Mniej więcej od 2016 roku interesuję się tematami kryptowalut, blockchaina i regulacji prawnych związanych z tego typu instrumentami. Pierwszą styczność z tymi tematami miałem ok. 2009 roku, kiedy wykopałem pierwsze 0,5 BTC. Temat porzuciłem w momencie, gdy uświadomiłem sobie, że opłata za prąd przewyższyła mój “urobek”. Gdybym tylko wtedy wiedział…
Początki bywają trudne. Oto moja historia - jak straciłem 90% na kryptowalutach
Autorem tekstu jest Jakub Putyło — Prywatnie entuzjasta kryptowalut, blockchain i kolarstwa (szef zespołu wsparcia ultrakolarza Remka Siudzińskiego), a także esportu (niegdyś członek zespołu redakcyjnego Pentagram G-Shock Gaming). Zawodowo business developer w firmie zajmującej wytwarzaniem oprogramowania dla firm z branży fintech oraz healthcare z użyciem technologii blockchain
Ale nie wiedziałem. 0,5 BTC warte w czasach mojego “kopania” było kilka centów, więc dysk razem z tym wirtualnym pieniądzem powędrował na śmietnik. Czy dzisiaj mi go szkoda? Pewnie, każdego pieniądza szkoda - zdecydowanie. I mniej więcej z takiego nastawienia wzięło się to, że postanowiłem zostać inwestorem na tym trudnym, ale satysfakcjonującym rynku. W czasach pierwszej większej bańki - był to rok 2017 byłem raczej “apaczem” niż czynnym inwestorem. Zwyczajnie nabywałem branżowego “otrzaskania” po to, aby swoje obserwacje wykorzystać już w trakcie poważniejszych operacji. Aby lepiej zobrazować Wam sytuację, jaka wytworzyła się potem - posłużmy się umowną jednostką. Wtedy zainwestowałem 28 jednostek.
[okladka rozmiar=srednia]
[/okladka]
Moje pierwsze kroki z inwestycjami w kryptowaluty to zasadniczo day trading na ETH (Ethereum) oraz BTC (Bitcoin), gdzie cieszyłem się z zarobku na poziomie stu czy dwustu złotych. Jak każdy początkujący, po wahnięciu kursu na moją korzyść, zwyczajnie sprzedawałem wszystko by zabezpieczyć swój zysk. Miało to jednak swoją drugą - ciemniejszą stronę. Nieco zbyt ciasno ustawiony mechanizm stop-loss regularnie realizował moją stratę. Można więc powiedzieć, że na samym początku traciłem mniej więcej tyle, co zyskiwałem. W głowie miałem obrazki tych zdumiewających bogactw po spektakularnych operacjach na kryptowalutach. Każdy chce być bogaty, ale nie każdy potrafi do tego bogactwa doprowadzić.
Brak wiedzy w inwestycjach zazwyczaj jest albo kosztowny, albo bardzo kosztowny. W moim przypadku był… średnio kosztowny. To zależy od skali, w jakiej mówi się o naprawdę dużych pieniądzach. Ale o tym za chwilę - wszystkie moje transakcje (BTC x PLN, ETH x PLN) opierały o naszą narodową walutę. Prawo podatkowe mówi, iż obowiązek podatkowy powstaje w momencie wymiany waluty cyfrowej na walutę fiducjarną (FIAT). To znaczy, że przy każdej transakcji (a było ich czasem kilka dziennie pojawiał się podatek do zapłacenia). Niestety, ale Polska niekoniecznie jest krajem,który jest dobrze przygotowany do tego by wspierać ludzi handlujących kryptowalutami. Po zapłaceniu należnych podatków zacząłem zastanawiać się jak zoptymalizować swój trading. Zasięgnąłem wiedzy u ekspertów, którzy doradzili, aby handlować z kryptowalut do tzw. “Stablecoinów”, których cena jest ściśle powiązana z walutami fiducjarnymi (FIAT) - ja wybrałem Tether (USDT), czyli cyfrowy odpowiednik dolara. Nierealizując konwersji do złotego, nie generowałem potrzeby zapłacenia podatku od każdej takiej operacji - czyli “profit”.
To nie miejsce na lokowanie produktu, więc zaznaczę jedynie że inwestycje w kryptowaluty zacząłem od jednej z polskich giełd - po czasie przeniosłem się natomiast do podmiotu “z żółtym logo” (każdy pewnie będzie wiedział, o co chodzi). Niższe opłaty za transakcje, a także szersza paleta coinów mocno mnie skusiły. Nie bez znaczenia był także fakt dostępu do innych opcji zarabiania pieniędzy w świecie kryptowalut (staking, launchpad, futuresy, itd.). Jednak day trading w pewnym momencie przestał mi dawać już tyle frajdy (miałem też inne oczekiwania co do zysków) co wcześniej, sporo rzeczy ponadto się nauczyłem. Swój kapitał w ETH podzieliłem więc na longterm oraz short-term day trading, a także poszukałem mniej znanych, ale obiecujących projektów.
Tak trafiłem na grupy sygnałowe
W dalszym ciągu pogłębiałem swoją wiedzę w zakresie inwestowania - tutaj nie można zarzucić dokształcania się. Cały czas szukałem informacji na tematy “ogólnoinwestycyjne”, oczywiście non-stop śledząc to, co dzieje się w temacie kryptowalut. Chłonąłem wszystko, co znajdowało się na forach, grupach dyskusyjnych (również w zakresie analizy technicznej). Nierzadko trafiałem również do miejsc, w których można było trafić na mniej znane, ciekawe projekty i ostatecznie - dołączałem do grup sygnałowych. W moim przypadku - jedna z grup sygnałowych oparta na sygnałach z dźwignią stała się dla mnie zgubna.
Swoją drogą - grupy sygnałowe to naprawdę ciekawy biznes (dla ich twórców). Prowadzący taką grupę ustala cenę za dostęp do niej - czasami jest to nawet 1000 złotych, 1500 złotych miesięcznie za członkostwo. Co się sprzedaje? Sprzedaje się to, że ktoś z dużym doświadczeniem w graniu na giełdzie mówi Ci co i kiedy kupić, a kiedy warto sprzedać. Często płatne grupy mają swoją “siostrę” - darmową grupę, na której właściciel reklamuje swoje usługi i zachęca potencjalnych klientów darmowymi sygnałami (1-2 na miesiąc). Muszę przyznać, że niektóre darmowe grupy były dla mnie miejscami niezwykle pomocnymi - dawały mi one możliwość wyboru atrakcyjnego coina do zakupu.
Poza regularnymi kryptowalutami, tymi najpopularniejszymi - jest mnóstwo mniej znanych coinów. Niektóre takie tokeny mogą być niesamowitą okazją inwestycyjną - wśród tych, które cały czas powstają przecież są takie, które bardzo solidnie rosną. Jednak tutaj mamy do czynienia także z o wiele większym ryzykiem - mała płynność na danym aktywie powoduje bowiem, że o wiele łatwiej jest tutaj manipulować ceną. “Wtopa” jest więc bardzo możliwa i trzeba w tej materii naprawdę mocno uważać.
Ta nieszczęsna dźwignia…
Zgłębianie rynku kryptowalut ostatecznie skłoniło mnie do tego, aby skorzystać z tzw. “Dźwigni” do tego, aby zarobić na kryptowalutach. Rozochocony pewnymi zyskami w pewnym momencie “straciłem głowę”. Poczułem się zbyt pewnie i dokonałem bardzo ryzykownej decyzji. Dźwignia to nic innego jak kredyt w banku - zamiast stawiać 100 USD używasz dźwigni x10 i nagle masz “zainwestowane” 1000 USD. Oczywiście zysk dostajemy z 1000 dolców, ale podobnie jest ze stratą. Jeżeli mamy tylko 100 USD swojego kapitału, a pożyczone 900 USD i pozycja spadnie realnie o 1% (na dźwigni będzie to 10%) to nasza pozycja zostaje zlikwidowana. Fajny, szybki zysk jak idzie do góry, niefajna szybka strata jak idzie w dół.
[okladka rozmiar=srednia]
[/okladka]
Wiedziałem wtedy, że dźwignia pozwala na szybki zysk - nawet kilkanaście procent w ciągu jednej minuty. Jednak podobnie, jak szybki może być zysk, tak błyskawiczna może być strata. W ciągu dosłownie jednego tygodnia straciłem 90 procent. Uwierzcie, że po takim ciosie od rynku kryptowalut, trudno jest się pozbierać. Szczęście, że operowałem swoim prywatnym kapitałem i po prostu “mogłem pogodzić się” z jego utratą. Wyobraźcie sobie ludzi, którzy biorą ogromne kredyty, inwestują w kryptowaluty i niemal wszystko tracą (a kredyt trzeba spłacać). Zawsze można zrobić, jak pewien ksiądz, który datki parafian przehulał na rynku kryptowalutowym czy sprytny inwestor, który wspomagając się kredytem hipotecznym kupił CD Projekt po 400 zł przed premierą CP2077 zamiast kupić mieszkanie. Można? Można!
Po tym incydencie dałem sobie 2 tygodnie na to, by odetchnąć. Miałem o tyle łatwiej, że z dnia na dzień nie zabrakło mi pieniędzy na jedzenie, nie narobiłem poważnych długów. Zabolał mnie “tylko” fakt utraty pieniędzy. Ogółem wróciłem do tradingu, ale nie do codziennego sprzedawania oraz kupowania - raczej idę w kierunku long term. Inwestuję w naprawdę obiecujący projekt NFT z polskiego podwórka, który pozwolił mi odrobić zainwestowane na początku pieniądze. Nie jest źle - wszystko skończyło się w miarę dobrze.
Nie chcesz popełnić mojego błędu? Musisz zrobić te kilka rzeczy
Jeżeli zastanawiasz się nad inwestycją w kryptowaluty - po pierwsze, spokojnie. Podchodzenie do tego tematu z “gorącym tyłkiem” to proszenie się o kłopoty. Mnie w pewnym momencie on się dosłownie “zapalił” i mój wręcz ślepy zapał szybko spotkał się z bardzo chłodną lekcją od rynku, który szybko weryfikuje takie postawy. Żeby nie napytać sobie biedy, zadbaj o to, by:
- Na inwestycje przeznacz kapitał (jego pochodzenie / ilość), którego utrata nie spowoduje wywrotu Twojego życia do góry nogami. Podejdź do tego odpowiedzialnie - ZAWSZE możesz stracić. Inwestowanie to ryzyko i pogódź się z nim.
- Nie ulegaj emocjom. Jeżeli masz tendencję do przeginania, niebezpiecznie ciągnie Cię hazard, odpuść sobie inwestycje w ogóle - nie tylko w kryptowaluty. Dobrze jest z chłodną głową podchodzić do każdej decyzji inwestycyjnej.
- Rób sobie pewne przerwy. One pozwalają usystematyzować nabyte doświadczenie, nauczyć się czegoś nowego i nie ulec “serii sukcesów” - kiedy za dobrze nam idzie, jesteśmy bardziej skłonni do ryzyka.
- Miej STATEGIĘ. Bez strategii nie masz co podchodzić do tematu kryptowalut.
W skrócie bo w skrócie - ale mam nadzieję, że pokazałem Ci na “żywym organizmie” (jakim - jak sądzę - jestem), jak może wyglądać wtopa w kryptowalutach i inwestycjach w tym temacie. Jeżeli masz jakieś pytania - zajrzę do komentarzy i odpowiem Ci najlepiej, jak tylko będę potrafił. Dziękuję i do zobaczenia w innym tekście na kryptowalut na Antywebie!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu