Pisałem niedawno, że Google zaczyna zgryzać twardy orzech. W ten sposób określiłem ich ekspansję na rosyjskim rynku, na którym dominuje (jeszcze) inna...
Pisałem niedawno, że Google zaczyna zgryzać twardy orzech. W ten sposób określiłem ich ekspansję na rosyjskim rynku, na którym dominuje (jeszcze) inna wyszukiwarka: lokalny Yandex. Amerykanie korzystają z faktu posiadania popularnej przeglądarki, a przede wszystkim z Androida i rozszerzają swoje wpływy. Co w tej sytuacji mogą zrobić decydenci Yandeksa? Udać się do organu antymonopolowego. Tak też uczynili.
Do FAS, czyli Federalnego Urzędu Antymonopolowego wpłynęło zgłoszenie Yandeksa, który wskazał na praktyki monopolistyczne Google. Dokument ma 200 stron, urzędnicy pewnie długo przedzieraliby się przez zgłoszenie, ale w tym przypadku sprawa ma się potoczyć szybciej. Wynika to m.in. z faktu, że FAS od dłuższego czasu obserwuje sytuację na rynku i wie, na czym polega problem. To wersja oficjalna. Nieoficjalnie? Cóż, Rosjanie zapewne zechcą chronić rodzimy biznes, zwłaszcza tak ważny w dzisiejszych czasach, a ochłodzenie stosunków na linii Moskwa-Waszyngton działa na korzyść Yandeksa. Skoro swoim korporacjom mogą pomagać Chińczycy (sprawa Qualcomma) czy Amerykanie (spór Samsunga z Apple), to czemu Rosjanie mieliby przyglądać się biernie temu, jak ich chluba pada pod naporem obcego giganta?
Na korzyść firmy Yandex przemawia także to, że działania Google nie są obserwowane tylko w Rosji - przecież poczynania internetowego giganta są śledzone przez Komisję Europejską. W Europie już od jakiegoś czasu mówi się o podziale Google, a Yandex jest przywoływany w ramach przykładu złych praktyk (ze strony Google) nawet w Europie Zachodniej. Rosyjska firma nie zamierzała czekać i postanowiła walczyć w jedyny sposób, jaki jej pozostał - przecież nie stworzą nagle popularnego systemu operacyjnego wraz z całym ekosystemem i nie namówią producentów sprzętu (dużych i małych), by zaczęli z niego korzystać. Zadziałać może tu jedynie ingerencja urzędników i wszyscy zdają sobie z tego sprawę.
Niektórzy pewnie zastanawiają się, o co chodzi. Odsyłam do tekstu przywołanego we wstępie, nakreśliłem tam problem. W wielkim skrócie sprawa zmierza do tego, by oddzielić Androida od wyszukiwarki Google i pozostałych usług firmy. Wskazuje się, że Android zdobył dominującą pozycję na rynku mobilnym, a firma z Mountain View wykorzystuje to do rozszerzania wpływu swoich usług - wywiera presję na producentów sprzętu, by ignorowali serwisy innych graczy i pakowali wszędzie to, co należy do Google. Na takiej sytuacji tracić mają inne firmy, a także klienci, którzy dostają nie tyle najlepszy, co najbardziej "rekomendowany" produkt.
Przedstawiciele Yandeksa przekonują, że Android przestał już być otwartą platformą, a jego podstawę stanowi dzisiaj Google Mobile Services, które skłania producentów sprzętu do ścisłej współpracy z wyszukiwarkowym gigantem. Ten element ma sprawiać, że, wbrew tłumaczeniom Google, producenci nie mogą podejmować w pełni autonomicznych decyzji, a klient jest wciągany w ekosystem amerykańskiej firmy. Ktoś powie, że tylko nieświadomy klient, bo przecież i tak można wybrać usługi Yandeksa czy innego gracza, ale problem polega na tym, że większość ludzi jest nieświadoma. Albo po prostu nie chce im się zmieniać usługodawcy.
Czy w całym tym sporze należy wskazać na Google jako złą korporację, która podstępnie niszczy innych? Cóż, przez lata pracowali na swoją pozycję, byli w stanie rozwinąć system mobilny trafiający na zdecydowaną większość smartfonów, sporo w to zainwestowali i dzisiaj korzystają z tego rozwoju. Stworzyli warunki ułatwiające im ekspansję i chociaż wygląda to dość kontrowersyjnie, to pojawia się pytanie, czy należy pomagać konkurencji i na siłę uszczęśliwiać klientów. Pewnie ile osób, tyle opinii w tej sprawie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu