Co musi mieć konsola, żeby zyskać sobie miano najlepszej w historii? Najlepszą technologię? Najlepszy wygląd? Czy może najlepszy lineup wydanych nań gier? Każdy z tych elementów jest w mniejszym lub większym stopniu istotny i bez wątpienia wpływa na odbiór. Nie da się raczej wybrać tego jednego składnika, który coś czyni najlepszym. Zatem postaram się po prostu opisać, dlaczego Nintendo 3DS to najlepsza konsola w historii tej branży.
Od zera do bohatera
Brzmi jak frazes, lecz trudno inaczej opisać obrót o 180 stopni, który zaliczyło to urządzenie. Premiera to była ogromna wtopa super pewnej siebie firmy. Wszak w 2011 roku Nintendo nie miała sobie równych firm. Nintendo DS i Wii były najlepiej sprzedającym się sprzętem i królowały każdego tygodnia na japońskich listach sprzedaży. Nie było mocy, która mogłaby była ich zatrzymać, więc z impetem weszli na rynek z przenośną konsolką za 250 dolarów. Co w 2011 oznaczało, że praktycznie była najdroższą ze wszystkich (na tym etapie ówczesnej generacji, spokojnie można było liczyć na promocje w przypadku pozostałych producentów).
Do tego dochodziły inne problemy. Odbijanie się dolnej ramki na ekranie, selling point konsoli, efekt 3D, był super wrażliwy na pozycję gracza, a do tego rysik był w niewygodnym miejscu, zaś gier miała jak na lekarstwo i do tego... Średnich, mówiąc bardzo wyrozumiale. Kroki zaradcze podjęto bardzo szybko, w ciągu pół roku od premiery, cenę ucięto o 1/3 do 170 dolarów oraz zapowiedziano mocne tytuły z Zeldą i Mario na czele. Na pewno na to liczono, lecz trudno powiedzieć, że ktokolwiek się spodziewał, jak niewiarygodnie odmieni to los tej konsoli, a nawet będzie wybawicielem w erze największej klapy, zgotowanej przez WiiU.
Ostatnia w swoim rodzaju
Od tego momentu miało być i ostatecznie się okazało, że było coraz lepiej. Nadeszły kolejne, niezaprzeczalnie lepsze modele. 3DS XL, 2DS (opcja dla dzieci), New 3DS i New 3DS XL i w końcu przez wielu uważana za najładniejszą iterację, 2DS XL. Rodzina urządzeń 3DS przestała być produkowana w 2020 roku i ostatnie dane o sprzedaży mamy z 2022., według których sprzedano około 76 milionów egzemplarzy na przestrzeni dziesięciu lat. Podobnie jak w czasach GBA, Nintendo znów musiało dziękować silnej pozycji konsol przenośnych, za utrzymanie ich na powierzchni. Trudno się jednak dziwić, bowiem jak historia pokazała, gdy ta firma jest w tarapatach, działa odważniej i tworzy najciekawszy sprzęt i gry.
Najbardziej osobista z konsol
Nigdy wcześniej w historii Nintendo i niestety również po 3DSie, użytkownicy nie mieli takiej swobody i frajdy związanej z organizacją ekranu głównego. Przez lata doszły takie nowości jak sklepik z oficjalnymi skórkami czy wyśmienity pomysł jak zarobić, ale dać też wiele frajdy z ozdabianiem. Ekran główny miał już na starcie wiele opcji, można było zmieniać wielkość ikon, tworzyć foldery, a także dowolnie układać na siatce. Początkowo też było kilka wariantów kolorystycznych menu. Z czasem doszła darmowa gra z płatnymi opcjami. Wprowadziła ona wyśmienitą nowość,"odznaki" do "przypinania" na foldery oraz do menu. Pozwalały one układać nawet scenki. I chociaż była to konsola w zasadzie wyłącznie do gier, dodatkowe możliwości odtwarzania muzyki, robienia odręcznych notatek czy edycji zdjęć, wszystko to sprawiało, że było to bardzo osobiste narzędzie. Tym bardziej że można je było w intrygujący sposób dzielić z innymi ludźmi.
Jedyny w swoim rodzaju, Streetpass
Konsola już po pierwszym włączeniu, skrywała w sobie niewielkie gry. Face Raiders pozwalała wykorzystywać własne zdjęcia do tworzenia przeciwników, którzy "latali" po naszym mieszkaniu. Zaś karty Augmented Reality, były bardzo wczesną formą tworzenia interaktywnej zabawy przy użyciu specjalnych kart, budzących postacie i minigry w aparacie konsoli. Była jeszcze jedna, bardziej rozbudowana gra, wymagająca wyjścia z domu. Otóż Nintendo 3DS pozwalało bezdotykowo wchodzić w interakcję z innymi użytkownikami tej konsoli. Nie ważne czy w danym momencie jej używali, czy tylko była włączona, już podstawowe informacje zostały odczytane.
Skutkowało to tym, że do naszej konsoli "przychodził" awatar Mii tych osób. Ze sobą przynosił informacje o ulubionych grach, muzyce, ilości gier, a także najważniejsze, kawałki puzzli z ich galerii, którymi wyszukiwaliśmy brakujących nam elementów, a także mogliśmy pozyskać zupełnie nowe układanki. Z czasem doszły kolejne gry, jak na przykład wyścigi samochodzikami. Funkcja ta nazywała się streetpassem i mogła być wykorzystywana też w innych grach. Chociaż nie wymagała osobistego kontaktu, jej istnienie zapoczątkowało zgromadzenia fanów Nintendo. W różnych miastach na całym świecie zaczęły być organizowane Streetpassynalia. Fani wspólnie grali, wymieniali się puzzlami, udostępniali Amiibo czy organizowali quizy z wiedzy o wszystkim nintendowym.
Wszystko się kręci wokół gier
Elementem, który doceniam dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek, jest prostota tej konsoli. Obecnie to już nie jest tak oczywista sprawa jak dawniej. Nasze Xboxy i PlayStation są multimedialnymi centrami pozwalającymi na wszystko od oglądania filmów, grania po nawet streamowanie. Jasne, 3DS miał aplikację z YouTubem i przeglądarkę internetową, lecz trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś sięgał po to urządzenie ze względu na te dodatki. Chodziło po prostu o gry i to cudowne wygłuszenie otaczającego świata. O obecności znajomych informowała tylko delikatna dioda w grzbiecie konsoli, a podczas grania żadna notyfikacja o zdobytym trofeum czy innym acziwku nie odwracała naszej uwagi od istoty gry.
W trakcie grania można było nawet ja zminimalizować, aby otworzyć notatnik i zapisać sobie wskazówkę albo inną myśl. Można było nawet otworzyć cyfrową instrukcję, która była zapisana na karcie z grą. Tych z kolei nie brakowało dla nikogo. Naprawdę, chyba nigdy w swojej historii, Nintendo nie oferowało tak szerokiego i zróżnicowanego katalogu (nawet jeżeli to dzisiaj jest po kilka tysięcy gier na promocji w eShopie, to co nam po tym, skoro i tak niczego nie można wygodnie znaleźć?), a do tego często szalonego. Ninja żyjący w świecie gdzie najważniejsze jest sushi, najbardziej innowacyjny jRPG od lat (Bravely Default), Dragon Quest XI rozgrywany na dwóch ekranach jednocześnie w dwóch zupełnie innych wersjach, rozkwit Monster Huntera, Picrossy i wiele innych. W tym wszystkim jeszcze możliwość użycia funkcji Download to Play i radość dzielenia na przykład jednej, oryginalnej kopii Mario Kart 7 z 7 innymi osobami.
Zapomniana era 3D
Prawdopodobnie będę do końca świata w mniejszości, lecz co mi tam! Nigdy też nie wyłączałem efektu 3D, które w tamtych czasach było na fali. Żadna gra od tamtej pory nigdy nie stworzyła tak wyjątkowej formy prezentacji, jak te rozgrywane w trójwymiarze stereoskopowym. Cała magia polega w istnieniu suwaka i możliwości dostosowania sobie pożądanej głębi efektu 3D. To sprawia, że we własnym tempie i na naszych oczach zmienia się nasz odbiór gry. Nagle przedstawiony świat przestaje być po prostu grą, lecz zaczyna się przeistaczać w alternatywną rzeczywistość schowaną po drugiej stronie ekranu. Postacie wyraźnie są przyciągane do ziemi przez grawitację, a obiekty nie wydają się po prostu być daleko, bo tak mówi logika, one SĄ oddalone.
Wyjątkowa konsola w całej historii gamingu
Magia efektu 3D, różnorodność dostarczonych gier, immersyjność ze światem rzeczywistym przy użyciu streetpassa, który wywołał namacalne zmiany w kontakcie użytkowników, ale przede wszystkim frajda z używania Nintendo 3DSa, czynią z niej urządzenie idealne. Każde otwarcie tej konsoli jest jak rozpoczęcie nowej przygody. Tak samo jak otwarcie kolejnej książki, zaczęcie kolejnej jej strony, tak otwarcie 3DSa zwiastuje niezapomniane chwile. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powstanie urządzenie, skupiające naszą uwagę na dobrej zabawie, jak ta niepozorna konsolka.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu