Recenzja

Recenzja Nothing Ear (stick). Piękny design to nie wszystko (niestety)

Kacper Cembrowski
Recenzja Nothing Ear (stick). Piękny design to nie wszystko (niestety)
1

Muszę przyznać, że Nothing jest jedną z nielicznych firm na rynku, która wzbudza we mnie taką ekscytację. Cała otoczka wokół brytyjskiej marki niezwykle działa na moją wyobraźnię, więc mając możliwość przetestowania nowych słuchawek Ear (stick), nie zastanawiałem się ani chwili.

Fenomenalny marketing zadziałał (doskonale)

Firma, za którą stoi Carl Pei, twórca doskonale wszystkim znanego OnePlusa, zdobyła atencję wielu użytkowników na całym świecie. Po premierze słuchawek bezprzewodowych Ear (1), które przyjęły się względnie dobrze, popularność firmy o dość niecodziennej nazwie eksplodowała, co było podsycane kolejnymi zapowiedziami smartfona.

Niekonwencjonalne reklamy z wykorzystaniem kontrastujących kolorów i zwierząt, doskonała nakładka na system Android i utrzymanie całości w po prostu “innej” stylistyce… no i podświetlenie na pleckach smartfona. Kto w tych czasach nie kocha LED-ów? Jak potwierdził Nothing Phone (1) - wszyscy lubimy światełka. Pei swoim marketingiem i ogrywaniem mediów enigmatycznymi zapowiedziami sprawił, że wszyscy rzucili się na ten smartfon, po części kupując kota w worku.

Czy Nothing Phone (1) okazał się wielkim przełomem? Nie, ale nie miał nim być. To nadal ekstrawagancki smartfon z równie doskonałą nakładką, idealna opcja dla ludzi szukających “czegoś innego” z naprawdę solidnymi podzespołami, a przy okazji w bardzo korzystnej półce cenowej - w końcu smartfon w dniu premiery można było kupić za 2299 zł, co jak na dzisiejsze czasy jest prawdziwą taniochą. Więcej informacji znajdziecie w recenzji tego smartfona autorstwa Tomasza Popielarczyka.

Po papudze przyszedł czas na motyla. Design to klasa (sama w sobie)

Kolorowa papuga symbolizująca Nothing Phone (1) została zastąpiona przez uroczego motyla. Marketing ponownie zadziałał i kolejny raz pół internetu zaczęło rozmyślać, czym w istocie będzie następny produkt firmy. Okazał się być delikatnym powrotem do korzeni (o ile możemy użyć takiego określenia w przypadku firmy, która wypuściła zaledwie trzy produkty) - i tak oto został zapowiedziany Ear (stick), czyli "druga generacja" słuchawek od Nothing.

Zacznijmy może od samego designu urządzenia, który jest zwyczajnie przepiękny. Etui ładujące do słuchawek bezprzewodowych potrafiło przyjmować już najróżniejsze formy - ale nigdy nie widziałem czegoś takiego, jak tutaj. Warto w tym miejscu również wspomnieć, że Nothing przed zaprezentowaniem słuchawek pochwaliło się samym etui - i firma zrobiła to w swoim stylu, bowiem po raz pierwszy mogliśmy ujrzeć Ear (stick) podczas pokazu mody Chet Lo na SS23 w Londynie.

Całość ma przywodzić na myśl kosmetyki, chociaż w moim odczuciu z kształtu jest to bardziej pojemnik na tabletki. Etui jest bowiem podłużne i zaokrąglone, a żeby wyciągnąć z niego słuchawki, musimy obkręcić całość przy pomocy jednego boku - gdzie przy okazji znajduje się czerwony akcent z wejściem USB-C na ładowanie etui oraz przycisk do parowania Ear (stick) ze swoim urządzeniem. Kolorystyczne akcenty są naprawdę interesujące - na przykład mały napis Nothing w klasycznej już dla tej firmy czcionce, jak i małe, subtelne podświetlenie obok samych słuchawek.

Co do słuchawek właśnie - designem bardzo przypominają Ear (1), co w moim odczuciu jest sporą zaletą. Lewa słuchawka jest oznaczona białą kropką, a prawa - czerwoną. Całość prezentuje się naprawdę dobrze i wygląda elegancko nawet w samym uchu - co również jest ogromnym plusem. Mówimy tutaj o tej samej konstrukcji z “wystającą nóżką”, co poprzednio. Główną różnicą natomiast jest brak gumek dokanałowych, ale do tego jeszcze wrócimy.

Najważniejsze, czyli jakość (audio)

Oczywiście, jeśli elektronika jest ładna i przykuwa wzrok, to jest to jej ogromna zaleta. Najważniejsza jest jakość danego produktu - i jak w tym segmencie wypada Ear (stick)? Na początku należy zaznaczyć, że nie jest to ulepszenie względem poprzedniego modelu, jak wiele osób (w tym, przyznaję, ja sam) zakładało. Ear (stick) to po prostu alternatywna opcja, która, jak się okazuje, jest tańsza o ponad 100 zł względem Ear (1). Niemniej, zacznijmy od pozytywów.

Brytyjska firma chwali się, że w przypadku tego modelu zdecydowała się na przetworniki w rozmiarze 12,6 mm o - zdaniem producenta - największej na rynku czułości, co ma wpływać na to, że jakość dźwięku niezależnie od czułości jest najwyższej jakości. Zmieniły się również anteny, które mają wpływać na praktyczny brak zrywania sygnału dźwiękowego. Słuchawki zostały również wyposażone w takie technologie jak Bass Lock, odpowiedzialną za specjalne dobranie jak najlepszych ustawień basu, mając na uwadze dopasowanie słuchawek i kształt przewodu słuchowego, oraz nową generację Clear Voice, która ulepsza jakość audio rejestrowaną przez głośniki w słuchawkach.

Czy basy są wspaniałe? Są dobre, ale rewolucji bym się tutaj nie doszukiwał. W kwestii samej jakości głosu z mikrofonów (bo mamy aż trzy - jeden do słyszenia głosu, jeden do słuchania i eliminowania szumów tła podczas połączeń i jeden do pomiaru kanału słuchowego) muszę przyznać Nothingowi, że sprzęt robi wrażenie, skutecznie izolując wszystkie niechciane odgłosy z tła - i nawet spacer przy zatłoczonej w centrum miasta ulicy nie jest przeszkodą do swobodnego rozumienia naszych wypowiedzi przez osobę, z którą rozmawiamy.

Niestety jednak, są rzeczy, których tych słuchawkom wybaczyć nie mogę. Największymi i najbardziej radykalnymi zmianami względem Ear (1) jest zrezygnowanie z gumek dokanałowych i… ANC. Korzystając na co dzień z AirPods Pro, słuchawki bez gumek zwyczajnie nie są dla mnie wygodną alternatywą - i po blisko godzinie noszenia Ear (sticka) w uszach odczuwałem dyskomfort. To jednak nic w porównaniu do braku aktywnej redukcji szumów - bo ten fakt zwyczajnie złamał moje serce.

Nieważne, jak świetne będą basy, jak bardzo słuchawki przeanalizują mój przewód słuchowy - co z tego, skoro wsiadając do metra praktycznie nie słyszę dźwięku z słuchawek. Jakikolwiek spacer, podróże komunikacją miejską czy samolotem, pracowanie przy laptopie w kawiarni - Ear (stick) zwyczajnie przepuszcza wszystkie dźwięki, co dla mnie jest nie do zaakceptowania w tych czasach. Nie rozumiem do końca takiej decyzji ze strony Nothing; i niestety, ale w beczce miodu w postaci doskonałego designu etui ładującego i słuchawek, brak ANC jest nie łyżką, a gigantyczną chochlą dziegciu.

Czas pracy (baterii)

Akapity w tej recenzji pod względem wrażeń są niezwykle sinusoidalne, lecz to w pełni oddaje moje odczucia względem tego sprzętu. Jeśli chodzi o czas pracy na baterii, to możemy mówić o bardzo pozytywnym zaskoczeniu - same słuchawki według producenta wytrzymują do 7 godzin słuchając muzyki i do 3 godzin rozmawiając przez telefon, kiedy naładowane etui zapewni nam rozrywkę do 29 godzin. Sprawdziłem i faktycznie, dane te są jak najbardziej wiarygodne - co jest naprawdę solidnym wynikiem.

Jest jednak tylko jeden problem w kwestii baterii. Nawet w dniu publikacji tej recenzji, nie jestem w stanie podejrzeć, w jakim stopniu naładowane są słuchawki - szacowałem to tylko po momencie, w którym się całkowicie rozładowały. Dlaczego?

Aplikacja Nothing X, a właściwie... jej (brak)

Ear (stick) oczywiście łączy się z Nothing Phone (1) od razu, jednak niestety na czas testowania słuchawek nie miałem dostępu do smartfona brytyjskiej firmy - z tego względu wszystkie moje doznania opierają się o mój prywatny iPhone 14 Pro Max. Według Nothing, w sklepie Google Play na Androidzie i App Store na iOS powinna być dostępna aplikacja Nothing X - i nie ma jej ani tu, ani tu. Z tego względu nie byłem w stanie zajrzeć “głębiej” w ustawienia i informacje o słuchawkach, a po prostu połączyłem się przez Bluetooth i słuchałem do momentu rozładowania się baterii.

Jeśli z czasem sytuacja się zmieni, zaktualizuję ten akapit w recenzji. Na ten moment nie jestem w stanie jednak ocenić tego aspektu - kod QR w pudełku od słuchawek odsyła mnie do aplikacji ear (1) w App Store, a ten program niestety w ogóle nie wykrywa Ear (sticka).

Cena (duża). Ear (stick) nie jest tani

Jak już wcześniej wspomniałem, Ear (stick) jest tańszy od Ear (1) - na to jednak ma wpływ fakt, że Nothing podniosło cenę swoich pierwszych słuchawek kilka dni temu. Ile dokładnie trzeba zapłacić za te słuchawki?

Ear (stick) zostały wycenione na 559 zł. Ear (1) dla porównania kosztują 669 zł. Muszę jednak przyznać, że jak na słuchawki bez ANC jest to trochę dużo pieniędzy - i chociaż jakość dźwięku jest solidna do kiedy nie znajdziemy się w głośnym miejscu, design jest przecudowny, a do czasu działania baterii i jakości mikrofonu nie mogę się przyczepić, tak obawiam się, że jest zbyt drogo.

Podsumowanie (recenzji)

To są właśnie całe Nothing Ear (stick). Piękne, wyjątkowe, ekstrawaganckie, rzucające się w oczy i pasujące do stylistyki całej firmy słuchawki, które wizualnie skradły moje serce. Mają swoje momenty i pod pewnymi względami potrafią zaskoczyć - jednak brak gumek silikonowych oraz przede wszystkich zrezygnowanie z ANC jest dla mnie kolosalnym minusem. Nie zmienia to jednak faktu, że czekam na kolejny produkt firmy, na której czele stoi Carl Pei - oraz przede wszystkim na jego wygląd, małe bajery oraz kampanię marketingową. Bo właśnie tym zachwyca mnie Nothing - szkoda tylko, że Ear (stick) nie zdołał rozpalić takiego ognia w moim sercu.

Nothing Ear (stick) - plusy i minusy
plusy
  • Design, zarówno etui ładującego, jak i samych słuchawek
  • Całość idealnie pasuje do pozostałych produktów firmy
  • Świetna jakość mikrofonów i nowa generacja Clear Voice
  • Czas pracy na baterii
  • Technologia Bass Lock i przetworniki
minusy
  • Brak ANC
  • Zrezygnowanie z gumek silikonowych
  • Nie są to najwygodniejsze słuchawki
  • Cena
  • Aplikacja jest zagadką

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu