Nie wiem jak dla was, ale dla mnie w Polsce nie da się przeglądać social mediów w Prima Aprilis. Wszystko przez to, że na żednadometrze kończy się skala.
Prima Aprilis - jak fajne święto zamieniono w festiwal internetowej żenady
Być może znacie to uczucie, kiedy macie nadzieje, że coś, co zdarza się regularnie i zawsze niesie ze sobą negatywne emocje, "tym razem wyjdzie inaczej". Fenomen ten bardzo dobrze ten bardzo dobrze znają osoby, które śledzą poczynania naszej reprezentacji, gdzie w 90 proc. przypadków po meczu można wszystko podsumować słowami "niby człowiek wiedział,, ale się jeden łudził". Cóż, takich przypadków jest zdecydowanie więcej i zapewne każdy może w swojej świadomości przytoczyć jeden czy dwa. Ja jednak mam tak właśnie w przypadku "święta", jakim jest Prima Aprilis. Co roku łudzę się, że może tym razem będzie inaczej, że ludzie się opamiętają...
Polecamy na Geekweek: Krótko śpisz? Uważaj, bo prosisz się o astmę
Nie. Nic z tego. Prima Aprilis w Polsce jest żenujące i upierdliwe
Ja wiem, że zabrzmię jak boomer ostateczny, ale naprawdę lubiłem Prima Aprilis za dzieciaka. W świecie, w którym nie było "pranków" pokroju spychania ludzi ze schodów czy innego tego typu praktyk dla wyświetleń (bo o YT nikt wtedy nie słyszał) Prima Aprilis było po prostu takim pozytywnym dniem, gdzie można było kogoś wkręcić, a jako że internet nie pozwalał wtedy na natychmiastowy dostęp do każdej informacji, to i same wkrętki były trudniejsze do rozgryzienia. Jednak kiedy na salony weszły social media, wszystko się zmieniło. Jak na zawołanie wszystkie portale informacyjne czy profile firm uznały, że teraz one będą królami komedii i pokażą wszystkim, jak to potrafią być zabawne.
Szkoda tylko, że tej kreatywności wystarcza zazwyczaj na jakieś 5 minut, więc był moment, gdzie nie dało się otworzyć lodówki, by nie wyskoczyły z niej posty pokroju "nowy produkt XYZ", "kończymy działalność", "zmieniamy lokalizacje" etc. Portale tematyczne nie są lepsze. W kontekście muzyki chyba w trzech różnych miejscach czytałem kiedyś, że Hetfield przechodzi do innego zespołu" albo/i jest w związku z jakąś popgwiazdką.
I jakby - nikomu nie zabronię robienia sobie na swoim profilu czego dusza zapragnie. Problem (dla mnie przynajmniej) polega na tym, że pierwszy kwietnia stał się dniem, gdzie po prostu nigdzie nie warto zaglądać. Nie dlatego, że można zostać oszukanym - niskie loty i powtarzalność żartów sprawiają, że nie wiem czy na tym świecie istnieje ktoś, kto by się na to nabrał. Raczej dlatego, że to po prostu jest... irytujące. Jeżeli wchodzimy na portal informacyjny, chcemy dostać właśnie to - informację. Kiedy przeglądamy media społecznościowe - wyboru tego, co dla nas najciekawsze.
Tymczasem wygląda to tak, że wszyscy social media ninja w tym kraju obowiązkowo muszą w swoją tabelkę z planowanymi postami wpisać na 1. kwietnia "żart na Prima Aprilis" bo inaczej dostaną dwadzieścia razy bambusowym patykiem po dłoniach. I ten "żart" muszą realizować, nawet jeżeli tego typu treści przestały być zabawne jeszcze kiedy na chleb mówiłem "pep".
A szkoda, bo w tym natłoku miernoty zdarzają się kampanie i pomysły, które faktycznie bawią. Czasami firmy potrafią śmiać się z samych siebie, pokazywać, że widzą wady w swoich produktach czy mają luźne podejście do korporacyjnych standardów. Jednak to jest kropla w morzu wszystkich tych, którzy uważają, że "muszą coś napisać, bo pierwszy kwietnia". Cóż, jest to jeden z powodów, dla których sam przestałem korzystać z chociażby Facebooka.
I oczywiście - narzekanie na to, jak prima aprilis wygląda w Polsce nie jest niczym nowym, co pokazuje, jak bardzo aspirujący do nominacji na komedianta roku social media ninja, powtarzający ten sam żart na 7 profilach firmowych którymi zarządzają są po prostu irytujący. Dlatego od wielu lat w ten konkretny dzień staram się odciąć od przeglądania bieżących wydarzeń, informacji czy po prostu - od tego co się mówi. Nie dlatego, żeby nie zostać oszukanym, ale dlatego, że wszystko, co się wtedy dzieje w sieci i social mediach powoduje głębszy oddech, przewrócenie oczami i stwierdzenie "serio, to jest najlepsze co byliście w stanie wymyślić?".
No, chyba, że to ja jestem boomerem i po prostu nie rozumiem tego najbardziej wyrafinowanego poczucia humoru.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu