Nauka

Przywracanie wymarłych gatunków zwierząt to kiepski pomysł. I nie chodzi o biologię...

Marcin Hołowacz
Przywracanie wymarłych gatunków zwierząt to kiepski pomysł. I nie chodzi o biologię...
Reklama

"Lepiej wydawać pieniądze na to co jest wciąż żywe, aniżeli na to co już nie żyje" – mówi Joseph Bennett, biolog na Uniwersytecie Carleton w Ottawie. Jest to nic innego jak spojrzenie chłodnym okiem na temat przywracania do życia wymarłych gatunków na przykład za pomocą techniki modyfikacji genetycznych CRISPR.

Niedawno świat podekscytował się informacją o potencjalnej możliwości przywrócenia do życia mamutów. Poważany genetyk George Church, informował na zjeździe American Association for the Advancement of Science, że wraz ze swoim zespołem z Uniwersytetu Harvarda są na drodze do opracowania metody na przywrócenie mamutów. Miałoby to polegać na stworzeniu hybrydy słonia i mamuta, która mogłaby się rozwinąć w łonie współczesnej słonicy. Stanowiłoby to pierwszy krok do odtworzenia gatunku mamutów.

Reklama

Hipotetyczny scenariusz

Załóżmy, że nauka dojdzie do doskonałej metody pozwalającej na przywracanie do życia wymarłych gatunków. Oczywiście będzie się to wiązało z pewnymi kosztami, zarówno na opracowanie metody, na realizowanie tego przedsięwzięcia tzn. faktyczne przywracanie gatunków z przeszłości do życia jak i również na (a może przede wszystkim) zadbanie o to, aby te zwierzęta po chwili znowu nie wymarły.

Innymi słowy wysiłki w zakresie ochrony i podtrzymania populacji nowo przywróconych gatunków będą wysokie i należy się zastanowić, czy tego typu działania na większa skalę faktycznie miałyby sens, czy też wyrządziłyby więcej szkody niż pożytku? Takie pytanie zadał sobie np. Douglas McCauley z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Mówi o tym opisowo, porównując moment do którego zbliża się ludzkość z momentem w jakim znalazł się szalony naukowiec pragnący przywrócić Frankensteina do życia. Twierdzi, że zanim porazi się monstrum prądem, zawsze jest ten moment zawahania, pauzy, kiedy nachodzi nas myśl typu „zrobić to, czy lepiej nie?”.


Oczywiście nie opierają tych wątpliwości wyłącznie na lekturze książek Marry Shelley. Aby oszacować zbliżony koszt podtrzymywania wcześniej wymarłej, lecz przywróconej do życia populacji zwierząt, naukowcy posłużyli się bazą danych z Nowej Południowej Walii (Australia) oraz Nowej Zelandii. Mowa o informacjach dotyczących wszystkich kosztów związanych z ochroną zagrożonych gatunków (ale tych staroświeckich, nieprzywracanych inżynierią genetyczną).

Dwa scenariusze związane z finansowaniem

Wzięli pod uwagę dwa scenariusze. Pierwszy to taki, w którym pieniądze pochodzą z inicjatyw państwowych. Oznacza to tyle, że na odtworzony gatunek trzeba zabrać coś z puli przeznaczonej na te aktualnie żyjące zwierzęta, ale zagrożone wyginięciem, w związku z czym będące pod specjalną ochroną. Ich zdaniem taka relokacja środków spowoduje, że podtrzymywanie populacji sztucznie odtworzonego gatunku przyczyni się do wymarcia dwóch aktualnie żyjących gatunków. Efekt końcowy to tylko i wyłącznie utrata różnorodności biologicznej, czyli koniec końców coś odwrotnego niż byśmy chcieli uzyskać.

Jest jeszcze drugi scenariusz, tym razem o pozytywnym wydźwięku! Niestety tylko na początku… później znów przechodzimy do negatywnych wniosków i krytyki przywracania wymarłych gatunków. No więc w czym rzecz? Otóż nie można zapominać o wyjątkowo bogatych jednostkach żyjących na tym świecie. Jeżeli jakiś ekscentryczny milioner dojdzie do wniosku, że chce odtworzyć dawno wymarły gatunek i chętnie zapłaci za wszystko co trzeba, tzn. nie tylko za samo istnienie podziemnych laboratoriów, w których zaawansowane technologie klonowania i wszystkiego innego co jest niezbędne… faktycznie pozwalają na realizację tego celu, ale również za np. funkcjonowanie rezerwatów, to mamy problem z głowy. Nic nie ubywa z puli przeznaczonej na aktualne inicjatywy ochrony zwierząt, a jednak mamy jakiś nowy gatunek.

W dodatku, gdyby tak połączyć to z jakąś większą inicjatywą, która chroni różne gatunki, ale nie ma najmniejszego problemy, aby „dorzucić” tam jeszcze ten jeden, sztucznie przywrócony, to mamy kolejny zysk. Tak? Niby tak, ale jednak wciąż zostało to uznane za marnowanie pieniędzy, jako że zainwestowanie tych samych środków w coś co jeszcze żyje, ale jest zagrożone, dałoby kilkukrotnie lepsze efekty w podtrzymywaniu różnorodności biologicznej na świecie.

Reklama

Tak źle i tak niedobrze...

Szczerze? W moim odczuciu brzmi to trochę jak sposób na niepotrzebne hamowanie większości ciekawych przedsięwzięć, bo przecież gdyby przeznaczyć pieniądze na coś innego, wyszłoby lepiej. Chyba nie powinno się mieć takiego podejścia, ale z drugiej strony rozumiem, że te przewidywania mogą być sensownym ostrzeżeniem przed potencjalnym przywracaniem wymarłych gatunków na większą skalę.

Źródło

Reklama


/\/>

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama