegoś, czego nie mamy na co dzień. Nikt z nas nie siada do komputera po ośmiu godzinach pracy, żeby przez kolejne trzy symulować... kolejne osiem godzin pracy, tylko tym razem na wirtualnym ranczu, czyszcząc stajnię piksel po pikselu.

Reklama

Realizm w grach ma sens tylko wtedy, gdy wspiera zabawę – a nie ją zastępuje. Kiedy zaczyna być celem samym w sobie, robi się z tego sztuka dla sztuki. A sztuka, która nie daje frajdy, w świecie gier odpycha potencjalnych graczy. Szczególnie tych, którzy nie mogą na rozgrywką poświęcić wielu godzin dziennie.

 

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama