Producenci łatają gry na potęgę. Nigdy nie było to jakimś szczególnie problematycznym zjawiskiem. Nawet w czasach, gdy jeszcze internetu nie było pod ...
Patrząc na to, co teraz się dzieje, kolejne opóźnienia Wiedźmina mnie wcale nie martwią
Producenci łatają gry na potęgę. Nigdy nie było to jakimś szczególnie problematycznym zjawiskiem. Nawet w czasach, gdy jeszcze internetu nie było pod polskimi strzechami, na płytkach dołączanych do magazynów pojawiały się "łatki" do popularnych tytułów. Konieczność wyeliminowania błędów, które nie zostały wyłowione na etapie betatestów pojawiała się bardzo często. Jednak to, co dzieje się obecnie jest jakimś kuriozum. Branża gier ma poważny problem.
Ostatnie miesiące to prawdziwa eskalacja tego problemu. Najpierw na półki sklepowe trafił Assassin's Creed: Unity, który wręcz przytłaczał liczbą niedoróbek i błędów. Gra sprawiała wrażenie, jakby nikt nawet nie wysilił się na jej przetestowanie. Trudno uwierzyć by tyle rażących problemów umknęło twórcom. W rezultacie firma boryka się ciągle z wydawaniem patchy. I tutaj perełka. Najnowszy ma teoretycznie 6,7 GB rozmiaru, ale ze względu na problemy techniczne na Xboksie One konieczne może okazać się pobranie aż... 40 GB, a więc całej gry od nowa. Biorąc pod uwagę, że konsola ma dysk 500 GB, dla wielu użytkowników będzie to równoznaczne z potrzebą zrobienia niemałej czystki.
Ubisoft to skrajny przykład. Źle dzieje się też u innych. Dragon Age: Inkwizycja był już łatany kilkukrotnie. Poprawiano sztuczną inteligencję towarzyszy, eliminowano błędy graficzne i wiele innych problemów. Szczególnie istotna była aktualizacja pecetowej wersji gry, której wręcz nie przystosowano do obsługi myszą i klawiaturą. Parodia.
Mógłbym tak wymieniać dalej. Problemy były z Halo: Master Chief Collection, a także z komputerowym Wasteland 2. Nie ustrzegł się ich nawet zaprawiony w bojach Blizzard, który wprowadzając na półki sklepowe dodatek do WoWa Warlords of Draenor, uniemożliwił części graczy zabawę. Nawet polskie CI Games wyłożyło się na Lords of the Fallen, które było w pośpiechu łatane ze względu na błędy uniemożliwiające wręcz komfortową rozgrywkę. Pół biedy, gdy aktualizacja eliminuje pomniejsze problemy i po prostu dopieszcza produkt. Skandalem jest jednak sytuacja, gdzie gracz nie może w pełni skorzystać z produktu, bo uniemożliwiają mu to błędy. Tutaj pojawia się zasadnicze pytanie - czy ktoś w to grał przed premierą?
Otóż grał. Wypuszczanie na rynek niekompletnych i nieukończonych gier staje się wręcz powszechne. Powody są różne - czasem twórcy chcą w ten sposób zachęcić do przedpremierowego zamawiania gier (od lat praktykują to twórcy Foobtall Managera), a czasem wersje te trafiają kilka dni przed premierą do mediów (tak było z Loirds of the Fallen). W tym czasie deweloperzy natomiast ciągle pracują, testują i piszą kod gry, wypuszczając w dniu premiery aktualizację. Znaleziono już nawet dla niej nazwę "Day One Patch". Czyli wszystko jest ok? Nie, nie jest.
Gry są obecnie bardziej złożone niż kiedyś? Bzdura. Wszechobecne uproszczenia w większości przypadków aż biją po oczach. Jasne, rozwinęła się SI i poprawił poziom grafiki, ale podstawowe mechanizmy rozgrywki nie są rozbudowywane, a wręcz przeciwnie. Porównajcie mechanikę starych gier RPG opartych na Advanced Dungeons & Dragons z najnowszymi hitami, a będziecie wiedzieć, o co mi chodzi. Wyjątkiem są tutaj hardkorowe produkcje, jak strategie Paradox Interactive czy gry z serii Total War, ale ich o dziwo problem nie dotyczy.
Ratunkiem mogłaby być tutaj sprawnie działająca siatka crowdsourcingu. To, co mamy obecnie, a więc Steam Early Access i pochodne się do niej na pewno nie kwalifikują. Zamiast tego potrzebne jest narzędzie, w ramach którego gracze, którzy z jakiś względów uzyskają dostęp przed premierą, będą mogli zgłaszać twórcom znalezione błędy. Pomijam już tutaj konieczność inwestowania znacznych kwot w betatesty - coraz częściej odnoszę wrażenie, że tych po prostu nie ma.
A może przyczyn należy szukać gdzie indziej? Kiedyś na sequel ulubionej produkcji musieliśmy czekać relatywnie długo. Dziś kolejne Call of Duty, Assassin's Creed, Need for Speed wychodzą niemalże co roku (jak widać temu ostatniemu odbiło się to już czkawką). Inne serie też przyśpieszyły - jeszcze w pamięci siedzi mi zakończenie Far Cry 3, a tu już gorącą czwórkę przynosi kurier w kopercie. Ledwo co wyszedł AC: Unity, a już wycieka zapowiedź kolejnej części o podtytule Victory. Sezon ogórkowy? Jeszcze kilka lat temu mogliśmy o takowym mówić, a obecnie gry wychodzą niemal całym rokiem - premiera za premierą, sequele, prequele, spin-offy. Istne szaleństwo. Tymczasem okazuje się, że od przybytku głowa jednak boli.
Może zatem powinniśmy dostrzegać dobre strony opóźnienia Wiedźmina III? Może dzięki temu nie dostaniemy niedopracowanego, najeżonego błędami produktu. Chcę wierzyć, że ekipa CD Projekt RED nie robi tego tylko po to, aby bardziej wygładzić kobiece postaci i dodać kilka efektownych zaklęć czy eksplozji. To, co się obecnie dzieje na rynku gier, przekracza wszelkie granice.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu