Felietony

Nie, tanie Xiaomi nie mają lepszego ekranu niż iPhone SE „bo OLED” - oto dlaczego

Krzysztof Kurdyła
Nie, tanie Xiaomi nie mają lepszego ekranu niż iPhone SE „bo OLED” - oto dlaczego
245

Pod moim artykułem broniącym idei iPhone SE, który notabene w krajach znacznie bardziej zamożnych od Polski zbiera bardzo dobre opinie, wybuchła mała wojenka na temat jak bardzo "dziadowski" ekran trafił do tego modelu. Konkluzją czytelników atakujących go było, że trzeba być ślepym i głupim, żeby wybrać małe LCD zamiast 2-hektarowego Hiper OLED True Vision Crystal Enhanced Dot etc. Zasadniczo mógłbym te tezy zupełnie zignorować, w artykule stawiałem przecież zgoła odmienną teorię, że „przysłowiowe” 90% użytkowników ma zasadniczo wywalone na to, jaki obraz wyświetla ich smartfon. Jednak ponieważ od technologicznej strony temat jest niezwykle ciekawy, to jednak postanowiłem, że pokręcę jeszcze trochę kijem wbitym w OLED-owe mrowisko. 

Na początek mała dygresja, dzień po publikacji wspomnianego artykułu, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich blogerów technologicznych, MKBHD ocenił, że nieistniejące przysłowie o olewających jakość ekranu użytkownikach wspomina o 95% naszej populacji. Ma chłop szczęście, że nie mieszka w naszym bogatym i technologicznie wyrobionym społeczeństwie, bo niewątpliwie by się załamał pod natłokiem łapek w dół, wyciśniętych na tysiącach chińskich AMOLED-ów. Koniec dygresji, wracajmy do technologii.

Czarno widzę

OLED ma jak każda technologia swoje zalety, jak i spore wady. Jedną z najczęściej chwalonych cech tego typu ekranów są głębokie czernie, nieosiągalne dla ekranów LCD. OLED będąc sam w sobie źródłem światła czerni nie „wyświetla”, on po prostu nie świeci w ogóle. Niestety, jak to często bywa, jest i druga strona tego medalu, wyświetlanie ciemnych elementów, które jednak nie są czystą czernią, w sposób prawidłowy wymaga pewnej dozy magii ze strony osób odpowiedzialnych za kalibrację i oprogramowanie „zarządzające” matrycą. Inaczej klientów może spotkać zjawisko „crushing black”, gdzie ciemne partie obrazu nie mają wystarczającej gradacji i zlewają się w czarną plamę.

Dość powiedzieć, że nawet tacy gracze jak Google i Samsung doświadczali na tym polu sporych problemów. Jeśli ktoś wierzy, że masowo produkowane chińskie średniaki są pod tym względem traktowane z taką uwagą, z jaką Apple dba o swoje ekrany, gratuluję optymizmu. Zaręczam Wam, że po seansie takiej na przykład „Drogi do zatracenia”, na takim zbyt „oledowo-głęboko-czarnym” ekranie, oczy by Wam krwawiły, a i tak wiele byście z tego filmu nie wynieśli.

Bielsza biel jest możliwa

Po drugiej stronie skali mamy problem z bielą, która w słabszych OLED-ach potrafi mieć, lub nabyć z czasem, delikatny, ale bardzo irytujący odcień, najczęściej zielony, którego nie da usunąć się regulacją balansu bieli. Lepsze kąty widzenia w ekranach OLED często okupione są podobnym problemem. Pod kątem widać może i więcej, ale kolorystyka zaczyna się mocno i nieestetycznie rozjeżdżać. Nawet Apple, którego OLED-y są jednymi z najlepszych, nie uniknęło problemów z tym związanych.

Generalnie, o ile w teorii, OLED powinien mieć lepsze od LCD parametry w większości aspektów związanych z kolorem, to jednocześnie technologiczna niestabilność tych ekranów powoduje, że są znacznie trudniejsze w dobrym skalibrowaniu i bardziej podatne na różne przekłamaniami kolorystyczne. Wszystkie te problemy mogą nasilać się z czasem, ponieważ sub-piksele w tych matrycach mają, zależnie od koloru, różną trwałość. Krótko mówiąc, chcesz mieć wspaniałego OLED-a, twój dział R&D musi umieć go odpowiednio przygotować.

Zielonym do góry

Skoro wspomniałem o sub-pikselach, to przejdźmy do kolejnego problemu, czyli oceny rozdzielczości. Nawet w przypadku tak, wydawałoby się, „twardej” wartości jak ilość pikseli, różnice technologiczne powodują, że nie da porównywać tych ekranów tylko na podstawie suchych cyferek z reklamy. Z racji zupełnie innej konstrukcji pikseli, starsza technologia będzie przy tych samych wartościach ppi wyraźnie ostrzejsza.

W LCD każdy piksel składa się z trzech sub-pikseli, czerwonego, niebieskiego i zielonego. W najpopularniejszej odmianie OLED ze smartfonów króluje macierz PenTile, w której mamy dwa rodzaje pikseli składające się z dwóch subpikseli każdy. Połowa to piksele typu RG, druga połowa to BG, w każdym z nich zielony sub-piksel jest znacznie mniejszy. To powoduje, że do wyświetlania części kolorów, które w LCD załatwia jeden piksel, w OLED trzeba użyć dwóch.

W efekcie rozdzielczość liczona w sub-pikselach jest dla OLED około 30% niższa, a rozdzielczość, którą „widzi” nasz mózg, jest gdzieś po środku obu wartości, ponieważ z różną intensywnością odbieramy poszczególne kolory. W efekcie, jeśli panel LCD mający 326 ppi wydaje się komuś znacząco gorszy pod kątem ostrości niż OLED z 403 ppi, to ma raczej problem z podatnością na marketingowy bełkot producentów niż z wadą ekranu LCD. To wszystko zmniejsza znaczenie jednej z zalet ekranów OLED, czyli energooszczędności. Posiadając dwa ekrany wyświetlające podobnie ostry obraz, OLED nie zużyje, aż tak dużo mniej prądu niż LCD, jak się to fanom tej technologii wydaje. Brak sub-pikseli będzie trzeba ratować zwiększając rozdzielczość całego ekranu. 

Sprzedam OLED, głęboka czerń, nie pali jeden cylinder

Dodajmy do tego, że OLED jest znacznie trudniejszy w produkcji, w efekcie czego więcej egzemplarzy nie przechodzi testów jakościowych. To może być powodem, dlaczego tak wiele z nich trafia teraz do średniaków, otrzymując jednocześnie kiepskie oceny w profesjonalnych, opartych o pomiary, testach. Jeśli firma obniży wymagania jakościowe, spadnie ilość odrzucanych paneli i producent będzie w stanie obniżyć ich cenę. Apple z pewnością by na taki układ nie poszło. Jakościowo wydarzyło się w tej firmie dużo złego w ostatnich latach, ale wpadki wynikały ze zbyt dużych i nierealnych ambicji oraz rzucaniu wyzwania fizyce, a nie oszczędnościom tego typu. Czy taki proceder ma miejsce? Jakiś powód tego, że panele OLED z tańszych smartfonów osiągają znaczni gorsze wyniki w testach być musi.

Kilkakrotnie powyżej wspomniałem o kalibracji, elektronice i oprogramowaniu odpowiedzialnym za zarządzanie wyświetlanym obrazem. Nie jest wielką tajemnicą, że droższe monitory dedykowane do prac z grafiką czy filmem, często mają te same matryce, co znacznie tańsza i gorsza jakościowo konkurencja. Częściowo odpowiada za to proces opisany powyżej, Eizo i Nec kupują panele spełniające wyższe normy niż reszta, ale bardzo ważnym aspektem jest coś, co moglibyśmy określić jak „color science” danego producenta. Słaba rozpiętość tonalna, banding, niekonsystentna kolorystyka, to tylko niektóre problemy jakie mogą pojawić się w najlepszych matrycach, jeśli sterowanie nimi nie będzie dobrej jakości.

Wystarczy zajrzeć na stronę portalu dysponującego odpowiednim sprzętem pomiarowym, aby zauważyć, że w zimnych, naukowych testach panele LCD Apple pokonują nie tylko OLED ze średniaków, ale często i flagowców. Powyżej wrzucam porównanie wyników jakie uzyskali testerzy Anandtech w kilkunastu zestandaryzowanych badaniach. Jak zauważycie, wśród telefonów mających najlepsze wyniki znajdziecie nawet starego i nieprodukowanego już iPhone 7, podczas gdy część flagowców pałęta się na dole tabeli.

Oczywiście przeróżnych niuansów które mają wpływ na jakość obrazu jest znacznie więcej i gdyby chcieć je omówić trzeba byłoby ten felieton rozciągnąć w książkę. Ale żeby nie przedłużać rzucę konkluzją, każdy kto pracował trochę z kolorem, porządnymi monitorami i kalibratorami wie, że nie da się oceniać jakości ekranów czytając na sucho specyfikację i szumne nazwy handlowe wspomagających je „technologii”. W czasach chwały ekranów plazmowych reklamy telewizorów Samsunga uginały się od przeróżnych skrótów, wymyślonych przez marketing podsystemów czy odpowiednio podawanych cyferek, podczas gdy stonowane marketingowo (:)) plazmy Panasonica pracowały jako ekrany referencyjne przy koloryzacji filmów kinowych. W Polsce na przykład używano ich przy „Młynie i krzyżu” Lecha Majewskiego.

To oczywiste, że technologia LCD też ma swoje wady, takie jak choćby wycieki światła, gorsze czernie, kontrast i tak dalej. Tylko, że ostatecznie liczy się to, co z daną technologią zrobił konkretny producent w konkretnym produkcie. W świecie smartfonów, Apple poświęciło mnóstwo czasu i pieniędzy na dopracowanie swoich ekranów i ich fabryczną kalibrację. Dlatego sugerowałbym ultrasom OLED unikanie jak ognia hejtowania jakości ekranu jakiegokolwiek iPhona i porównywania go do wspaniałości oferowanej przez średnio-półkowe smartfony z budżetowymi ekranami tego typu. Gdybym miał być złośliwy mógłbym powiedzieć, że na tej półce cenowej OLED pokonują LCD Apple tylko tam, gdzie nie działają, a jak tylko trzeba piksel wzbudzić do życia, to zaczynają przegrywać. Ale nie powiem, bo przecież nie jestem złośliwy, a poza tym głupio mi aż tak bardzo krytykować technologię,której sam z zadowoleniem używam. Muszę tu jednak zaznaczyć, że ekran Lumii 950 pochodzącej z 2015 r. dalej jest pod wieloma względami lepszy od dzisiejszych OLED-owych średnio-półkowców. Microsoft był z niego tak dumny, że aż na stałe wypalił na nim delikatny znak Windowsa. A nie, czekaj, to przecież kolejny problem, z którym trzeba się liczyć przy OLED ;)

Na koniec przypomnę jeszcze raz, jeśli ktoś zamierza rzucić się teraz do oledowej krucjaty w komentarzach, i dowodzić, że każdy OLED jest lepszy od dowolnego LCD, to niech chociaż zrobi to ze świadomością, że walczy w malutkiej bańce, bąbelku technologicznym, ludzi jarających się tym, że jego ekran ma odświeżanie 120 Hz i Always-on-display. Siedzi tam razem z autorem tego felietonu plus jeszcze parę procent naszego społeczeństwa. Reszta albo nabędzie Androida z ustawieniami kolorów „przejarane” i będzie się cieszyć ja dziecko, korygując co najwyżej jasność na taką, która wypali mu oczy, albo kupi jakikolwiek smartfon i przez cały okres użytkowania nie dowie się, gdzie i po co są te  wszystkie ustawienia ekranu.

Źródła testów: anandtech.com, notebookcheck.net

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu