Skocz z dachu, weź kąpiel w sosie tabasco, zwymyślaj policjanta albo pokaż pośladki i... zostań celebrytą. Chociaż na chwilę zdobędziesz poklask tłumu. Prawda, pojawią się głosy krytyki, ktoś napisze, że to dno, totalna głupota i żenada, ale nie ma sensu przejmować się głosami malkontentów. Przecież tłum chce igrzysk, a ty im je zapewniasz. I nie ma znaczenia, że za chwilę pojawi się jeszcze większy dziwoląg: te kilka minut będzie należeć do ciebie...
Celebrytą być, jak to łatwo powiedzieć i... zrobić. Pewnie nie tylko ja mam problem z odpowiedzią, kim są ludzie, których widzimy w gazetach (zwłaszcza tych kolorowych), na przeróżnych imprezach czy w telewizji. Sporej części z nich nie rozpoznaję, potem okazuje się, że to ktoś z opery mydlanej, wschodząca gwiazdka pop albo... postać z Internetu. Tych ostatnich będzie wszędzie przybywać, bo Sieć staje się medium dominującym. Dobrze, gdy mamy do czynienia z człowiekiem, który mocno pracował na swoją pozycję, prowadził sensownego bloga przez dekadę, stworzył świetny kanał na YT, potrafi się wysłowić, posiada przynajmniej podstawową wiedzę o świecie. Gorzej, gdy ludzie przebijają się tylko dlatego, że są dziwolągami.
Przed powstaniem Internetu, a nawet przed momentem, w którym stał się on tak potężny, droga na ściankę celebrytów była trudniejsza. Potrzebne były talent, znajomości albo przynajmniej szczęście. Jasne, promowano całkowite beztalencie, lecz do tego i tak konieczni byli ludzie i pieniądze. Odbiorcy byli na takie przypadki chyba bardziej wyczuleni, media mogły taką postać gnębić i zniszczyć. Oczywiście istniała i druga strona medalu: trudniej było się przebić naprawdę zdolnym ludziom, jeśli nie trafili np. na łowcę talentów, który dostrzegł w nich to coś. Błąkali się latami po klubach muzycznych czy od przesłuchania do przesłuchania, wydawcy nie dostrzegali geniuszu, telewizja nie wychwyciła błysku w oku. Internet dał nowe szanse.
Dzisiaj nie potrzeba "pośredników", by dotrzeć do tłumu. Wystarczy smartfon i dostęp do Sieci - może być nawet Wi-Fi w supermarkecie. w ty samym budynku można nagrać film, na którym człowiek wjeżdża rozpędzonym wózkiem z zakupami w segment z nabiałem. I ucieka z budynku cały w kefirze, z serkiem topionym przyklejonym do czoła. Jest dobry materiał, ludzie będą klikać: w biurach, w szkołach, w toalecie i tramwaju, podczas mszy i w magazynie. YouTube szybko to wypromuje, temat zaraz podłapią stacje telewizyjne. Człowiek staje się gwiazdką. Ale to nie koniec, zaraz może stać się celebrytą.
Jeżeli nie skończy na tym jednym filmie, pójdzie za ciosem i nakręci jeszcze kila materiałów, które trafią do rzeszy odbiorców, ma szansę się przebić. Jeśli będzie miał szczęście, TVN zaproponuje mu program o gotowaniu, TVP uczyni ekspertem od obronności, Telewizja Republika da program publicystyczny, a Polsat zaprosi do jakiegoś show na całą serię. Oczywiście można zacząć od mniejszych stacji i dopiero po jakimś czasie przebić się wyżej - wiele zależy od tego, jakie wrażenie zrobiło się na początku i jak bardzo jest się zdeterminowanym.
Fascynujące. Grzegorz pisał/mówił jakiś czas temu o strasznych rzeczach dziejących się na YT, pojawia się pytanie, do czego to prowadzi i czy skończy się tragedią. Mnie natomiast intryguje, czy za dekadę da się ludzi czymś zaskoczyć w Sieci. Dzisiaj Sexmasterka czy DanielMagical może i wywołują kontrowersje, śmiech, obrzydzenie, ale to trwa chwilę. Ludzie się do tego przyzwyczajają i szybko nudzi ich taka postać. Chcą czegoś nowego, najlepiej mocniejszego. Paradoksalnie zatem Internet, który tak zdemokratyzował drogę na szczyt, może się stać barierą: w ciągu kilku lat obejrzymy pokaz świrów, dziwolągów, wariatów, ludzi bez zahamowań, a potem... A potem co? Akcja z wózkiem w sklepie już nie przejdzie.
Przypomniałem sobie wczoraj pewną filmową postać: urzędnika granego przez Roberta Benigniego w obrazie Zakochani w Rzymie. Z dnia na dzień stał się celebrytą (bez powodu) i był rozchwytywany. Szczęście (?) trwało jednak krótko, życie szybko wróciło do normy, bo tłum o nim zapomniał. Za sprawą Sieci, szerzej wszystkich mediów, przybywać będzie takich gwiazdek. Nie jednego sezonu, lecz jednego miesiąca, tygodnia czy dnia. Będzie lament i próba ponownego skupienia na sobie uwagi, ale to raczej nie pomoże.
W tym wszystkim naszła mnie pewna szalona myśl: może kiedyś ludziom znudzą się te pokazy i przeglądy postaci, które niewiele potrafią, a gwiazdami będą przede wszystkim osoby zdolne, obdarzone talentem i pracowite? Tak dla odmiany...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu