Pokemon Go Fest 2020 już za nami. Inny niż dotychczasowe, ale nareszcie dostępny dla każdego!
Kilka lat po premierze gry, zimą wciągnąłem się w Pokemon Go. Z dnia na dzień stało się moją ulubioną grą, od której nie potrafię się oderwać — spaceruję godzinami, biję gymy, zdobywam odznaki, a po powrocie walczę w PVP. Ten rok jest niezwykły: dystans społeczny, problemy z przemieszczaniem się, wiadomo więc, że Go Fest musiał zmienić formułę. I zmienił. W tym roku nie musieliśmy lecieć na drugi koniec świata: wystarczy zakup wejściówki (niecałe 70 złotych) i możemy grać gdziekolwiek jesteśmy. No i grałem — co prawda nie na hucznych uroczystościach organizowanych w centrach miast, a w niewielkim gronie przyjaciół, z dala od zgiełku. Ale nie zmienia to faktu, że wszyscy bawiliśmy się doskonale — i nie wyobrażam sobie, by za rok nie było powtórki!
Pokemon GO Fest 2020: lokalnie też można się doskonale bawić
Kupowany bilet zapewniał graczom dostęp do specjalnych questów (w których można było zgarnąć rzadkie Pokemony i pakiet przydatnych przedmiotów), a także większej ilości Pokemonów na mapie. Bo owszem — część (dość rzadkich) stworków dostępna była dla wszystkich — ale tylko uczestnicy Go Festu mogli łapać gatunki, których u reszty zabrakło. A nie powiem — widok gatunków które na co dzień (jeśli w ogóle) są dostępne w czterogwiazdkowych raidach niezwykle cieszył. I mimo że w sobotę po kilku godzinach moi współgracze byli już dość wymęczeni formułą, to w niedzielę wstąpiły nowe siły. No bo właśnie: pierwszego dnia rotacyjnie, co godziny, pojawiały się pewne typy Pokemonów, o czym Niantic informował od kilku tygodni. Żadna niespodzianka. A o tym co wydarzy się w niedzielę nie piśnięto ani słówka — i wszystkiego dowiedzieliśmy się dopiero po starcie wydarzenia wczorajszego ranka.
A działo się dużo: rzadkie Pokemony wciąż biegały wolno po mapie, ale cała impreza kręciła się wokół Zespołu R i stworków w wariancie Shadow. Ponadto gwarantowanymi nagrodami był cały pakiet legendarnych i mitycznych Pokemonów (był Mewtwo, Zapdos, Articuno, Moltres, Victini), a w pięciogwiazdkowych raidach pojawiło się sporo dawno niewidzianych legend. Obie formy Giratiny, Dialga oraz Palkia. I dzięki zdalnym zaproszeniom do raidów, nawalczyłem się co nie miara. Ale nawet będąc na osiedlowym spacerze spotkałem kilkoro graczy, którzy przyprawili mnie o uśmiech. Bo raz jeszcze przekonałem się o tym, że Pokemon Go jest grą łączącą pokolenia — i widok dzieci z rodzicami uganiającymi się za kolejnymi stworkami czy też bijącymi legendy w gymach nie był tylko marketingowym obrazkiem Niantic, a to działo się naprawdę. Mimo tego okropnego upału!
Ogromny sukces nie jest tutaj przypadkiem
Tydzień temu świat obiegła informacja, że Niantic sprzedał ponad milion (!) biletów na tegoroczny Pokemon Go Fest. Nie zdziwiłbym się, gdyby finalnie było ich nawet dwa razy więcej — im więcej wydarzenia, tym więcej chętnych, wiadomo. Firma nie musiała kombinować z zapewnieniem miejsca, ochroną wydarzenia, ba, nie musiała dbać o jakąkolwiek organizację. Kluczową była kwestia jakości zabawy — i choć faktycznie zdarzały się momenty, w których serwery łapały zadyszkę, to mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że te... dały radę. Pandemia zmieniła kształt wydarzenia i mam nadzieję, że nowa forma stanie się już standardem. Dostępna dla wszystkich w tej samej cenie. Można było bawić się w środku lasu, w miejskim parku, a nawet we własnym mieszkaniu, co akurat przy weekendowym upale był zbawienne. Mam cichą nadzieję że nawet jeżeli nie sami twórcy, to księgowi w firmie, wyciągną wnioski z sukcesu Go Fest 2020. I kolejne tego typu wydarzenia także nie będą już stawiać żadnych barier.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu