Felietony

Umieranie jest głupie. A nieśmiertelność jest lepsza?

Jakub Szczęsny
Umieranie jest głupie. A nieśmiertelność jest lepsza?

Przed przeczytaniem tego tekstu musicie jedno wiedzieć. Ani się nie żalę, ani nie chwalę - odeszła bliska mi osoba. Toteż, mocniej i poważniej niż zwykle zacząłem myśleć nad przemijaniem i jego sensem - również w technologicznym znaczeniu tego procesu. Wszyscy zgodzimy się z tym, że umierania - jako końca naszego istnienia większość z nas chce uniknąć. Czy jednak idąca za tym nieśmiertelność to dla nas los lepszy, niż naturalnie ustalony cykl?

Standardowy model życia człowieka zakłada jego spłodzenie, narodzenie się, krótki "samouczek" w formie dzieciństwa, założenie rodziny, przekazanie genów dalej i po okresie "produkcyjnym" - śmierć. Ten ostatni przystanek jest dla nas czymś nieodgadnionym - nieuchronnym, ale nieznanym. Na co dzień oddalamy myśl o tym, że możemy za chwilę umrzeć. Żyjemy przecież tak, jakbyśmy mieli nie umrzeć nigdy - mamy plany na "za tydzień", a nazajutrz może nas trzepnąć autobus.

Dla ludzi natomiast największymi problemami są choroby i starzenie się. Te pierwsze to coś, z czym medycyna walczy dzielnie, ale na niektóre schorzenia nie ma rady. Zlikwidowanie wszystkich ludzkich przypadłości wydaje się być dla nas tak odległe, jak wycieczka na koniec Wszechświata. I słusznie, bo jednostek chorobowych, które mogą nas zabić jest naprawdę bardzo dużo. A zabójcze może być w pewnych warunkach nawet przeziębienie. Zupełnie inaczej jest ze starzeniem się, które dzięki poszerzaniu wiedzy naukowców o ludzkim genomie zaczyna mieć dla nas sens z punktu widzenia pracy całego mechanizmu.

Nieśmiertelność? Niewykluczone, że nasza cywilizacja "dożyje" takiej chwili. Ale czy na pewno chcemy tego stanu?

Nieśmiertelność nie bez powodu budzi kontrowersje wśród duchownych teistycznych religii. Bo to najczęściej Bóg jest dawcą i swego rodzaju zarządcą ludzkiego życia. On je daje i odbiera, a zabawa człowieka w absolut jest czymś niepożądanym. Jako słudzy bóstwa powinniśmy poddać się jego woli - czyli również cyklowi życia oraz umierania.


Ale nawet ci, którym jest z Bogiem / Bogami nie po drodze (czyli również mnie) stawiają pytania na temat znaczenia nieśmiertelności dla człowieka. Z darwinistycznego punktu widzenia jest wręcz szkodliwa, bo przecież organizm nie może się rozwijać na mocy przekazywania dalej dobrych genów i wprowadzania doń zmian (przy założeniu, że wraz z nieśmiertelnością bezzasadne staje się dalsze rozmnażanie, albo robienie tego w kontrolowany ściśle sposób). Teoria naukowa to jedno - co innego może dziać się z psychiką. Co byście powiedzieli na to, że ktoś uczyni Was nieśmiertelnym? Zgodzilibyście się, czy nie?

Jesteś nieśmiertelny. Jak teraz będzie wyglądać Twoje życie?

Wiesz, że o ile nie trzepnie Cię wspomniany wyżej autobus, to będziesz żyć wiecznie. Życie po życiu przestaje mieć dla Ciebie powoli znaczenie, bo szalki przeważają na stronę tego doczesnego. Możesz planować na kilkadziesiąt lat do przodu bez większego ryzyka, że stanie się coś, przez co Twoje plany trafi szlag. Obserwujesz mijające rządy, wyciągasz wnioski. Jesteś świadkiem przemian społecznych, być może wojen, upadania i powstawania państw, opracowywania nowych wynalazków. Masz przekrojowe spojrzenie na to, jak świat wyglądał kiedyś, a jak wygląda tu i teraz. Możesz gdybać o tym, co będzie za X lat bez obawy o to, że tego nie doczekasz.

Jednocześnie możesz mieć poczucie zmęczenia tym, że widziałeś już zbyt dużo. Ile wspomnień jest w stanie pomieścić ludzka pamięć? Może to, że się starzejemy, chorujemy i ostatecznie umieramy stanowi dla nas swego rodzaju regulator, dzięki któremu to, co wypracowaliśmy w trakcie trwania naszej cywilizacji jeszcze trzyma się kupy?

Bo wyobraźcie sobie ciągłe przystosowywanie się do nowych norm, reguł. W jednym stuleciu przyzwyczajaliśmy się do nowych sposobów przemieszczania się na odległość za pomocą samochodów. Potem były samoloty. Dwie wojny, bomba atomowa i BUM, jesteśmy na Księżycu. Komunikujemy się na odległość na tyle sprawnie, że nasza obecność na drugim końcu globu przestaje mieć aż takie znaczenie. Co będzie następne? Każdy skok cywilizacyjny oznacza zaprowadzenie nowych reguł. Jak bardzo elastyczni jesteśmy, żeby móc się do nich przystosować? Czy "nieśmiertelni", którzy kiedyś się pojawią będą ludźmi szczęśliwymi, czy też zagubionymi w świecie, który o ile nic się nie zepsuje - nigdy się dla nich nie skończy?

Wyobraźcie sobie takiego człowieka - ale z perspektywy człowieka śmiertelnego. Pan życia. Może nauczyć się tak wielu rzeczy, bo czas go nie ogranicza. Może osiągnąć wszystko i cieszyć się tym po wieki, bo biologia mu nie przeszkadza. Czy jest szczęśliwy? Czy potrafi dopasować się do cały czas zmieniających się realiów? A może moje gdybanie na temat uciążliwości ciągłego dostosowania się jest obarczone błędem z powodu pominięcia takiego czynnika, jak zwykłe starzenie? Może stajemy się mniej elastyczni dlatego, że w pewnym wieku brakuje nam tej werwy, energii, dzięki której chłoniemy wszystkie nowinki?

I ostatecznie, może nieśmiertelność nie jest czymś, czego powinniśmy szukać na siłę? Może będzie ona możliwa, ale posłuży nam do zupełnie innych celów - sprawnego leczenia większości chorób, podnoszenia ogólnego komfortu życia na świecie? Bo mimo tego, że ten wpis rodzi się trochę z żalu po stracie bliskiego mi człowieka, w dalszym ciągu staram się patrzeć trzeźwo na ten temat. Nie rozumiemy tak wielu rzeczy na tym świecie i śmiemy sądzić, że naruszenie naturalnego cyklu: "życie i śmierć" to coś, czego nam trzeba?

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu