Felietony

Obsługa elektroniki: niby łatwa, ale czasami potrafi zajść za skórę

Kamil Świtalski

Gram, pogrywam i piszę od kiedy pamiętam. Oprócz t...

Reklama

Nowe urządzenia rezygnują z wymyślnych akcesoriów, wysokiej rozdzielczości (dotykowe) ekrany dają ogrom możliwości — w teorii wszystko powinno być dziecinnie proste w obsłudze. Ale nie, obsługa elektroniki wcale nie staje się łatwiejsza — bo twórcy potrafią nieźle namieszać.

Kilka dekad temu nie było kolorowo, ale...

Jeszcze kilkanaście lat temu urządzenia elektroniczne nie były tak powszechne jak dzisiaj. Nie każdy miał potrzebę korzystania z komputera, nie wszyscy umieli pisać bez odrywania wzroku bez klawiatury. Dostęp do komputerów był ograniczony, o internecie nie wspominając. Nie oznacza to oczywiście, że wszelkiej maści elektroniki nie było. Wieże stereo, bardziej zaawansowane termometry, magnetowidy z funkcją programowania nagrywania — korzystaliśmy z tego na co dzień. I choć możliwości obcowania z interfejsem były często pokraczne, radziliśmy sobie. Były to stosunkowo proste do obsłużenia urządzenia, które nie skrywały setek funkcji. Graliśmy także na konsolach — te jednak były wówczas prawdziwymi urządzeniami typu podłącz-i-graj. Nie była potrzebna żadna kosmiczna wiedza. Instrukcja na opakowaniu mówiła wszystko. Później kartridż, power i można było się bawić.

Reklama

Teraz przyszły możliwości i ogromne niedopracowanie

Nie ma co ukrywać — uwielbiam dobrze zaprojektowane usługi, urządzenia i interfejsy. Dlatego wciąż nie mogę pojąć jak w 2017 jedne z największych produktów na rynku potrafią okazać się tak niedopracowane. Pierwszy? Nintendo Switch.

O konsoli napisaliśmy już dużo dobrego, ale nie jest ona bez wad. Przypomnę — sprzęt standardowo posiada dwa kontrolery które "doczepiamy" do trzonu. Opcjonalnie można dokupić fenomenalny pad. Nie wyobrażacie sobie mojego zdziwienia w momencie, gdy okazało się że nie ma szans na pierwsze uruchomienie Switcha bez znajdującej się w zestawie pary Joy-Conów. A pary nie ma, gdyż jeden okazał się być uszkodzonym. Na tym etapie nie można jeszcze zsynchronizować Pro Controllera, zatem cały sprzęt okazuje się bezużytecznym do czasu, kiedy firma nie wywiąże się z działań gwarancyjnych. I kontroler za 300 złotych na nic się tutaj nie przyda. Chyba zgodzicie się ze mną, że do takiej sytuacji dojść nie powinno — bo producent powinien przewidzieć nawet takie ekstremalne przygody.

Dzisiaj równie dużych wrażeń dostarczył mi Xbox One. Interfejs konsoli, moim zdaniem, nie należy ani trochę do przejrzystych i wygodnych. Jako człowiek który od lat nie korzysta z Windowsa, patrząc na kafelki każdorazowo czuję się zagubiony. Nie, przechodzenie do zrzutów ekranu poprzez pauzowanie gry przyciskiem funkcyjnym i wciskaniem kolejnego klawisza nie jest ani trochę intuicyjne. A tak się złożyło, że przygotowując jedną z recenzji nałapałem kilka screenów. Podłączam pendrive by je zgrać — bez szans. Mogę zamieścić je wyłącznie w usłudze Xbox Live lub na dysku One Drive. Wybieram zatem drugą opcję — spodziewając się menu konfiguracji. Nic z tych rzeczy, po chwili otrzymuję komunikat, że obrazek został zamieszczony na wirtualnym dysku. Ale zaraz, chwila. Spoglądam na zainstalowane aplikacje, brak One Drive. Loguję się zatem do mojego konta z myślą, że może kiedyś podpiąłem je do konsoli i zapomniałem. Nie, to się nie wydarzyło. Po nitce do kłębka doszedłem, korzystając z tego samego adresu e-mail i hasła co w usłudze Xbox Live — nareszcie wyląduję na odpowiednim koncie. Szkoda, ze wcześniej nikt mnie o tym nie poinformował. Zresztą kiedy w końcu zaznaczyłem cały pakiet materiałów, wybrałem klawisz funkcyjny wciąż nie doszukałem się opcji masowego ich przesłania. Heh.

Mniej znaczy więcej, ale bez przesady

Minimalistyczne interfejsy to świetna sprawa, ale w tę stronę także można przesadzić, co jakiś czas temu zrobili twórcy aplikacji VSCO. Przez kilka miesięcy mieli naprawdę fajnie opracowaną aplikację, aż w końcu rzucili projekt, którego... wszyscy użytkownicy musieli uczyć się od nowa. Nieznane symbole, poukrywane pod zestawem gestów menu. Ale w ostatnich tygodniach wrócili na właściwie tory. Trzeba potrafić znaleźć ten złoty środek — nie rozumiem tylko dlaczego tak długo kazali nam czekać na tę nową-starą wersję?!

Dużo opcji, to jeszcze więcej możliwości

Nie twierdzę, że autorzy oprogramowania mają łatwy orzech do zgryzienia. Narzucając ograniczenia — użytkownicy się buntują. Bo lubią mieć wolną rękę. Ale zdejmując je, nagle dla niezaawansowanych sprawy stają się naprawdę skomplikowane. Dlatego, drodzy twórcy, szukajcie tego złotego środka. Nie kombinujcie, nie korzystajcie z zawiłych rozwiązań, rozważcie wszystkie — nawet te najbardziej kuriozalne — opcje i tłumaczcie. Bo o ile przyjemniejszą byłaby moja dzisiejsza przygoda z kopiowaniem screenów, gdybyście na początku powiedzieli mi o moim dodatkowym koncie One Drive? A nagle właściwie najprostsze z rozwiązań okazało się niesamowicie trudne w obyciu. Nowy Dashboard w Xbox One miał być przyjemniejszy i łatwiejszy w obsłudze — jak widać niewiele z tego wyszło. Ale trzymam kciuki, może kiedyś Sony i Microsoft zaproponują dopracowane UXowo rozwiązania na swoich urządzeniach.

Grafika w nagłówku

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama