Filmy

Polityka od Vegi - recenzja. Najciekawszym fragmentem seansu były reklamy

Weronika Makuch
Polityka od Vegi - recenzja. Najciekawszym fragmentem seansu były reklamy
41

O Polityce Patryka Vegi słyszał już każdy. Masa Polaków zdecydowała się ten film zobaczyć. Mam nadzieję, że reszta zrezygnuje.

Vega rozpoczął weekend jak prawdziwy student, czyli od środy. Właśnie wtedy zadebiutował jego film, który w tym weekendowym otwarciu zdążył zebrać niemal milionową publiczność. Rozumiem, skąd wynika duże zainteresowanie produkcją. Vega rozkręcał kampanię reklamową jak tylko mógł. Sama nie byłam specjalnie przekonana do tego dzieła po zobaczeniu zwiastuna, ale w końcu postanowiłam dać filmowi szansę. Mój błąd. Polityka została podzielona na sześć segmentów i to z ich pomocą ją omówię.

Pani premier jest ze wsi, ale to zabawne!

Pierwszy segment opowiada o pani premier, którą gra Ewa Kasprzyk. Postać ma przypominać Beatę Szydło. Polityka rozkręca się marnie. Zaczynamy od sceny znanej ze zwiastuna. Kobieta karmi kury i w tym momencie dowiaduje się, że została szefową rządu. Przejęta pojawia się w Warszawie, aby przyjąć instrukcje od Prezesa. Od niego z kolei dowiaduje się, że ma być twarzą Dobrej Zmiany. Pionkiem bez własnego zdania. Od tamtego momentu zaczyna się jej szkolenie. Istny kabarecik, drodzy państwo. Bo wiecie. Premier jest uczona wyraźnego wysławiania się, współpracowania z tłumem, odpowiedniej gestykulacji. Oj, jak śmiesznie! Przecież nikt, kto występuje publicznie, nie przyjmuje takich lekcji. Ani politycy na całym świecie, ani prezenterzy, no nikt. Tylko ona musiała uczyć się chodzić i malować. Ale numer! W przerwach od premierowania wraca na wieś, do męża. Tam zajmuje się pieskiem, obiera ziemniaki i gotuje obiad. To też jest element komiczny. Abyśmy na pewno tego faktu nie przeoczyli, scenom towarzyszy podkład dźwiękowy przypominający melodyjkę rodem z czechosłowackich Sąsiadów. Vega stara się ugrać muzyką, co tylko może. Gdy poznajemy mroczne oblicza polityków, taka również staje się ścieżka dźwiękowa. Rozmowy na temat nagród dla posłów okraszone są muzyką zwiastującą co najmniej konflikt na miarę globalną. Pozwolę sobie nie streszczać dokładnie afer, które zaprezentowane są w filmie. Jeśli śledzicie wydarzenia z kraju, na pewno dobrze je pamiętacie. Jeśli nie, zalecam szybkie pytanie do wujka Google i wszystko stanie się jasne. O wszystkich tych sprawach było bardzo głośno, a Vega nie dodaje do nich właściwie niczego od siebie. Lektura serwisu z wiadomościami wystarczy. W historii pani premier nie zabrakło też słynnego zderzenia z kolumną BOR-owych samochodów, ale o tym więcej w ostatnim epizodzie.

Pupil, czyli lokowanie produktu na bogato

Kolejny fragment przedstawia nam historię postaci mających przypominać Antoniego Macierewicza (Janusz Chabior) i Bartłomieja Misiewicza (Antonii Królikowski). Pupil, zostaje wkręcony do Ministerstwa Obrony Narodowej, mimo absolutnego braku kompetencji. To przygłupi i zabawowy chłopak, który szybko zauważa, że hulaszcze życie jest dużo ciekawsze niż wszystko, co mu wpojono w szkole Ojca Dyrektora. To Niby-Misiewicz wyrabia większość normy kurew rzucanych na prawo i lewo u Vegi. Mam tu na myśli zarówno wulgaryzmy, jak i prostytutki. Pupil sobie nie żałuje. Chleje, imprezuje, ćpa i maca co popadnie. Swoim ulubienicom kupuje drogie prezenty zza granicy. Chcecie konkretnie wiedzieć jak? Nie myślcie, że to nieistotne! To koszmarne lokowanie produktu. W tym segmencie reklamuje się Cinkciarz.pl. Pupil najpierw robi zdjęcie bilbordu, żeby potem móc skorzystać z ich usług. "Zajebista karta walutowa, nawalam zakupy po całym świecie" - stwierdza w pewnym momencie, radośnie rozbijając nią kokainę na równe kreski. Karta towarzyszy mu do końca kariery, bowiem przed wylądowaniem w areszcie wysyła ją swojej dziewczynie, pisząc w liście: "wierzę, że przyniesie Ci tyle radości, co mi". Litości. Wróćmy jednak do zachowania bohaterów. Królikowski wychodzi ze skóry, żeby robić z siebie buca. Pupil jest zachłyśnięty władzą i skorumpowany. Niby-Macierewicz jest nim ewidentnie zauroczony. Na wspólnym ćpaniu próbuje go nawet pocałować. Niestety, chłopak odrzuca zaloty. Może to i lepiej? Niby-Macierewicz jest zajęty snuciem teorii spiskowych i poddawaniem się elektrowstrząsom. Nie miałby czasu na związek.  I znów. Wszyscy wiemy, jak wyglądała praca Misiewicza i jak się skończyła. Możemy się pośmiać, że lubi disco-polo (bo to był chyba element komediowy) w przerwie między ziewaniem od tego przeciągniętego wątku.

Prawdziwy romans pokazuje nam masę seksu

Ten segment pokazuje nam historię posła, mającego przypominam Stanisława Piętę i jego kochankę, Izabelę Pek. Niby-Pięta jawi się jako ogień boży, ostoja wartości i tradycji. Jak wiemy z mediów, to tylko marna postawa, ponieważ wdał się w długi romans z młodszą kobietą. Ten segment to głównie sceny seksu bohaterów przeplatane z przemówieniami sejmowymi Niby-Pięty. Na mównicy twardo staje przy swoich poglądach, a w łóżku twardo... no, rozumiecie. Sekwencja jest na tyle długa, abyśmy dokładnie zrozumieli, że gdy ktoś mówi, że rodzina i Bóg są najważniejsi, jednocześnie wdając się w romans, to robi źle i jest hipokrytą. No wiecie, nie powinno tak być. To nieładnie. Napisałabym to raz jeszcze, dla jasności, ale sobie daruję, wierząc w szybsze kojarzenie faktów przez czytelników niż Vega. W tym fragmencie nie brakuje również próby założenia nowej partii z Ojcem Dyrektorem. O wszystkim dowiaduje się partia Niby-Pięty, puszczają zdjęcia z romansu do mediów i tyle z zabawy oraz wartości merytorycznej tej części. Po co ona komu była? Nie mam bladego pojęcia.

Ojciec dyrektor lubi pieniądze, wiedzieliście?!

Ten fragment stara się pokazać coś na serio. Przynajmniej częściowo. Opowiada o Ojcu Dyrektorze (Zbigniew Zamachowski), jego uczelni, radiu i telewizji. Tak, zobaczymy słynny fragment z samochodem od bezdomnego oraz urodziny Radia, na które przyszła cała polityczna śmietanka. To jednak najmniej istotne fragmenty, o których nie warto więcej wspominać. Oprócz tego Vega próbował pokazać poważniejszą aferę. Młoda dziennikarka (Anna Karczmarczyk) stacji Ojca została wydelegowana do poważnego zadania. Stacja mająca przypominać TVN wyemitowała materiał, w którym ujawniono brutalność polskich narodowców po przeniknięciu w ich szeregi pod przykrywką. Ojciec Dyrektor chce zrobić to samo. Wysyła dziewczynę w lewackie odmęty tj. na marsze KOD-u. Tam dziennikarka poznaje chłopaka, który stara się jej pokazać odmienny świat. Miły wieczór kończy się jednak gwałtem i ucieczką poszkodowanej. Niestety, to nie koniec jej relacji z oprawcą. Za namową Ojca organizuje wraz z gwałcicielem obchody imienin Stalina. Kojarzycie urodziny Hitlera? No właśnie. Dziennikarka ma zrobić z imprezy materiał z ukrytej kamery, pokazując bestialstwo lewactwa. Ostatecznie jednak na imprezę napada banda narodowców, a dziennikarka znów zostaje zgwałcona i pozostawiona samej sobie. Tak, wiem, że w tym wątku występuje jeszcze ksiądz grany przez Tomasza Oświęcimskiego, ale to tak marny i niepotrzebny występ, że nie chce o nim więcej wspominać.

Prezes ma ludzką twarz

Przedostatni fragment przybliża nam postać mającą przypominać Jarosława Kaczyńskiego (Andrzej Grabowski). Zawiązuje on bliższą relację ze swoim fizjoterapeutą (Maciej Stuhr). Oczywiście, zanim dojdzie do czegoś poważniejszego, musimy napatrzeć się na żarty, że Prezes bardzo kocha swojego kota i jest niski, więc muszą mu obniżać mównicę. Aż sama nie wiem, czy to bardziej zabawne, czy obrazoburcze! Ale mówiąc serio - Jarosław Kaczyński powinien podziękować Vedze za ukazanie go w takim świetle. Może i jego sekwencja kończy się wściekłym monologiem przeciw protestującym, w których pada słynne stwierdzenie o gorszym sorcie, ale tak poza tym? Dusza człowiek. Szybko zaprzyjaźnia się z fizjoterapeutą, otwiera się przed nim. Nie zabrakło nawet sentymentalnej sceny ze wspomnieniami o zmarłym bracie. Nawet domniemany homoseksualizm Prezesa został zasugerowany dużo delikatnej niż ten Niby-Macierewicza. Jeśli ten fragment miał być takimi przeprosinami w stronę władzy za kiepski film, to okej. Doceniam starania, Patryk.

Ale to już było i niech nie wraca

Ostatni fragment przedstawia nam historię Stefana (Daniel Olbrychski), w którego gruchnęły samochody BOR-u, wioząc panią premier. Jest to najciekawsza opowieść ze wszystkich. Jako jedyna cokolwiek wnosi do filmu, zawiera inny komentarz niż śmieszna muzyczka czy przepisywanie doskonale znanych afer na scenariusz. Mężczyznę oczywiście próbują obarczyć winą za wypadek. Gdy ten się nie daje, przyciąga uwagę opozycji. Polityk mający przypominać Grzegorza Schetynę (Zbigniew Suszyński) proponuje mu startowanie z jego list, chcąc wykorzystać tę chwilę sławy.  Stefan angażuje się w sprawę, jak należy. Przygotowuje program polityczny i liczy na sporą kampanię reklamową. Niestety nic z tego. Koledzy z partii uświadamiają mu, że kampania to brudna gra, a sama polityka nie ma nic wspólnego z wielkimi ideami. To tylko gra o władzę i pieniądze. Ostatecznie Stefan dostaje się do sejmu, a tam daje przemowę, oprotestowując ten cały bałagan. Mówi o dzieleniu narodu, odpowiedzialności władzy i odbudowuje demokracji. Podsumowuje to wszystko pokazaniem dupy i otwarciem pierwszego posiedzenia. Cóż. Doceniłabym to bardziej bez tego żarciku na koniec, ale cieszę się, że Vega jakkolwiek spróbował coś przekazać widzom. Posłużył się frazesami i wcisnął to na sam koniec. Niestety część widzów wyszła z seansu, na którym byłam, zanim doszło do tej mówki.

A oni swojego fragmentu nie dostali, biedaczki

Nie wspomniałam o posłance mającą przypominać Krystynę Pawłowicz (Iwona Bielska), bo nie ma w tym filmie żadnego znaczenia. Pojawia się na ekranie kilka razy. Krzyczy z mównicy, obrażając wszystko, co tylko jesteście w stanie skojarzyć z lewactwem. Ach, i jeszcze je sałatkę w sejmie. Serio. To tyle z jej wielkiego obnażania i konieczności umiejscowienia jej na plakacie. Podobnie ma się sprawa z politykiem mającym przypominać Mateusza Morawieckiego (Marcin Bosak) i jego zapierdalaniem za miskę ryżu. Szkoda, że nie promowano filmu statystami, bo to najzabawniejszy fragment całości. Są tak anemiczni i beznadziejni, że głowa mała. Wyglądają jakby byli tam za karę. Niby-Pawłowicz jadła obiad z cztery razy większym zaangażowaniem niż oni protestowali przed sejmem. Tragedia.

To najmniej kontrowersyjny obraz ostatnich dekad

Polityka Patryka Vegi nie jest warta oglądania, tym bardziej, jeśli śledzicie bieżące wydarzenia. Ten film wcale nie ujawnia nowych afer, wcale nie próbuje zmienić sceny politycznej. Pokazuje wszystko to, o czym mówi się od dawna, o czym wszyscy wiedzą. Vega nie próbuje nas zszokować, nie chce nas niczego nauczyć ani otworzyć oczu. To produkcja dla leniwych. Dla tych, którym nie chce się nawet scrollować fejsa, aby trafiać na największe afery i zapomnieli adresu Kwejka i nie mogą sobie obejrzeć najpopularniejszych i najsłabszych memów. Polityka nie zmieni w waszym życiu absolutnie niczego. Wielka kampania wokół filmu to nudna wydmuszka pełna durnych obietnic, czyli dokładnie to samo, czym faszerują nas politycy w trakcie swoich kampanii. Nie idźcie na to do kina. Wydajcie pieniądze na bilet do ciekawego muzeum, zjedzcie dobry obiad, wesprzyjcie jakąś akcję charytatywną, ale Politykę sobie darujcie. Szkoda dwóch godzin na to pasmo nudy.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu