Raz zdany egzamin na prawo jazdy nie da Ci gwarancji tego, że po pewnym czasie WORD się o Ciebie nie upomni. Okazuje się, że rząd planuje wprowadzenie zmian, wedle których kierowcy mieliby być egzaminowani... co roku. Na szczęście tylko z teorii.
Zmiany w sposobie egzaminowania i ewaluowania późniejszej wiedzy mają być wprowadzone na pewno, ale jak zaznaczają eksperci - ich zakres może być nieco inny, jak się to przedstawia obecnie. Jak podaje portal TokFM, powołując się na wypowiedź Dariusza Chyćki, egzaminatora WORD w Lublinie i jednocześnie wchodzącego w skład zespołu doradczego przy Ministrze Infrastruktury, rządzący chcą się rozprawić z niedoskonałym systemem i wprowadzić szereg zmian. Jakie dokładnie one będą, o tym przekonamy się zapewne już niebawem. Na razie mamy tylko ich zarys.
Przypomnijmy - obecnie kandydat do uzyskania uprawnień podchodzi do dwóch egzaminów państwowych: teoretycznego oraz praktycznego. Pierwszy sprawdza znajomość przepisów i pośrednio, technikę prowadzenia / obsługi samochodu, drugi natomiast skupia się na umiejętnościach wykonywania zadań egzaminacyjnych. Mimo wprowadzonych w ciągu dekady obostrzeń na tym polu, rządzącym wydaje się, że w dalszym ciągu "wyrobienie papierka" jest zbyt sielankowe i przekłada się na bardzo niekorzystne statystyki dotyczące liczby wypadków i ich śmiertelności. Zapomina się jednak o stanie infrastruktury drogowej w Polsce oraz o tym, że obywatele naszego kraju często jeżdżą starszymi autami, które mogą mieć niepewną historię lub zwyczajnie nie chronią kierowcy oraz pasażerów tak dobrze, jak nowsze modele.
Kursanci nie mogliby również uczyć się do egzaminów zdalnie, za pomocą stron internetowych, na których gromadzi się pytania teoretyczne. Mimo wprowadzonych i na tym polu zmian (zróżnicowane pytania, ograniczony czas odpowiedzi, materiały "z życia wzięte"), rządzący chcą zaprowadzić porządek i tutaj. Możliwe by było uczenie się teorii tylko w ośrodkach szkolenia kierowców. Jednak nie jest to najpoważniejszy zamiar - egzamin dla nowych kierowców miałby się odbywać co 12 miesięcy - obowiązkowo. Jeżeli do niego nie przystąpi, nie będzie mógł kierować samochodem.
To nie są dobre zmiany
Członek zespołu doradczego tłumaczy to potrzebą poprawy statystyk. To oczywiście bardzo dobra pobudka, tylko pytanie, czy w ten sposób można uzyskać takie efekty? Jestem pewien, że lepszym batem na kierowców byłoby znaczne podwyższenie mandatów za wykroczenia drogowe - do takich kwot, które naprawdę by bolały. Młody kierowca obawiałby się nie tylko zabrania "lejców" z powodu przekroczenia ilości punktów karnych, ale również dotkliwej kary finansowej, która poskromiłaby jego zapędy. Znajomość przepisów nie oznacza mniejszej liczby wypadków. Podstawowym problemem na polskich drogach jest jazda z naprawdę niebezpiecznymi wskazaniami licznika (kto nie przekroczył ograniczenia niech pierwszy rzuci kamień). Nie wspominam tutaj już o jeździe w terenie zabudowanym z prędkością ponad 100 kilometrów na godzinę, bo to już jest niesamowita głupota.
Według mnie, podstawową intencją urzędników oraz rządu jest nabicie sobie kiesy. Jestem pewien, że takie egzaminy będą dodatkowo płatne. Obecnie, "teoria" kosztuje 30 złotych. Wyobraźcie sobie zatem, ile można zyskać w ten sposób po roku, dwóch. Ale spokojnie, drodzy rządzący. Liczę na to, że autonomiczne auta kiedyś staną się standardem, a wam ucho zacznie się urywać. O ile się nie rozprawicie i z nimi...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu