Tak się złożyło, że ze względu na pojawienie się kolejnego członka rodziny musiałem zrobić małą rewolucję w mieszkaniu. To spowodowało, że moje „biuro” oddaliło się od miejsca, w którym mam „końcówkę” łącza internetowego i podłączony do niej router. Przez to odkryłem, że ten ostatni nie jest specjalnie udanym urządzeniem. Wyraźnie spowolnienie internetu wywołało u mnie... szereg wspomnień, dotyczących tego, jak to kiedyś z tym medium wyglądało. I jeśli sięgnąć pamięcią choćby tylko 10 lat wstecz widać, w czasach jak dużych przemian żyjemy.
Prehistoria na prowincji
Mój prywatny internetowy debiut w sieci to czasy zupełnie prehistoryczne. Miało to miejsce gdzieś w 1997 r., gdy kupiłem pierwszego prywatnego Macintosha, wyposażonego w modem, nawet już nie pamiętam jakiej prędkości. Do sieci wchodziło się wdzwaniając na słynny numer 0202122, a wszystko wyglądało i działało okropnie (choć wtedy byłem oczywiście zachwycony).
Dzięki temu, że dość szybko zacząłem pracę w dużej firmie, miałem też trochę szybszy, stały dostęp do internetu w pracowni DTP. Były to jednak na tyle dziwne czasy, że kiedy pojawiała się konieczność przesłania dużych plików do naświetlarni, lepiej było połączyć się z nią bezpośrednio modemami, niż
Generalnie, na prowincji gdzie mieszkałem, pod względem infrastruktury sieciowej do połowy pierwszej dekady XXI w. było... bardzo średnio, pomimo że nawet w domu człowiek przesiadł się na stałe łącze. Patrząc z tamtej perspektywy, okolice roku 2010 r. były już inną epoką. Klasyczny internet, w postaci stron www, maili był już dojrzały, infrastruktura sieciowa pamiętająca PRL została unowocześniona, na rynku była już obecna większość nowoczesnych produktów i usług, które dziś są oczywistością. Apple rozpoczął już smartfonową i tabletową rewolucję oraz zrewolucjonizował dystrybucję muzyki, wysyłkowa wypożyczalnia DVD Netflix prowadziła już na boku serwis streamingowy...
Ogromne zmiany bez rewolucji
Jednak 10 lat temu większość z tych rzeczy była dopiero na początkowym etapie rozwoju. To był czas, kiedy w Polsce serwisy takie jak naszaklasa.pl czy Gadu Gadu stanowiły jeszcze jakąś konkurencję dla dzisiejszych globalnych potęg: Facebooka, Messengera i Twittera. My sami zaczynaliśmy się dopiero uczyć, jak z nimi wszystkimi żyć i jak efektywnie (lub nie) z nich korzystać.
W 2010 r. pojęcie epoki Web 2.0 było już wszechobecne w mediach, ale w tamtym czasie nie byliśmy jeszcze zmianami za nią idącymi przesiąknięci. Patrząc na to, co zmieniło się w ciągu ostatnich 10 lat, wyraźnie widać jaką siłę mają, często niedoceniane, ewolucje. Ten okres nie przyniósł przecież rewolucji technologicznych takich jak lata 2000-2010, ba, pod wieloma względami nastąpił nudny zastój.
Subskrypcja za subskrypcją
Jednak to właśnie w drugiej dekadzie XXI w. nasze życie zmieniło się nie do poznania. Ilość usług sieciowych, z których korzystamy na co dzień widać najlepiej w raportach z karty kredytowej. Usługi streamingowe prawie całkowicie zastąpiły nam zakupy CD i DVD. W dużej mierze zastąpiły radio, a teraz zabierają się nawet za kino.
Płacimy za dostęp do, często kilku, usług chmurowych, na których trzymamy prawie wszystkie, robione dziś głównie smartfonem zdjęcia. Trafiają tam też nasze dokumenty, pisma, poświadczenia do których potrzebujemy mieć dostęp praktycznie wszędzie. Większość aplikacji, nawet na konsolach, posiadamy już tylko w formie cyfrowej. Większość komputerów nie ma już napędów CD/DVD, internet uczynił je bezużytecznymi, co pierwszy przewidział Steve Jobs, prezentując MacBooka Air.
Początek końca urzędów
Przez ostatnie lata zapomnieliśmy jak wyglądają wnętrza banków, coraz bardziej zapominamy jak wyglądają urzędnicy. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy w którymkolwiek z nich byłem osobiście. Chyba było to 2 lata temu, gdy... zawiodła państwowa usługa on-line, umożliwiająca wyrejestrowanie samochodu. Nie tęsknię za tymi atrakcjami, mimo że większość stron państwowych ciągle przypomina lata 90-te.
Coraz mniej potrzebne stają się portfele, dzięki wszechobecnemu internetowi płacimy dziś telefonem lub zegarkiem. Nie potrzebujemy też nosić dokumentów, choć aplikacja mObywatel była wdrażana chaotycznie, dziś jest już w większości przypadków użyteczna. Także do wykupienie leków, zarządzania kontem pacjenta i innymi usługami wystarcza dziś smartfon. Serwisy internetowe pozwalają nam samodzielnie prowadzić księgowość, zastąpić trenera fitness cyfrowym odpowiednikiem, pilnują naszego kalendarza. W sieci „są” nie tylko nasze komputery, ale także głośniki, żarówki czy gniazdka.
Serwisy www, darmowe i płatne, praktycznie wykończyły już prasę tradycyjną. Sporemu procentowi osób serwisy typu Legimi zastąpiły biblioteki, a e-booki fizyczne książki. Muszę przyznać, w tej kwestii sam pozostałem w analogowej epoce. Żaden z czytników książek nie spełnia moich oczekiwań, a duża część z kupowanych przeze mnie tytułów nie jest dostępna w cyfrowej postaci (choć w ostatnim roku widzę spore zmiany w tym zakresie). Poza tym... lubię klimat papierowych książek.
Za to, jeśli chodzi o archiwalia, dzięki internetowi mam dziś dostęp do materiałów o których dekadę temu nie mógłbym nawet marzyć. Książki, które w cyfrowej formie mam dziś na komputerze, były fizycznie nie do dostania, a wgląd w egzemplarze archiwalne zmuszałyby mnie do jazdy po czytelniach rozsianych po całym kraju. Dziś mogę korzystać z zasobów nie tylko krajowych, ale i zagranicznych, a duża część z nich udostępniona jest za darmo.
Społeczeństwo 2.0?
Nie wszystkie zmiany są jednak pozytywne. O ile sam internet przez tę dekadę dojrzał, mam wątpliwości, czy do możliwości jakie daje, dojrzeliśmy my, jako społeczeństwo. Szczególnie widać to, jeśli ktoś jest aktywnym użytkownikiem mediów społecznościowych. Internet umożliwia łatwiejsze kontakty, ale ułatwia też kłótnie, wzajemne obrażanie. Na FB czy Twitterze widać to szczególnie wyraźnie.
Szybkość obiegu informacji, którą dzisiejsza sieć umożliwia, powoduje też u części ludzi psychiczne przeciążenie, które może poważnie odbić się na zdrowiu. Nie pomaga temu zjawisku popularność „złych wiadomości” czy „patologicznych postaw”, które dziś trafiają na nasze ekrany z całego świata. Przed 2010 r. i wybuchem popularności social mediów skala tego zjawiska była znacznie mniejsza.
Zdecydowaliśmy się też w ostatnich latach na uprawianie internetowego ekshibicjonizm, sprzedając naszą prywatność i dane w zamian za przeróżne usługi. Staliśmy się dla wielu firm produktem. Czy to znak czasów, czy chwilowe zapomnienie się? Ostatnie lata, między innymi dzięki postawie Apple, trochę ten trend odwróciły, ale na ocenę skali tej kontrrewolucji jest dziś zdecydowanie za wcześnie.
Nudne i niesamowite
Swoistym stress testem dla tych wszystkich internetowych przemian stała się pandemia COVID-19. To internet ułatwił nam w jej czasie utrzymanie, przynajmniej na pewnym poziomie, wielu rodzajów aktywności. I chociaż nie wszystko poszło gładko, gołym okiem widać, że pod tym względem w 2010 r. mielibyśmy znacznie, znacznie trudniej.
I taka to była, pełna paradoksów, internetowa dekada. Technologicznie o wiele nudniejsza niż rewolucyjne lata 2000 - 2010, a jednocześnie znacznie bardziej zmieniająca sposób, w jaki żyjemy i w jaki na co dzień używamy sieciowych narzędzi. Ciekawe, czy po okresie dojrzewania, przyszedł teraz czas na kolejną rewolucję? Mam wrażenie, że szybki rozwój algorytmów „sztucznej inteligencji” ma potencjał rozbujać tę łajbę na nowo.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu