VOD

One Piece – Netflix stworzył adaptację lepszą od oryginału?

Patryk Koncewicz
One Piece – Netflix stworzył adaptację lepszą od oryginału?
17

One Piece to szalona piracka opowieść o spełnianiu marzeń pomimo przeciwności losów i jedna z najlepszych adaptacji w bibliotece Netfliksa.

Na wstępie zaznaczę, że z całego serca nie trawię anime. Nie zliczę, jak wiele razy próbowałem się przekonać do tego gatunku, zmuszając się do oglądania wszelkich klasyków, polecanych przez rzeszę fanów tych specyficznych animacji. Niestety za każdym razem miałem ochotę cisnąć telewizorem przez okno, bo irytuje mnie niemalże każdy element „chińskich bajek” (tak, używam tego niepoprawnego określenia z nutą złośliwości). Do One Piece także podchodziłem wielokrotnie i zanim zasiadłem do Netfliksowej adaptacji ponownie dałem produkcji Eiichiro Oda szansę – i wiecie co? Absolutnie nic się nie zmieniło. Jednak ku mojemu zaskoczeniu aktorska wersja One Piece okazała się naprawdę zjadliwa. Ba, pokuszę się nawet o stwierdzenie, że bawiłem się na niej całkiem dobrze.

Nazywam się Monkey D. Luffy i zostanę królem piratów

One Piece to klasyk, który ma już na karku 24 lata, więc podstawowe tłumaczenie fabuły będzie dla sympatyków tej kultowej animacji zahaczać o grzech, ale pozwólcie, że wyjaśnię niewtajemniczonym kilka kwestii. Anime – a tym samym serial – opowiada historię rezolutnego młodzieńca, przedstawiającego się jako Monkey D. Luffy – zapamiętajcie to nazwisko, bo pojawiać będzie się do znudzenia. Dlaczego? Bo Luffy – oprócz nieschodzącego z twarzy uśmiechu – ma też nieco wybujałe ego, a jego marzeniem jest zostać królem piratów, o czym przypomina na każdym kroku.

Źródło: Depositphotos

Piratem jest jednak dość nietypowym, bo daleko mu od żądzy złota, brutalnych abordażów i upijania się w portowych barach – zamiast tego chce pomagać słabszym, starając się odczarować opinie o piratach, jako morskich awanturnikach. W tym ma pomóc mu nie tylko załoga werbowana spośród przypadkowo spotykanych na swojej drodze bohaterów, ale także supermoce – musicie bowiem wiedzieć, że One Piece pełen jest absurdów i łączy w sobie wiele popkulturowych motywów – jeśli więc spodziewacie się typowego serialu o piratach, to możecie się nieźle zaskoczyć.

Polecamy: "Jak poznałam twojego ojca": Serial został skasowany po dwóch sezonach

Netflix dołożył wszelkich starań, by serial godnie odwzorowywał klimat anime

Zaskoczenie, to dobry punkty wyjścia do opisania 8 odcinkowego sezonu One Piece, który przed weekendem zadebiutował na Netflix. Już od pierwszych minut dzieje się tam naprawdę wiele i o ile w przypadku anime jest to dosyć normalne, tak w przypadku aktorskiej adaptacji może to budzić u widza pewne zakłopotanie. Jest to jednak zaleta, bo Netflix – co rzadko spotykane – naprawdę mocno postarał się oddać klimat anime, a niemała w tym rola twórcy animacji, czyli Eiichiro Oda, który bardzo blisko współpracował z gigantem streamingowym, by jak najlepiej odwzorować nie tylko wyraziste postacie, ale także absurdalny świat One Piece.

Źródło: Netflix

Widać to zwłaszcza po wspomnianych bohaterach, którzy nie tylko świetnie odwzorowują charakter postaci, ale też wyglądają jak żywcem wyjęte z anime. To dlatego, że serial otrzymał naprawdę ogromny budżet, co pozwoliło twórcom na stworzenie świetnych charakteryzacji i jeszcze lepszych efektów specjalnych. Wspomniałem, że anime pełne jest irracjonalnych wątków oraz szalonych scen walki i mówiąc szczerze wątpiłem (zwłaszcza po fiasku Wiedźmina) w to, że Netflix będzie w stanie przenieść to do aktorskiej produkcji. Na szczęście się myliłem – One Piece to momentami naprawdę szalona jazda, a każdy z odcinków zaskakuje luźnym humorem, groteskowymi kreacjami postaci i świetnie zrealizowanymi fragmentami batalistycznymi.

Źródło: Netflix

Nie sposób się tu nudzić, bo tempo w serialu rzadko zwalania. Każdy z odcinków przybliża bohaterów (i widzów) do celu, czyli dotarcia do tytułowego One Piece – skarbu, który przed śmiercią ukrył legendarny kapitan Gold D. Roger. Jednocześnie oprócz bieżących wydarzeń poznajemy też przeszłość kolejnych członków załogi w postaci retrospekcyjnych scen, a całość komponuje się naprawdę dobrze, co rzadko ma miejsce przy próbach tworzenia adaptacji tak rozległych produkcji jak One Piece – anime ma bowiem ponad 1000 odcinków.

Przy aktorskim One Piece bawiłem się lepiej, niż przy oryginale

Najmocniejszym punktem serialu jest zaś Luffy, a właściwie odtwórca głównej roli, czyli Iñaki Godoy. Meksykański aktor stanął na wysokości zadania – aparycja, luz, mimika, styl wypowiedzi i ten zawadiacki błysk w oku sprawiają, że Godoy kradnie całe show. Eiichiro Oda bardzo dbał o właściwe odwzorowanie postaci i to zaangażowanie widać szczególnie w przypadku głównego bohatera. Dzięki temu Luffy szybko zyskuje sympatię widza i paradoksalnie nawet lepiej oglądało mi się go w tej formie, niż w oryginale.

Źródło: Netflix

One Piece – jak to zwykle w przypadku adaptacji bywa – może więc dla zatwardziałych fanów wydawać się kontrowersyjny, ale Netfliskowi nie można odmówić tego, że dołożył wszelkich starań, by w miarę możliwości utrzymać konwencję w niezmienionej formie. Nawet jeśli z anime nigdy nie mieliście styczności, lub tak jak ja odbiliście się od niej przez znaczące nadgryzienie zębem czasu, to przy wersji aktorskiej spędzicie kilka naprawdę przyjemnych godzin. To chyba jedno z największych zaskoczeń Netfliksa w tym roku, które odrobinę zmywa plamę na honorze platformy po wielu tandetnych produkcjach, które trafiały do biblioteki w ostatnich tygodniach.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu