Nie tylko w Polsce mamy problemy z ustalonymi przez dowcipnisiów zapytaniami, które prowadzą do bardzo zaskakujących odpowiedzi wyszukiwarki. Po raz k...
Nie zgadniesz jakie zapytanie w Google Maps zaprowadzi Cię do Białego Domu…
Nie tylko w Polsce mamy problemy z ustalonymi przez dowcipnisiów zapytaniami, które prowadzą do bardzo zaskakujących odpowiedzi wyszukiwarki. Po raz kolejny w ostatnim czasie do bardzo, bardzo głupiego żartu użyto wyszukiwarki giganta sprzężonej z usługami map. I tak oto, jeżeli wyszukamy w Google Maps "nigga house" (dosłownie: dom czarnucha), zostaniemy poprowadzeni do Białego Domu. W Waszyngtonie. Jestem zdumiony.
Od odkrycia tego "żartu" minęło ponad 12 godzin - mimo tego podczas pisania tego artykułu (jest 8:20), kilkukrotnie wpisywałem powyższe zapytanie i za każdym razem Google Maps wskazywał na siedzibę Prezydenta USA, Baracka Obamy. Polska wersja tego zapytania, inne jego warianty w języku angielskim nie działają.
Przykładów wandalizmu w Google Maps jest wiele. Ostatnio mamy jakby wysyp takich incydentów - albo żartownisie bardzo polubili usługę giganta, albo w Mountain View nie bardzo wiedzą, jak radzić sobie z takimi wybrykami. Nie tak dawno przecież podobni żartownisie przenieśli sklep nazywający się "Edward's Snow Den" (sklep dla snowboardzistów) właśnie do siedziby Białego Domu. Nie muszę chyba tłumaczyć, o co chodziło w tym oto "żarcie"? Przed tym, jak Google usunął efekt działania wandali, kilka osób dodało recenzje do tego miejsca, pisząc m. in. że jest to "świetne źródło informacji dla każdego".
Kilka tygodni temu w Google Maps można było zobaczyć "wyrytą w mapie" grafikę, na której androidowy robocik załatwia się na nadgryzione jabłko. Tuż po tym Google zablokował usługę Google Map Maker. Co więcej, wydaje się, że żartownisie w dalszym ciągu korzystają z tego rozwiązania, mimo, że według giganta nie ma takiej możliwości. W każdym razie gigant ma przyjrzeć się sprawie i zaktualizować bazę użytkowników w usłudze.
Nie tylko żarty w Google Maps
Żartownisie od dawna korzystają z Google jako nośnika swoich często niewybrednych żartów. Termin Google Bomb dotyczy celowego działania - takiego, by dana strona pojawiła się w wynikach na pierwszym miejscu - z odpowiednim słowem kluczowym. I tak oto ofiarą podobnego żartu stał się niegdyś Donald Tusk - wyszukując w usłudze "kłamca", jako pierwsza pojawiała się strona prowadząca do opisu jego sylwetki w Wikipedii.
Podobne żarty "zaliczył" wicepremier w rządzie Jarosława Kaczyńskiego - ś.p. Andrzej Lepper, który w Google widniał jako "kretyn". W wypadku zmarłego tragicznie Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego sprawa skończyła się w sądzie - określenie, które prowadziło do strony internetowej urzędu w państwie nie nadaje się do cytowania na Antywebie.
Grafika: 1, 2, 3
Źródło: Venture Beat
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu