Internet

Ofiary wycieku nagich zdjęć z iCloud obwiniają… Google’a. Z tej wojny nie wyniknie nic dobrego

Tomasz Popielarczyk
Ofiary wycieku nagich zdjęć z iCloud obwiniają… Google’a. Z tej wojny nie wyniknie nic dobrego
Reklama

Komuś za Oceanem bardzo spodobała się najwyraźniej idea prawa do bycia zapomnianym. Ofiary wycieku z iCloud poprzez wynajętego prawnika obwiniają Goog...

Komuś za Oceanem bardzo spodobała się najwyraźniej idea prawa do bycia zapomnianym. Ofiary wycieku z iCloud poprzez wynajętego prawnika obwiniają Google za niedostateczne działania w tej sprawie i opieszałość, strasząc jednocześnie pozwem sądowym na 100 mln dol. Nasuwa się tutaj oczywiste pytanie - co ma do tego kalifornijska wyszukiwarka, skoro przyczyną całego ambarasu są niedostateczne zabezpieczenia chmury Apple'a?

Reklama

Marty Singer, jeden z czołowych prawników Hollywood, reprezentujący ofiary wycieku nagich zdjęć z iCloud (wśród nich znajdują się: Jennifer Lawrence, Kate Upton, Amber Heard, Rihanna, Ariana Grande, Selena Gomez oraz Cara Delevingne) nie przebiera w słowach w swoim liście do Google. Pismo zaadresowane m.in. do Larry'ego Page'a, Sergeya Brina i Erica Schmidta zawiera szereg zarzutów, które sprowadzają się właściwie do jednego - firma  nie zareagowała w sposób właściwy na wyciek.

Prawnik ujawnia, że już kilka tygodni temu apelował do władz wyszukiwarki o zablokowanie i usunięcie z wyników linków prowadzących do stron ze zdjęciami. Nie spotkało się to jednak z żadną reakcją. Singer porównuje zatem koncern do władz ligi NFL, które przymykały oko na przypadki przemocy wobec kobiet i dzieci w domach swoich zawodników. W obu przypadkach doszło do niemego przyzwolenia na tego typu praktyki. Mało tego, Google jest oskarżane też o zarabianie na tym "milionów dolarów". Zdaniem autorów pisma, firma doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zdjęcia zostały skradzione i opublikowane w sposób nielegalny i godzą w prawa oraz godność kobiet, które się na nich znajdują.

Żądania są dość oczywiste - z Google mają zniknąć wszystkie strony, na których publikowane są nagie fotografie gwiazd. W przeciwnym wypadku sprawa zostanie skierowana do sądu, a ofiary będą domagały się 100 mln dolarów odszkodowania.

Wydaje się to być idealną analogią do sytuacji, która obecnie panuje w Europie. Jak wiemy, Google zostało zmuszone przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości do umożliwienia internautom składania wniosków o usunięcie wybranych pozycji z wyników wyszukiwania. Sławetne "prawo do bycia zapomnianym" wywołało szereg kontrowersji i stało się nawet tematem konsultacji społecznych, które organizowane są w poszczególnych krajach (w ubiegłym tygodniu miały one miejsce w Warszawie). Przy czym, jak podkreśla Google, nie chodzi o kwestionowanie samego wyroku, ale znalezienie złotego środka i skutecznej metody, z której zadowoleni byliby wszyscy.

Docieramy tutaj do zasadniczego pytania - jakie zasady powinny przyświecać działalności wyszukiwarki Google? Okazuje się, że transparentność i neutralność, które przez minione lata twórcy tak mocno podkreślali, nie zdają w dzisiejszych realiach egzaminu. Poszczególne organizacje, firmy, a nawet sami internauci chcą, żeby Google usuwał pewne treści z wyników wyszukiwania i utrudniał tym samym do nich dostęp. Dziś są to objęte prawem autorskim pliki, a także strony zawierające dane osobowe internautów oraz "niepełne, nieistotne lub nieaktualne" informacje na ich temat. A jutro? Czy dojdziemy do momentu, w którym z Google'a będą znikały strony opisujące skandale z udziałem gwiazd czy informujące o przestępstwach? Zresztą to ostanie już się dzieje. Z wyników usunięty został niedawno artykuł z "Mail Online" opublikowany w 2007 roku. Opisywał on sprawę Ronalda Castree, który w 1975 roku zamordował 11-letnią dziewczynkę.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama