Niezgrani

Pięć najgorszych gier o superbohaterach

Mikołaj Dusiński
Pięć najgorszych gier o superbohaterach
Reklama

Wybór najlepszych tytułów z superherosami jest łatwy, większość graczy bez wahania wskazałaby na dwie ostatnie produkcje z Batmanem. Ze słabymi sprawa...

Wybór najlepszych tytułów z superherosami jest łatwy, większość graczy bez wahania wskazałaby na dwie ostatnie produkcje z Batmanem. Ze słabymi sprawa nie jest tak łatwa - na przestrzeni lat było ich tyle, że ciężko wybrać te „naj”. Przed wami moje subiektywne zestawienie największych crapów z facetami w majtkach na spodniach.

Reklama

Lato to idealny okres, aby porozmawiać o superherosach. W kinach pojawia się co roku kilka wysokobudżetowych produkcji o ich przygodach, obecnie to m.in. fajny w mojej opinii Wolverine oraz mocno rozczarowujący Człowiek ze Stali. Co więcej, plażowanie i ogólnie wyjazdy wakacyjne kojarzą się z lekturą rzeczy lekkich i łatwo strawnych dla umysłu. No i znaczna część komiksów, jakkolwiek  były by ambitne, te kryterium dobrze spełnia. Natchnieni takim stężeniem historii o bohaterskich obrońcach świata powracający z urlopów gracze mają często ochotę ponownie zagłębić się w świecie Batmana, Spidermana, czy Supermana. Przed wami przykłady takich gier, po kontakcie z którymi niejeden z naszych kolegów po padzie rozważał zmianę hobby.

5. Aquaman: Battle For Atlantis (Lucky Chicken Games, 2003)


Zestawienie rozpoczyna gra praktycznie u nas nieznana. Po pierwsze dlatego, że została wydana na dwie niezbyt w Polsce popularne platformy, czyli pierwszego Xboksa i Nintendo GameCube. Po drugie, bo dotyczyła herosa wówczas niszowego nawet na Zachodzie. W sumie dobrze, że mało osób miało z nią styczność, bo to bardzo zła gra była.

Aquaman był brzydki. Mimo, że został wydany na dwie wówczas najmocniejsze platformy (swoją drogą dlaczego nie ukazała się wersja na najpopularniejszą konsolę, czyli PS2, to coś niepojętego), to nie wykorzystywał nawet ułamka ich mocy. Główny bohater spędza większość czasu na pływaniu po zalanej Atlantydzie, która zdaje się składać z kilkunastu powtarzających się na każdym kroku elementów. Widoczność jest oczywiście ograniczona przez „podwodną mgłę”, a i tak gra ma problemy z trzymaniem stałej liczby klatek na sekundę. Nie to jednak było jego największym problemem. Powtarzalność i nuda, to dwa przymiotniki najlepiej oddające esencję gry. Prawie cała polegała na pływaniu od lokacji do lokacji oraz ubijania kilku obecnych w wąskim pomieszczeniu przeciwników i tak w kółko. Gdyby chociaż system walki był dobry...

Mimo tego, że Aquaman mógł korzystać z kilku ciosów podstawowych oraz kilkunastu combosów, to zdecydowaną większość walk dało się zaliczyć wciskając jak maniak klawisz A na padzie od GameCube’a. Natomiast te, których się w bezmyślny sposób nie dało przejść były do niemożliwości utrudniane przez szalejącą jak kot na wiosnę kamerę. Żeby było śmiesznie, najlepszym fragmentem gry były poziomy, w których wcale nie sterowaliśmy głównym bohaterem, ale małą, wyposażoną w działka łodzią podwodną. Nie były one jednak na tyle dobre (no i stanowiły jedynie 4/21 całego Aquamana), aby w jakimś stopniu polepszyć odbiór tego koszmarka.

4.Batman Beyond: Return of the Joker (Kemco, 2000)


Nie chciałbym, abyście po wstępie odnieśli wrażenie, że gry z Człowiekiem Nietoperzem to wyłącznie pozycje wysokiej jakości. Co to, to nie. Wytypowałem kilka tytułów traktujących o przygodach Batmana, które okazały się „godne” umieszczenia w rankingu. Ostatecznie wygrał wydany w USA przed gwiazdką 2000 roku (Przypadek? Nie sądzę!) na pierwsze PlayStation oraz Nintendo 64 Powrót Jokera.

Reklama

Omawiany tytuł jest chodzoną bijatyką 3D w tylu Fighting Force. Choć tego typu gra nie do końca pasuje do mojego spojrzenia na Mrocznego Rycerza, który zwykle preferuje ciche rozwiązania, a walka stanowi jedynie zło konieczne, to nie oznaczało od razu, że będzie słaba. Niestety mechanika została skopana. Batman nie umie podskoczyć i kopnąć przeciwnika jednocześnie, nie jest też w stanie wyprowadzić prostego ciosu pięścią w powietrzu. Z czasem zdobywamy tu nowe rodzaje broni i gadżety, ale większość z nich jest mniej użyteczna od zwykłego mashowania ciosu pięścią i kopniaka. Największą zaletą starć zdaje się być to, że nie trwają zbyt długo, tak samo jak całe poziomy. No ale chyba nie za to ludzie chcieli płacić wówczas kilkadziesiąt dolarów?

Na domiar złego gra, co jest smutnym standardem na tej liście, jest odpychająca wizualnie. Jest to jedna z niewielu produkcji, wykorzystujących cel shading, a właściwie w tym przypadku pseudo cel shading, które nie mają w sobie żadnego uroku. Dodatkowo animacje postaci składają się z kilku klatek, filmiki przerywnikowe są tak żenujące i słabo wyreżyserowane, że nieruchome kadry komiksu byłyby lepszym rozwiązaniem. Albo ściana tekstu do przeczytania na czarnym tle. W grze właściwie całkowicie zabrakło tego, co stanowi o sile dzisiejszych tytułów o Batmanie, czyli voice actingu. Jedyne, co rozbrzmiewa w głośnikach poza odgłosami ciosów, to generyczna gitarowa muzyka. 

Reklama

3. Catwoman (EA Games, 2004)


Film z Kobiecie Kocie z 2004 roku z Halle Berry w roli głównej był bardzo słaby, rozczarował większość fanów tej wielowymiarowej, jak na komiksowe standardy postaci. Jego egranizacja była jednak znacznie gorsza od pierwowzoru. Jednym z największych problemów Catwoman, popularnym w czasach PS2 była szalejąca kamera, która uniemożliwiała komfortowe pokonywanie sekwencji platformowych. Nie ułatwiało także tego (delikatnie mówiąc) mało intuicyjne sterowanie. Brakowało poczucia osiągania czegokolwiek, bo często po serii głupich śmieci trudny skok „wchodził”, mimo że robiło się dokładnie to samo.

Klonujące Tomb Raidera (i to jedną z jego najgorszych odsłon – Angel of Darkness) te sekwencje nie stanowiły jednak głównego dania. Była nim walka. Niestety starcia były jeszcze gorsze od eksploracji. Przeciwnicy byli durni, repertuar ciosów ograniczony, a skryptowane wydarzenia kończące starcia zwykle całkowicie oderwane od tego, co się działo w trakcie rozgrywki. Jeśli tego było mało, to w wersjach konsolowych (na PC podobno wyglądało to ciut lepiej) główna bohaterka była brzydka jak noc listopadowa. Jak można stworzyć odrażający trójwymiarowy model tak seksownej aktorki jak młodsza o dekadę Halle Berry? Ta zbrodnia ostatecznie pogrążyła będącą nie pierwszym i nie ostatnim łatwym skokiem na kasę firmy Electronic Arts.

2. The Uncanny X-Men (???, 1989)


NES był zarówno w Japonii jak i na Zachodzie niesamowicie popularną maszynką. Do momentu wybuchu szaleństwa związanego z Wii i graniem za pomocą pilota, Nintendo Entertainment System był najlepiej sprzedającą się konsolą stacjonarną w historii japońskiego giganta. W związku z tym prawie każda firma związana z popkulturą chciała się pod ten fenomen podłączyć i zarobić.

Reklama

Nie inaczej postąpił Marvel we współpracy z wydającym grę LJN Toys Ltd. O jakości produkcji będącej efektem tego mariażu najlepiej świadczy to, że nie chciało się pod nim podpisać żadne studio developerskie. The Uncanny X-Men, zwane czasem Marvel's X-Men (bo taki napis pojawiał się na ekranie po odpaleniu cartridge’a) było chodzoną bijatyką 2D z widokiem z góry. Była brzydka, monotonna, miała zepsutą mechanikę kooperacji, a wydobywające się z telewizora dźwięki były w stanie wyprowadzić z równowagi nawet buddyjskiego mnicha. Miała też niewiele wspólnego z komiksowym pierwowzorem, mimo uwzględnienia szeregu znanych postaci. Ale nie to było najgorsze. Twórcy wpadli na wspaniały pomysł, aby ostatni, szósty poziom, będący jednocześnie walką z jednym z najfajniejszych superwrogów, czyli Magneto, odblokowywał się dopiero po wciśnięciu tajnego kodu. Jego część została umieszczona na naklejce z tyłu pudełka. Resztę kodu trzeba było wydedukować z wiadomości pojawiających się po zaliczeniu innych poziomów. Niestety było to na tyle nieintuicyjne rozwiązanie, że w erze przedinternetowej mało komu udało się odkryć ów kod, a w konsekwencji ukończyć grę.

1. Superman 64 (Titus Software, 1999)


No i na koniec zostawiłem sobie oczywiście króla superbohaterskich crapów, czyli grę Superman 64. Tytuł ten, razem z wyprodukowanym również przez Titus Software Carmageddon 64, znajduje się praktycznie w każdym zestawieniu najgorszych pozycji, które skalały swoją obecnością platformę, na której pojawiły się tak rewolucyjne gry jak Mario 64, The Legend of Zelda: Ocarina of Time czy GoldenEye 007. Dlaczego Superman był tak zły, że zasłużył na średnią not z recenzji 22,90% (wg. portalu gamerankings.com)? Powodów było bardzo wiele.

Po pierwsze – fatalne sterowanie. Gra była w tym aspekcie tak zepsuta,  że postaci zdarzało się wykonywać zupełnie inne akcje niż te przyporządkowane do naciskanych przycisków. Owocowało to narastającą frustracją i w konsekwencji naciskania wszystkiego, co się dało, aby tylko uzyskać jakikolwiek efekt. Po drugie – brzydota. Mimo że gra została wydana w 1999 roku, czyli pod koniec żywota N64, to wyglądała znacznie gorzej od tytułów z pierwszego, premierowego rzutu. I nie mówię tu o produkcjach samego Nintendo tylko najmniej zdolnych rzemieślników 3rd party. Dodajmy do tego wyludnione, często sztucznie ograniczone lokacje, wszechobecną mgłę oraz niskiej jakości tekstury (lub ich brak i mamy obraz produkcji wyjątkowo obleśnej. Po trzecie wreszcie powierzane Człowiekowi ze Stali misje były do bólu powtarzalne, walka nudna i nieprecyzyjna, a AI przeciwników poszło na kawę i nie wróciło. Jak to świetnie ujął ówczesny recenzent GameSpotu, Joe Fielder, „To była zdecydowanie najgorsza gra, w jaką w życiu grałem… nie widzę żadnego sensu, abyście ją odpalali. No może po to, aby wyznaczyć, gdzie znajduje się absolutne dno.” Nic dodać, nic ująć.

Jeszcze 10 lat temu gry na licencjach, a te z superbohaterami w ogóle były z miejsca przez zorientowanych w temacie graczy uznawane za crapy i w 95% przypadków mieli oni rację. Stąd też spokojnie dałoby się stworzyć listę kilkudziesięciu tego typu starszych produkcji, które nawet w swoich czasach straszyły jakością wykonania. Na szczęście obecnie sytuacja się powoli zmienia i na kilka crapów przypada jeden wybitny Batman: Arkham Asylum lub chociaż przyzwoity X-Men Origins: Wolverine. Oby ten trend wzrostowy jeśli chodzi o jakość został w kolejnych dekadach podtrzymany.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama