Uprzedzam już ucieszonych, tym tekstem nie żegnam się z Antywebem i technologiami. Nie mam gdzie uciec i od nich nie ucieknę. Mam jednak czasami serdecznie dość: życia ciągle w szybkim tempie, budzenia się z "kłuciem w boku", powiadomień, osaczenia i obawy że coś przegapię. W sumie sam jestem sobie winien: mógłbym pracować osiem godzin, odbijać kartę w zakładzie i potem pić piwo do teleturnieju. Ale coś poszło nie tak i nigdy tego nie chciałem.
Kiedy tylko studiowałem i miałem na głowie Antyweba - było prościej. Studia miałem w miarę ciekawe i luźne, ogarniałem to i jakoś szło. Po studiach zostałem tutaj na dłużej, przy okazji zaliczyłem pracę dla Wirtualnej Polski i RASP-u. Ciekawe doświadczenia. Życie w końcu rzuciło mnie mocniej w branżę IT i wszystko to, czego się nauczyłem i dalej uczę - pompuję w branżę tworzenia oprogramowania. Dodatkowo doradzam klientom w zakresie marketingu, bardziej odnośnie (a jakże) copy oraz budowania strategii pod media. W sumie, to się trochę bardziej żalę niż chwalę. Nie ma czym.
Ten wpis będzie odrobinę w stylu "drogi pamiętniczku / gorzkie żale", więc jeżeli takowych nie lubisz: dziękuję za klika, nie musisz mnie rozstrzeliwać w komentarzach, chłopaki napisali mnóstwo ciekawych rzeczy dzisiaj - możesz skonsumować treść lepiej pasującą do Ciebie. Ale - jeżeli też masz poczucie, że coś idzie nie tak - masz 20, 30, 40 (lub więcej) lat na karku i ciągłe wrażenie że pod tyłkiem Ci się dosłownie pali (a nie powinno), a technologie Cię męczą: zostań.
Dajcie mi wszyscy święty spokój
Musisz pracować, żeby żyć. No, nie jestem jeszcze na tym etapie, że pracuję dla przyjemności. O poranku budzi mnie budzik - powiadomienia są wtedy jeszcze wyłączone. Tuż po pierwszym gwizdku (a mogę się obudzić dopiero po n-tym z rzędu) blokada maszyny losującej powiadomienia zostaje zwolniona i strumyczek sobie leci. Maile, powiadomienia na Slacku, DM-y na Twitterze, Messenger, SMS-y i telefony. Jeżeli budzik nie da rady, to każdy kto ma do mnie kontakt - może mi o poranku trochę pomóc. Uwielbiam te powiadomienia, kiedy szykuję się do pracy i już po nich wiem, że to będzie ciekawy dzień. Że będzie się wtedy dużo działo. Świetnie, mam jeszcze zaległości z wczoraj i kilka spotkań.
Poranek? Prasówka, przecież muszę wiedzieć co się w świecie dzieje. Obserwuję trendy, jestem na bieżąco. Czytam wiadomości, po których wiem że Ukraina wygrywa wojnę. Biorę je trochę przez filtr, bo wiem że trwa wojna informacyjna i nie można wierzyć nikomu: wątpliwość jest obecnie najskuteczniejszą bronią. Potem czytam diabelnie dobry tekst Marcina Wyrwała w Onecie i utwierdzam się w przekonaniu, że rzeczywistość jest brutalniejsza. To nie jest defetyzm, a smutny realizm. Wojna mocno mną wstrząsnęła, choć nie dotknęła personalnie.
Przed chwilą była pandemia, która też nas jako społeczeństwo "naruszyła". Efekt to nie tylko brak ludzi w biurach, to także mnóstwo uwydatnionych lęków. Już pomińmy kto tym sterował, a kto nie. Jeżeli ktoś z Was mnie przeklął - bym żył w ciekawych czasach, to brawo. Na początku nie wiadomo, czego było się spodziewać. W trakcie wychodzenia z pandemicznego rynsztoka, Putinowi zamarzyła się Noworosja i znowu zaczęliśmy się bać.
Zajmuję się technologiami, a mam ich dość
Żyję z tego, że czasami zrecenzuję smartfon, zdenerwuję się na drukarkę, na Premiera Morawieckiego który osądza czy "informatyk stanowi elitę". Codziennie zasiadam przed komputerem po to, by coś napisać, zrobić. Z kimś porozmawiać. W trakcie powiadomienia się nie tyle pojawiają, co spływają. Na spotkaniach spokojnie i profesjonalnie muszę tłumaczyć cały czas te same rzeczy, przy okazji nie pokazując po sobie że powiadomienia mnie męczą. Technologie miały uprościć pewne rzeczy, a nie dołączyć do rzeczy skrajnie trudnych. A może to brak umiejętności organizowania czasu i konsekwencji w działaniu? Może pracuję zbyt mało efektywnie, powoli i zbyt często wpadając w prokrastynację? Może mam za duży bałagan na biurku i to mnie rozprasza?
Czasami 10 godzin to mało. Work-life balance z technologiami nie istnieje. Zawsze znajdziesz sobie zajęcie. Zacząłem nawet ostatnio medytować, bo miałem nadzieję że to pomoże. W ciszy choćby wibracje wybudzały mnie z "transu". Nawet cudze powiadomienia potrafią mnie "zerwać", tak jakby coś obok mnie spadło i mocno się potłukło. Marzę czasami o wyrzuceniu, telefonu, komputera i innych przez okno. Zabraniu się stąd i wyjechaniu w jasną cholerę. Szukajcie mnie wtedy, życzę powodzenia. Wiem, że długo tak bym nie mógł i pewnie bym za tydzień był już znowu w mieście, znowu w biurze, znowu w procesach - tyle, że z potężnymi zaległościami.
Jeden tydzień w takim świecie to jak miesiąc przestoju. Nie widziałeś tych wszystkich maili, które spłynęły? Jest bardzo źle. Wdrożenie w to, co się dzieje może Ci trochę zająć. A ja każdemu muszę coś odpisać. Coś muszę dla kogoś zrobić. Odezwać się do X, przekazać informację do Y. Zazdroszczę swojemu ojcu, który zaczynał pracę w biurze w późnych latach 80-tych. Na jedną spółdzielnię mieszkaniową był jeden telefon - u sekretarki. Dzwoniono rzadko. Po ośmiu godzinach - fajrant. Ja tak nie mogę. Pewnie bym mógł, ale sobie wmawiam, że się nie da.
Za tydzień będę tego tekstu żałował
Bo za tydzień będzie już zakończony miesiąc i początek każdego kolejnego jest z reguły luźniejszy. Dzieje się wtedy mniej, mam czas żeby odrobinę odpocząć. Zastanawiam się cały czas nad tym, czy nie za szybko czasami. Najwięksi hardkorzy, których znam potrafili ładować w siebie fetę, a potem zasypiali już tylko na benzodiazepinach i "z-drugsach". Chcieli nadążyć za wszelką cenę i albo zrobili sobie mniejszą lub większą krzywdę, albo słuch po nich zaginął. Są tacy, którzy tak żyją latami i się nie skarżą. A przecież przyznać się do tego, że jest trudno - to nic złego.
Pytanie, czy zawiodły technologie. Pewnie nie. Zawiedli ludzie. Ja zawiodłem: źle tym zarządzam, mam nauczkę. Nie bijcie za mocno.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu