Internet to zmora dla GIODO i wszystkich, którzy nie śpią po nocach, bojąc się o swoją prywatność. Ochrona danych i dóbr osobistych w Internecie należ...
Internet to zmora dla GIODO i wszystkich, którzy nie śpią po nocach, bojąc się o swoją prywatność. Ochrona danych i dóbr osobistych w Internecie należy do trudnych, może nawet niewykonalnych zadań. Nie mówiąc o tym, że w Polsce panuje dosyć restrykcyjne w tym względzie ustawodawstwo.
Jeżeli chcemy zamieścić czyjeś zdjęcie, musimy zamazać twarze, uniemożliwić identyfikację imienia i nazwiska. Podanie czyjegoś adresu to wykroczenie tego kalibru, że prawdopodobnie moderatorzy w całym kraju poczuliby negatywne wibracje mocy – coś jakby krzyk z miliarda gardeł jednocześnie. Paranoja dotycząca ochrony owych cennych „dóbr osobistych” ma się w Polsce świetnie.
Cała heca zaczyna się w jednym z pierwszych przepisów Kodeksu Cywilnego. Konkretnie mowa o artykule 23:
Dobra osobiste człowieka, jak w szczególności zdrowie, wolność, cześć, swoboda sumienia, k, tajemnica korespondencji, nietykalność mieszkania, twórczość naukowa, artystyczna, wynalazcza i racjonalizatorska, pozostają pod ochroną prawa cywilnego niezależnie od ochrony przewidzianej w innych przepisach.
Czytaj dalej poniżej
Słowem kluczem jest tutaj „w szczególności”, oznacza to bowiem, że katalog dóbr osobistych chronionych nie jest zamknięty. Dobrem tzw. pozakodeksowym jest także „prywatność”. O tej mitycznej „prywatności” dużo mówi prawo europejskie, a także np. prawo prasowe, które zabrania publikowania informacji o życiu prywatnym danej osoby, jeżeli nie wiąże się to bezpośrednio z działalnością publiczną danej osoby. Przy okazji – Polska jest jednym z niewielu krajów, gdzie obowiązuje tzw. „autoryzacja wypowiedzi”. Chociażbyście nagrali delikwenta dyktafonem, bez jego zgody, nie możecie publikować (patrz art. 14, Ustawy Prawo Prasowe). Teraz już wiecie, dlaczego w Polsce stosunkowo rzadko ukazują się ciekawe wywiady (a skandaliczne, kompromitujące, prawie nigdy).
Do czego zmierzam? Do tego, że w społeczeństwie internetowym, zapominamy o tym, że sami chętnie z tej prywatności rezygnujemy. Jesteśmy hipokrytami. Kiedy jest nam wygodnie prowadzimy sieciowy ekshibicjonizm, wrzucając radośnie fotki z imprez, komentując i pisząc bez pomyślunku, żeby później – kiedy pojawi się problem, albo kompromitacja, zasłaniać się ochroną praw osobowych. Polskie prawo jest bardzo opiekuńcze i na wielu krokach chroni osoby fizyczne przed własną głupotą.
Co by mi się marzyło? Żeby stosować inną zasadę. Zamiast dawać do ręki narzędzia do odwracania kota ogonem, postulować inną zasadę – działanie lekkomyślne, bądź w złej wierze, nie zasługuje na ochronę (ta pierwsza zasada stosowana jest zwykle w stosunku do przedsiębiorców). W sieci mamy wielką swobodę w kreowaniu swojego zakresu prywatności. I my tej prywatności wcale nie chcemy, bo jej brak to lajki, uznanie, komentarze i możliwość pokazania wszystkim znajomym fotek z wakacji. Problem z tym, że faktycznie wykreowana "równowaga sił", nie pokrywa się ze stanem prawnym. W związku z czym powstaje ułuda, która z daje nam iluzję prywatności, jednocześnie prowokując do głupiego zachowania. A kiedy pojawią się konsekwencje, pojawia się rozgoryczenie, bo przecież miało być inaczej.
Wszystko co wrzucamy na serwisy społecznościowe jest publiczne. Musimy mieć świadomość, że (cytując amerykańskich funkcjonariuszy policji), wszystko co powiemy może być wykorzystane przeciwko nam. Pora dojrzeć, zamiast wiecznie zasłaniać się prawem do ochrony dóbr osobistych. Polskie ustawodawstwo jest na wielu płaszczyznach niedopracowane, ale w tym przypadku jest już wręcz przestarzałe. Internet w tym przypadku okazuje się siłą mocniejszą od aktów prawnych (hoorah!). Nie oznacza to bynajmniej, że wszyscy jesteśmy skazani na łaskę sieci – wystarczy ostrożnie stąpać. W większości przypadków, prosimy się o sytuacje, w których jesteśmy atakowani.
Skąd u mnie takie przemyślenia? Dwie sprawy – upublicznienie zdjęć złodzei przez Michała Rusinka i upublicznienie zdjęć chłopaków, którzy wnieśli flaszkę do klubu przez właścicieli baru LevelUp w Warszawie. Jestem zwolennikiem zasady, żeby każdemu przewinieniu, odpowiadała adekwatna kara. Więc o ile bezczelnych złodziei w życiu krył nie będę, tak wydaje mi się, że poniżanie dzieciaków, tylko dlatego, że „nacięli” właścicieli, jest lekką przesadą. Sam robiłem kilka imprez i wiem, jak to jest, kiedy ludzie wnoszą swój alkohol i napoje, ale pomimo krótkiego stażu, zdaję sobie sprawę, że jest to coś z czym trzeba się liczyć. A jeżeli wojować, to nie tłuc od razu obuchem.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu