Jeśli piekło w kosmosie istnieje, to sonda słoneczna Parker właśnie się w nim wykąpała. 6,2 miliona kilometrów od powierzchni Słońca – to mniej więcej tak, jakby stać z twarzą tuż przy płomieniu termonuklearnego silnika, który ani nie robi sobie choćby milisekundy przerwy, ani nie zna pojęcia "litość". Mimo tych warunków — przeżyła. I dostarczyła nam mnóstwo niesamowitych danych.

NASA nie stworzyła tej sondy po to, by po prostu zbliżyć się do Słońca. Celem było wejście w jego koronę — gorącą aureolę, która wciąż kryje więcej pytań niż odpowiedzi. Podczas 24. zbliżenia, które zakończyło się 19 czerwca 2025 roku, sonda Parker pokazała, że nie tylko przetrwała to piekło, ale też pobiła rekord świata w prędkości obiektu wykonanego ludzką ręką: 687 000 km/h. Prędkość, przy której Ziemia byłaby tylko rozmytym tłem.
Nie chodzi tylko o liczby. Ów przelot, trzeci w tej samej skrajnej konfiguracji, był ostatnim w ramach podstawowego planu misji. To znaczy jedno: teraz gramy dalej, ale już bez konkretnego scenariusza. Od teraz Parker nie tylko przetestuje granice fizyki (i własnej odporności), ale też ludzkiej odwagi – bo to przecież my ją tam wysłaliśmy.
Technologia kontra plazma
Bez specjalnej osłony z pianki węglowej, mierzącej zaledwie 11 centymetrów grubości, Parker zamieniłaby się w kosmiczny popiół. Mówimy o temperaturach dochodzących do 930 stopni Celsjusza. Osłona zadziałała jak tarcza – brutalnie skuteczna.
W czasie przelotu sonda działała całkowicie autonomicznie. Żadnego kontaktu z Ziemią. Żadnych instrukcji. Tylko zaprogramowany instynkt przetrwania i seria instrumentów naukowych, które rejestrowały wszystko: cząstki, pola magnetyczne, drgania plazmy.
Wiatr, który może zniszczyć świat
Wiatr słoneczny to nie żaden straszak. To potężna, niewidzialna fala cząstek, która potrafi wyłączyć satelity, zaburzyć GPS, a nawet doprowadzić do awarii całej naszej elektryki i elektroniki. Gdy Słońce zbliża się do szczytu swojego 11-letniego cyklu, staje się nieprzewidywalne jak wulkan. Rozbłyski, wyrzuty koronalne, fale plazmy – wszystko to uderza w naszą heliosferę jak pięść. Stąd właśnie te dane są nam tak potrzebne. Nie z ciekawości, a z chęci przeżycia.
Każda burza słoneczna może wpłynąć na samolot w powietrzu, na astronautę w przestrzeni, na elektrownię, która zasila Twoje mieszkanie w Warszawie, Rzeszowie, Chicago, Londynie, czy Tokio. Jeżeli nie trafiłem, to podstaw sobie swoją miejscowość.
Dzięki takim sondom możemy zacząć przewidywać, a nie tylko reagować. Możemy przygotować systemy ostrzegania. Możemy ratować misje, które polecą dalej – na Księżyc, na Marsa, może kiedyś do Europy lub Enceladusa. Musimy mieć więcej danych po to, żeby nie stanąć kiedyś oko w oko z katastrofą wywołaną przez Słońce.
Czytaj również: Parker Solar Probe ponownie zbliżyła się do Słońca. Jest niewiarygodnie blisko!
Co dalej?
Sonda przeżyła. Działa. Dane płyną. Ale pytanie brzmi: co teraz? Oficjalnie – czekamy do 2026 roku na przegląd misji. Nieoficjalnie – Parker już dziś pisze historię naszych badań Słońca. Jej przyszłe przeloty będą jeszcze ekstremalne, jeszcze szybsze. A my… my zostajemy (całe szczęście) na Ziemi.
Jeśli kiedyś polecimy naprawdę daleko, jeśli chcemy zrozumieć naszą gwiazdę i to, jak jej gniew wpływa na wszystko, co zbudowaliśmy – to Parker jest doskonałym zwiadowcą. O ile go nie zepsujemy już w trakcie "misji bez scenariusza". Badacze są gotowi na to, by przekraczać kolejne granice, a to może zakończyć się różnie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu