Miesiąc z systemem Apple na pokładzie i wiem na pewno - przetasowanie w plecaku było dobrym pomysłem. Android poszedł w odstawkę, Lumia została drugim telefonem, a na miejscu pierwszego pojawił się iPhone. Długo nosiłem się z zamiarem migracji na inną platformę, nawet się odgrażałem, że jeżeli spadek znaczenia mobilnego Windows będzie się pogłębiać, z pewnością się wyniosę. Stało się? Dzieje się cały czas. Słowa niejako dotrzymałem, choć nastały inne okoliczności.
Gdzieś mam amazing prosto z Cupertino, do mdłości doprowadza mnie cukierkowość interfejsu iOS. Prostota oraz minimalizm w systemie Microsoftu pociągały mnie od zawsze - począwszy od Lumii 800, a skończywszy na 950-tce, która cały czas według mnie jest świetnym telefonem, ale z nieodpowiednim systemem operacyjnym na pokładzie. Serio, dużo lepiej wyglądałby tam Android, chociażby ten najczystszy - jak w Nexusach. Wtedy mógłbym powiedzieć, że Lumia 950 oprócz tego, że ma genialny aparat i jeden z lepszych ekranów w smartfonach - nie jest tylko "drogim telefonem". Jest również niesamowicie funkcjonalna. Najwięcej ograniczeń kryje się w oprogramowaniu, które podąża słusznym kierunkiem, ale dostaje zadyszki w konfrontacji z wielkimi mobilnego świata.
iOS działa. Tak po prostu
Stan, w którym "wszystko działa" został koncertowo zepsuty już w Windows Phone 8.1. Na ten akapit składa się kilka czynników - po pierwsze, Windows 10 Mobile obnażył słabości platformy pod kątem wydajności. Po kilku aktualizacjach na Lumii 950 zrobiło się naprawdę dobrze, choć nie ukrywam - początki były trudne. 930-ka już na starcie całkiem nieźle radziła sobie z nowym oprogramowaniem, obyło się bez większych komplikacji. Aplikacje natomiast to dramat - istny. Nie dość, że ich czasami nie ma, to w dodatku te istniejące albo nie są aktualizowane, albo są napisane tragicznie. Programy nie lubią się z elementami systemu - wybranie zdjęcia do opublikowania na Facebooku to loteria (wykrzaczy się, czy nie?), a ja nie korzystam z telefonu komórkowego, żeby grać na nim w ruletkę.
Pozbyłem się poczucia, że jestem obiektem eksperymentu
iOS nie jest genialnie zaprojektowany i zaczynam się o tym przekonywać po nieco dłuższym czasie - istnieją momenty, w których zwyczajnie nie rozumiem, dlaczego nawigacja po systemie działa tak, a nie inaczej. Dodatkowo, mam czasami wrażenie, że sam system próbuje być "mądrzejszy ode mnie" wiedząc lepiej co powinienem zrobić w tym i tym przypadku. Ale nie mogę powiedzieć, by mi to szczególnie przeszkadzało. Windows Phone 8 cieszył każdą kolejną aktualizacją, dodawano coś nowego. Windows 10 Mobile na Lumii 950 był swego rodzaju eksperymentem. Mało udanym, bo rozczarowującym z początku. Słabości oprogramowania zostały bardzo mocno wypunktowane w mediach technologicznych i choć obecnie jest naprawdę dobrze, to mimo wszystko użytkownicy pamiętają właśnie ten nieudany początek. W iOS? Tak jak wyżej. Wszystko działa. Z mniejszymi lub większymi wpadkami - nie zastanawiam się nad tym, co zostanie dodane jako kolejne, czy wyjdzie taka i taka aplikacja. To dla mnie naprawdę potężny komfort - wiedzieć, że niczego mi nie braknie. I nikt mi niczego nagle nie zabierze.
Mało tego, Microsoft właściwie pomachał mi na pożegnanie i jednocześnie powiedział "witaj w domu!". Tak właśnie czułem się, jak przesiadałem się na iOS. Wszystko zsynchronizowane w aplikacjach dostępnych na ten system. OneDrive? Jest. Office? Ba! Outlook? Proszę bardzo. Jedno Microsoftowi się udało - przywiązać mnie do siebie łańcuchami i... ten eksperyment się udał. Jestem zadowolony. Microsoft też. Mimo, że uciekłem z tonącej platformy, dalej trzymam się ekosystemu. Tylko szkoda mi czasem kafelków - cały czas wydaje mi się, że to najbardziej niedoceniana idea dotycząca prezentowania treści w centralnym obszarze reprezentacji aplikacji. Sprzężenie powiadomień z aplikacjami w ten sposób to najlepsze, co mogło spotkać rynek systemów mobilnych. Szkoda tylko, że zbiegło to się z największym rozczarowaniem ostatnich lat.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu