VOD

Recenzja Oppenheimer. Dosadny, przerażający - to film dekady!

Konrad Kozłowski
Recenzja Oppenheimer. Dosadny, przerażający - to film dekady!
Reklama

Mawia się, że filmy Christophera Nolana się kocha lub nienawidzi. W przypadku "Oppenheimera" nie będzie to jednak dylemat tego rodzaju, ponieważ mamy do czynienia z czymś, czego reżyser jeszcze nigdy wcześniej nie nakręcił. I prawdopodobnie prędko nikt inny nie powtórzy takiego wyczynu.

Robert Oppenheimer to postać budząca przeogromne emocje, a konsekwencje jego działań pozostaną z ludzkością na zawsze. Człowiekowi nazywanemu ojcem bomby atomowej poświęcono mnóstwo dokumentów, książek i artykułów, ale było jasne, że film Christophera Nolana będzie czymś na wzór odkrycia tytułowego bohatera dwunastego filmu reżysera. Produkcja nie tyle ponownie rozpala dyskusję, co przedstawia z bliska Oppenheimera sporej części widowni, która nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wyglądały nie tylko kulisy prac odpowiedzialnych za Projekt Manhattan, ale także jak potoczyło się życie lidera tego zespołu.

Reklama

Oppenheimer - recenzja filmu Christophera Nolana

To nie jest typowy film biograficzny. Nolan uciekł od ukazywania (jego zdaniem) wszystkich najważniejszych życiowych decyzji i momentów Roberta Oppenheimera i przedstawił tylko te, które w jego mniemaniu ukształtowały go na tego który później prowadził zespół w mieście Los Alamos. Reżyser nie stara się go usprawiedliwiać, tłumaczyć, wybielać lub gloryfikować - widownia otrzymuje kluczowe fakty na temat fizyka i projektu jego życia, by później mogła samodzielnie wydać osąd. Odpowiedni balans pomiędzy wątkami ukazującymi jego człowieczeństwo, a decyzjami, które prawdopodobnie bardzo szybko ocenimy na sali kinowej, został zachowany od pierwszej do ostatniej sceny.

Polecamy: "Prosta sprawa": Mateusz Damięcki w ekranizacji bestsellera Wojciecha Chmielarza

To pierwszy tak duży projekt Cilliana Murphy'ego, który współpracował z Nolanem w kilku poprzednich filmach, ale dopiero teraz otrzymał szansę zagrania głównej roli. Napisać, że się sprawdził, to jakby nic nie napisać, ponieważ na czas filmu z łatwością można uwierzyć, że Murphy to Oppenheimer. Wystarczy przyjrzeć się jego mimice i gestom, a także dostrzec wyrażane na twarzy emocje, gdy nie padają żadne słowa, a my doskonale wiemy, co czuje główny bohater i współdzielimy z nim te emocje. W całość sprytnie wpleciono niezbędne wątki polityczne i nie tylko, dzięki czemu doceniamy skalę przedsięwzięcia - i tego sprzed kilku dekad, i procesu realizacji filmu.

Brak CGI, wierne scenografie, IMAX - czego chcieć więcej?

"Oppenheimer" posiada zaledwie śladowe ilości CGI, co po prostu bije z ekranu, gdyż każdy element scenografii, eksplozje czy inne efekty są prawie namacalne. O tym, jak dużo kreatywności wymagało to od twórców, można usłyszeć w materiałach specjalnych już dostępnych w sieci. To nie tylko świadomość, że użyto jedynie efektów praktycznych wzmagają uczucie prawdziwości opowiadanej historii, lecz same sceny, które nareszcie nie wyglądają na kinowym ekranie jak element gry komputerowej. A przecież mówimy o filmie, w którym wybucha bomba atomowa! Los Alamos zostało odtworzone 1:1 na planie, a nakręcony w całości film kamerami IMAX reprezentuje poziom imersji, jakiego w przypadku dramatów biograficznych chyba jeszcze nie oglądaliśmy. Przedpremierowy seans w kinie IMAX, w którym obejrzałem film, to najlepsze i jedyne właściwe miejsce do oglądania "Oppenheimera".

Nolan zdecydował się na kilka ciekawych zabiegów, które w trakcie seansu potrafią zrobić gigantyczne wrażenie, mimo że nie podążał on wytyczoną przez innych filmowców ścieżką. Tam, gdzie spodziewamy się donośnych, huczących wręcz z głośników dźwięków, na sali panuje niemal cisza, a my wsłuchujemy się w oddechy i odgłosy otoczenia niestłumione wybuchem. To tylko jeden z wielu zaskakujących sposobów opowiadania tej historii, które zostały niezwykle zręcznie wkomponowane w całość i dające poczucie dziwnej satysfakcji w trakcie seansu, ponieważ wcale nie czuć, że jesteśmy obok niej i tylko się przyglądamy, lecz znajdujemy się wewnątrz tego świata przez prawie trzy godziny.

Fabuła, konstrukcja, muzyka

Za ścieżkę dźwiękową do "Oppenheimera" odpowiada Ludwig Göransson, z którym reżyser współpracował już przy "Tenet". Tym razem zadanie było, moim zdaniem, o wiele trudniejsze, ale kompozytor wyszedł obronną ręką. Udało mu się wpasować w pewne ramy pojawiające się przy tego rodzaju produkcji, ale jednocześnie sięgnął po nowatorskie i pomysłowe rozwiązania, które uczyniły poszczególne sceny wręcz wyjątkowymi przeżyciami. Muzyka pozostaje spójna, buduje napięcie i świetnie uzupełnia oglądane obrazy. Zgrabnie połączono też elementy klasyczne z nowoczesnymi.

Film nakręcono na podstawie książki, którą napisali Kai Bird i Martin J. Sherwin po 25 latach zbierania informacji. "Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej" to niezwykle wnikliwa i szczegółowa historia, z której detali udało się przenieść na ekran nie przytłaczając widza obecnością nadmiernej ilości naukowych zwrotów Nie szczędzono też czasu relacjom Roberta Oppenheimera z innymi naukowcami, wojskowymi i... kobietami. To zaskakujące, jak wiele treści udało się zmieścić w trwającym niemalże trzy godziny filmie. Metraż jest odczuwalny, lecz konstrukcja filmu sprawia, że do ostatniej sceny pozostajemy zaangażowani w opowiadaną historię. Nawet wtedy, gdy wymaga to od nas większego skupienia ze względu na pokręconą chronologię zdarzeń. Nie sposób się jednak w tym pogubić.

Reklama

"Oppenheimer" jest pełen znanych twarzy, a o niektórych z nich nie mówiło się głośno przed premierą, dlatego na widzów czekają liczne niespodzianki. Niektórzy będą zadawać pytania, dlaczego to właśnie ci aktorzy dostali te role, ale nie byłbym wcale zaskoczony, gdyby okazało się, że oni sami prosili o choćby skromny udział w tym projekcie. Na pierwszej linii oglądamy wspominanego Cilliana Murphy'ego. Obok niego wystąpili między innymi Emily Blunt, Robert Downey Jr., Matt Damon, Kenneth Branagh, Benny Safdie i Jason Clarke, a to tylko kilka z kilkudziesięciu nazwisk.

Dosadny, przerażający - to film dekady!

"Oppenheimer" dobitnie i dosadnie odzwierciedla na ekranie wątpliwości, determinację, zdecydowanie i przerażenie głównego bohatera dążącego do realizacji celu. Momentami ma wszystko pod kontrolą, by chwilę później plan miał rozpaść się jak domek z kart. Nigdy nie oglądamy efektu zrzuconych bomb na Hiroszimę i Nagasaki, ale Nolan ukazuje piekło, z jakim przyszło zmierzyć się ludzkości, na wiele innych sposobów. A te, paradoksalnie, często wywierają większy wpływ na widownię, aniżeli archiwalne nagrania sprzed lat. I to dopiero jest osiągnięcie.

Reklama

Ten film porusza, przytłacza i przeraża. Niektórzy po wyjściu z sali będą chcieli dyskutować godzinami, inni zaniemówią.

"Oppenheimer" od dziś w kinach.

 

 

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama