Polska

Patologia polskich dróg. Nie puszczają pieszych i... ratują im życie

Jakub Szczęsny
Patologia polskich dróg. Nie puszczają pieszych i... ratują im życie
154

Poniekąd rozumiem kierowców, którzy nawet, gdy widzą pieszego z zamiarem wkroczenia na pasy decydują się go nie "przepuszczać" z troski o jego zdrowie i życie, zwłaszcza na drogach z wieloma pasami ruchu w tym samym kierunku. Z drugiej strony jednak zastanawiam się, co poszło nie tak, skoro kierowcy stosują tak karkołomne myślenie w takich przypadkach: przecież przepisy są jednoznaczne w zakresie tego, co wolno kierowcy na pasach i przed nimi.

Dla mnie całkowicie naturalnym odruchem jest "omiecenie" drogi w poszukiwaniu pieszych, jeżeli widzę znak ostrzegawczy A-16 (to ten żółty trójkąt z pieszym). Podobnie jest, gdy widzę, że zbliżam się do przejścia oznaczonego znakiem D-6 (znak informacyjny oznajmiający, że w tym miejscu znajduje się przejście dla pieszych). Co więcej, tego typu oznakowanie absolutnie obliguje mnie do zmniejszenia prędkości. Zarządca drogi nie umieścił takich znaków bez wyraźnego powodu, natomiast swoją sytuację na drodze rozpatruję w bardzo prosty sposób.

Czytaj więcej: Systemy wykrywania pieszych to... jakiś żart

W dowód rejestracyjny mojego pojazdu mam "wbite", że poruszam się "lochą", która waży sobie 1750 kilogramów. Sporo. Przy prędkości ok. 50 km/h masa pojazdu nie wynosi już tyle, ile jest w dowodzie. To generalnie pocisk, który w kontakcie z ciałem człowieka dokona przeogromnych szkód, prawdopodobnie włącznie ze spowodowaniem śmierci na miejscu. Wiecie, mam zbyt dużo problemów na głowie, by wziąć na siebie jeszcze traumę związaną z zabiciem pieszego - niezależnie, czy dzieje się to z mojej winy, czy też nie. Mnie chroni kupa blachy, zestaw poduszek, wzmocnienia zastosowane przez producenta auta i wiele, wiele innych. Patrząc na agresywną maskę samochodu, którym codziennie się poruszam... wolałbym nie być pieszym, który na niego trafi.

Na problem przejść dla pieszych zwracają uwagę dziennikarze i... oni też zauważają pewną patologię

Trafiłem dzisiaj na artykuł Pana Mateusza Żuchowskiego w serwisie Autokult, który na pewno jest jednym z tych bardziej świadomych kierowców - ze względu na specyfikę swojej pracy oraz zamiłowanie do motoryzacji z pewnością zna przepisy lepiej niż większość kierowców. A i tak zwierzył się, iż:

Złapałem się na tym, że w wielu przypadkach prowadzi to do sytuacji, w której… nie ustępuję im pierwszeństwa. Wymuszam na nich pozostanie na chodniku w obawie, że gdy ja wpuszczę ich na drogę, rozpędzony samochód na pasie obok nie zrobi tego samego i doprowadzi to do tragedii.

To już jest daleko posunięte myślenie o niechronionych uczestnikach ruchu drogowego - z punktu widzenia przepisów niewłaściwe, ale bacząc na to, co dzieje się na polskich drogach... roztropne. Mimo tego, że autor na pewno wie jak zachować się przed przejściem dla pieszych (co zresztą udowadnia wykładając przepisy jasno mówiące o tym, co wolno, a czego nie wolno), to mimo wszystko intencjonalnie nie ustępuje pieszym pierwszeństwa. Bo nie jest pewien, czy inny zmotoryzowany uczestnik ruchu drogowego może równać się z nim wiedzą o tym, co należy zrobić. Ja sam, gdy już zatrzymam się przed przejściem dla pieszych celem ustąpienia pierwszeństwa niechronionemu uczestnikowi ruchu patrzę w lusterka i... jeżeli jest taka potrzeba, trąbię. Może kierowca z innego pasa przypomni sobie w ostatnim momencie o przepisach, a może pieszy zwolni kroku i nie wpadnie pod koła rozpędzonego auta...

Będę powtarzał do znudzenia: nie wyprzedza się ani na przejściu, ani tuż przed nim. To raz. Dwa: nie omija się auta, które zatrzymało się celem ustąpienia miejsca pieszemu na przejściu. To bardzo proste, ale większość kierowców kompletnie tego nie rozumie. Lubię sobie czasami pooglądać program "Jedź Bezpiecznie" autorstwa TVP Kraków z Panem Markiem Dworakiem, gdzie problem wyprzedzania na przejściach jest bardzo często poruszany. Policjanci, którzy zatrzymują kierowców, którzy nie rozumieją przepisów dotyczących wykroczeń z tym związanych mogą zaobserwować daleko idącą ignorancję - zmotoryzowani nie są w stanie ogarnąć tego, że poruszanie się szybciej od innego pojazdu na pasie obok to też wyprzedzanie. Szczerze? Jeżeli nie są w stanie zrozumieć tak prostego niuansu, to ja się zastanawiam, czy w dalszym ciągu powinni oni prowadzić auto. A może to dobry moment na to, żeby przenieść się na taczki?

Opresyjne państwo, nadinterpretacja przepisów

Czasami widzę i takie komentarze osób, które prawo jazdy mają i najpewniej z niego korzystają na co dzień. Że przepisy odnoszące się do wyprzedzania na przejściach to furtka do nadinterpretacji dla policjantów i możliwość wlepiania kuriozalnych kar (za wyprzedzanie jest dwie stówki, za ominięcie stówek pięć). Powiem Wam tak - kilka razy zdarzyło mi się, że jechałem obok wyprzedzającego mnie pojazdu na pasach, a w pobliżu stał / poruszał się pojazd policji drogowej. I co? I nic, zero reakcji. Policjanci najczęściej karzą za takie wykroczenia w momencie, gdy prowadzą dedykowaną ku temu akcję. A może mam po prostu zbyt słabe porównanie z Rzeszowa?

Drogą wielopasmową z przejściami dla pieszych poruszam się codziennie i niemal co dzień widzę także potencjalnie niebezpieczne wykroczenia kierowców w okolicach przejść. Z powodu niefrasobliwości kierowców na al. Tadeusza Rejtana (Rzeszów) wprowadzono dodatkową sygnalizację świetlną, właśnie z myślą o pieszych chcących przejść przez jezdnię. Do ok. godz. 18:00 wszystkim sterują światła, ale po tej godzinie sygnalizatory są wyłączane, a na drogach znowu odbywa się wolna amerykanka.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu