Scott Pilgrim vs. The World: The Game oczarował mnie na Xboksie 360 dziesięć lat temu. Zastanawiałem się czy gra w formie klasycznej, 16-bitowej bijatyki może się zestarzeć. Po tym jednak jak skończyłem tegoroczną odsłonę na Nintendo Switch - już wiem.
W najnowszym podkaście Antyweb po godzinach rozmawiam z Konradem i Kamilem o odświeżonych wersjach gier, co się w sumie świetnie złożyło, bo na 3 tytuły, które skończyłem w 2021 roku, dwa z nich to właśnie porty na Nintendo Switch. Nie uważam by ponowne wydawanie pieniędzy na tę samą grę było specjalnie mądre, jednak łapię się na tym, że też to robię - później są dwie opcje. Albo w ogóle o grze zapominam, albo ponownie bawię się przy niej świetnie. Zauważyłem jednak, że drugi scenariusz pojawia się najczęściej kiedy gra z konsoli stacjonarnej trafia na przenośną.
Scott Pilgrim vs. The World: The Game pojawił się na rynku w 2010 roku, trafiając na Xboksa 360 i PlayStation 3. Bazowała na popularnym komiksie, a jego premiera zbiegła się z filmem. Trafniej byłoby jednak powiedzieć, że jest jego uzupełnieniem, bowiem fabularnie odstaje zarówno od kartek komiksu, jak i kinowego obrazu - a jeśli go nie widzieliście, trafił do biblioteki Netflix, więc jest okazja, by nadrobić zaległość. Uzupełnieniem, bo fabuła jest tu dość umowna i twórcy umieścili w tle główną opowieść. Zakochany w Ramonie Flowers Scott Pilgrim musi pokonać jej siedmiu byłych chłopaków, a każdy z nich to niezły gagatek często dysponujący nieludzkimi mocami.
Scott Pilgrim vs. The World: The Game skończyłem w 2010 roku na konsoli Xbox 360. Scott Pilgrim vs. The World: The Game – Complete Edition to natomiast kompletny, ale prosty port na Nintendo Switch. Poza dodatkami nie uświadczyłem tu żadnych usprawnień względem oryginału i jakkolwiek jestem zaskoczony tym, co teraz napiszę - to bardzo dobra decyzja.
No bo co tu ulepszać czy upraszczać? Ponadczasowa grafika stylizowana na chodzone mordobicia z ery 16-bitowych konsol i automatów w ogóle się nie zestarzała, prosty system walki z uderzeniem, kopnięciem, skokiem i atakiem specjalnym to przez lata była baza, którą trzeba było wykonać wzorowo. I produkcja Ubisoftu udowadnia, że jeśli "kręgosłup" systemu walki nie ma błędów, nie są potrzebne przekombinowane combosy, supermoce, milion pasków energii czy inne niestworzone historie. Nie przeszkadzało mi nawet, że mimo wyboru jednej z 6 dostępnych w grze postaci zmieniamy tak naprawdę jej skórkę i arsenał animacji, a nie sposób walki. To jednoznacznie mówi, że tytuł jest prostą bijatyką, bez większej głębi. Czy to źle? Absolutnie nie.
Choćby dlatego, że system walki mimo swojej prostoty, daje masę frajdy i nawet na najniższym poziomie trudności potrafi stanowić wyzwanie. Ba, w Scott Pilgrim vs. The World: The Game – Complete Edition jest nawet grind i polecam się na nim skupić żeby nieco ułatwić sobie zabawę. Podczas walk, z wrogów wypadają pieniądze i kiedy uzbieracie nieco ponad 500 dolarów (jednak chwilę to trwa), warto wpaść do wypożyczalni kaset wideo na pierwszym z siedmiu etapów i spłacić zadłużenie Scotta. Uda Wam się wtedy odblokować tanie ulepszenia dla bohatera. Tak, dobrze rozumiecie - jest tu mały element RPG pozwalający na rozbudowywanie statystyk, które znacząco wpływają na naszą skuteczność podczas walk.
Tak, jak wspomniałem, wizualnie Scott Pilgrim vs. The World: The Game w ogóle się nie zestarzało, a w połączeniu z warstwą audio wciąż stanowi świetną pigułkę nostalgii przypominającą bijatyki z 16-bitowych konsol i automatów. Prosta, urocza oprawa ujmuje, brak większej głębi przypomniało mi natomiast jak chętnie wrzucałem żetony, na przykład do obleśnych budek nad morzem. I - co ważne - tytuł nie wytracił nic z 10-letniego oryginału. A na Nintendo Switch gra się nawet przyjemniej, bo wystarczy wygasić konsolę i wrócić do zabawy później bez konieczności ponownego uruchamiania sprzętu czy telewizora. Do zaliczonych już etapów można wracać (polecam, głównie pod kątem zbierania pieniędzy), a każdy z bohaterów samodzielnie nabija swój poziom i nie dziedziczy zebranych monet po przyjaciołach.
Tak, jak 10 lat temu, można grać samodzielnie lub w lokalnej kooperacji. Dwójki wydają mi się najrozsądniejszym rozwiązaniem, przy czterech bohaterach na ekranie robi się już konkretne zamieszanie i bardzo trudno dojrzeć, co w zasadzie się dzieje. W drugim graczem natomiast gra staje się nieco łatwiejsza, głównie ze względu na wzajemne ratowanie się przed wirtualną śmiercią. No i fun płynący ze wspólnego wybijania przeciwników jest ogromny - o tym nie muszę chyba nikogo przekonywać.
Czy warto kupić Scott Pilgrim vs. The World: The Game – Complete Edition? Tak. Za nieco ponad 60 złotych dostajemy wierny oryginałowi port gry, która w ogóle się przez ostatnich 10 lat nie zestarzała. Tytuł, który wciąż oferuje nostalgiczną podróż do ery 16-bitowych chodzonych bijatyk, ma prosty, ale dobrze działający system walki. A przede wszystkim sprawia frajdę i sam planuję przejść sobie Scotta przynajmniej jeszcze jeden raz innym bohaterem. To świetna odskocznia od większych gier, która jeszcze bardziej rozwija swoje skrzydła kiedy na kanapie obok siedzi druga osoba.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu