Jednoosobowa palarnia usytuowana zaraz przy biurku - dla wielu osób byłoby to pewnie spełnienie marzeń. Okazuje się, że dla pracowników w Japonii (przynajmniej niektórych) takie rozwiązanie staje się faktem: do biurowców trafiają kabiny, w których można oddać się nałogowi. Trochę zabawne, trochę przerażające, z pewnością pomysłowe.
Palarnia w biurze nie jest czymś nadzwyczajnym, do tego zadania nie trzeba też adaptować oddzielnych pomieszczeń - pewnie spotkaliście się z dużymi kabinami, w których dymienie jest dozwolone. Sam pierwszy raz spotkałem się z takim rozwiązaniem podczas szkolnej wyciecz do gmachu... Sejmu. Można było zobaczyć twarze znane z telewizji za szybą, z papierosem w dłoni. Wspomnienie warte odświeżenia.
Tokyo firm has started sales of one-man smoking rooms. https://t.co/5WpkOThvDM pic.twitter.com/RGUdvp9lbu
— Mulboyne (@Mulboyne) 13 października 2016
Japończycy postanowili jednak pójść krok dalej, udoskonalają pomysł z kabiną. I robią to w swoim stylu - to z Krajem Kwitnącej Wiśni kojarzę mieszkania w rozmiarze mikro czy hotele z kabinami do spania. Jasne, takie rzeczy znajdziemy też w innych krajach, ale w świadomości wielu osób zrosły się pewnie z Japonią. Nie będzie zatem wielkiego zaskoczenia, gdy trafi się na klaustrofobiczne miejsca przeznaczone do palenia.
Rozwiązanie widać na zdjęciu i w filmie, więc nie ma sensu go opisywać. Dodać należy, że montaż nie jest skomplikowany, palarnia zajmuje niewiele miejsca i gwarantuje odpowiednią wentylację, odświeżanie powietrza oraz regulację temperatury w środku. Można ją zatem dostosować do własnych potrzeb. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że firma Ryonetsu trafiła w dziesiątkę.
Taka kabina uniemożliwia palenie z drugą osobą, a co za tym idzie, prowadzenie rozmów, które zazwyczaj towarzyszą temu rytuałowi. Tym samym, przerwa na papierosa staje się... przerwą na papierosa. Warto też zwrócić uwagę na ulokowanie kabiny - ona może stanąć przy samym biurku, pracownik nie musi już wychodzić z pomieszczenia, a czasem i z budynku: podnosi się z fotela, wchodzi do kabiny, pali i po chwili wraca do pracy. Z punktu widzenia pracodawcy pomysł po prostu kapitalny. W skali miesiąca i biorąc pod uwagę wszystkie osoby palące, może to dać długie godziny wyrwane nałogowi i przeznaczone... na pracę. Przynajmniej w teorii.
Pojawia się oczywiście pytanie: do czego to prowadzi? Rano, przy okazji prezentacji Parrot Pot, pisałem, że za sprawą automatyzacji, informatyzacji, wyrywamy codziennym obowiązkom kolejne minuty życia: robot-odkurzacz wyczyści podłogę, doniczka podleje kwiaty, pojemnik z podajnikiem nakarmi zwierzaka, a zdalnie sterowany ekspres przygotuje pyszną kawę. Wygrywamy cenne minuty. Na co je przeznaczymy? Możliwe, że na pracę - przywołana palarnia to przykład hackowania życia, który ma na celu głównie przywiązanie człowieka do jego obowiązków. Może i wygląda śmiesznie, może cena szokuje (ponad dwa tysiące dolarów), ale pracodawca dojdzie do wniosku, że to się opłaci. Podejrzewam, że widok ściany z kilkoma takimi palarniami z ludźmi w środku nie jest tak zabawny, jak obrazek z jednym Japończykiem. Zakładam przy tym, że pomysł wyjdzie poza wyspiarski kraj, nie zdziwię się, jeśli już do tego doszło.
Abstrahując od stosowania kabiny w biurowcach, trzeba przyznać, że taka palarnia wydaje się być ciekawym rozwiązaniem np. w restauracjach - obowiązujące w nich zakazy palenia (które całkowicie popieram) pewnie bolą część społeczeństwa. A tu pojawia się rozwiązanie pośrednie, ręka wyciągnięta w ich stronę. To samo dotyczy innych miejsc publicznych, nawet autobusów - jeśli dużej się nad tym zastanowić, robi się ciekawa nisza (a może to już nie jest nisza), w której można nieźle pokombinować. Zwłaszcza, gdy korzystanie z e-papierosów zaczęto normować i cywilizować.
Miłośnikom dymka w pracy podrzucam jeszcze scenę, która uczy, jak palić w pracy. Albo jak tego nie robić...;)
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu